W Afganistanie w kwietniu odbędą się wybory prezydenckie, w których nie weźmie udziału obecny przywódca Hamid Karzaj, a zatem prezydentem będzie ktoś nowy. I całe szczęście. Karzaj zawsze był politykiem nieobliczalnym, ale jego ostatnie wybryki pod wieloma względami szokują.
Amerykanie wydali ogromne sumy pieniędzy i stracili bardzo wielu młodych ludzi w walce o to, by po wielu latach krwawych potyczek Afganistan stał się krajem w miarę stabilnym i praworządnym. Do końca to się z pewnością nie udało, ale jest to dziś państwo zdecydowanie inne od tego, jakim było za neofeudalnych rządów talibów.
Waszyngton chce z Kabulem podpisać umowę o pozostawieniu w Afganistanie ok. 10 tysięcy żołnierzy po zakończeniu działań zbrojnych pod koniec bieżącego roku. Jednak Karzaj od kilku miesięcy boczy się niczym rozkapryszona primadonna i wygłasza komentarze, które są po prostu głupie. Z jednej strony oskarża nieustannie siły NATO o zabijanie cywilów w czasie operacji przeciw talibom, a z drugiej sugeruje, iż Amerykanie prowadzą jakąś "podwójną grę" i współdziałają z Pakistanem i talibami, by podważać wiarygodność afgańskich władz. Jest to teza czysto "spiskowa", na której potwierdzenie afgański prezydent nie ma absolutnie żadnych dowodów. Czasami rozpowszechnia też materiały, które są fałszywe. Udostępnił na przykład niedawno serię zdjęć, które miały być dowodem na to, że amerykański atak w dniu 15 stycznia spowodował śmierć znacznej liczby ludności cywilnej. Jednak wkrótce potem okazało się, że zdjęcia te pochodziły sprzed dwóch lat.
Nikt dokładnie nie wie, o co Karzajowi chodzi. Przez ostatnie 10 lat dostawał z USA znaczne sumy pieniędzy i od czasu do czasu przedstawiał się jako sojusznik Ameryki, choć teraz coraz jaskrawiej widać to, iż jego sojusznicza lojalność jest wprost proporcjonalna do finansowych zastrzyków. Już za parę miesięcy przejdzie na polityczną emeryturę. Wszyscy kandydaci na prezydenta popierają ideę podpisania z USA umowy o dalszej obecności żołnierzy w Afganistanie, a zatem wydaje się, że Waszyngton poczeka na nowego przywódcę, zamiast nadal wykłócać się z obecnym.
Mimo to, oskarżenia płynące pod adresem Ameryki ze strony Karzaja są bulwersujące. Bądź co bądź człowiek ten nigdy nie znalazłby się w roli politycznego przywódcy gdyby nie to, że siły NATO przepędziły z Kabulu rząd talibów i przez wiele lat z mozołem budowały szkoły, szpitale, instytucje publiczne i w miarę demokratyczne mechanizmy sprawowania władzy.
Oczywiście Biały Dom wcale nie musi podpisywać jakichkolwiek układów z Afganistanem – mógłby po prostu postanowić, że skoro porozumienia nie ma, z początkiem 2015 roku obecność amerykańskich sił zbrojnych w tym kraju zakończy się całkowicie. Jeśli o to właśnie chodzi Karzajowi, to należy życzyć mu powodzenia – większość specjalistów jest zdania, iż bez zachodniego wsparcia obecne władze w Kabulu nie są jeszcze w stanie przetrwać.
Tak czy inaczej, wojna w Afganistanie dobiega końca i szkoda, że jej dziwnym zwieńczeniem są dziecinne dąsy człowieka, którego kraj tak wiele zyskał dzięki wsparciu ze strony USA.
Reklama