O tygodniu w Hawanie w rozmowie z Krystyną Cygielską opowiada kompozytor Jarosław Gołembiowski
Urodzony w 1958 roku w Bielsku-Białej kompozytor, pianista i pedagog, absolwent Akademii Muzycznej im. Karola Lipińskiego we Wrocławiu, w 2013 roku zdobył doktorat na Uniwersytecie Muzycznym im. Fryderyka Chopina w Warszawie. Jego utwory były wykonywane m.in. na festiwalu „Warszawska jesień” w 1985 i w tym samym roku w Dniu Nowej Muzyki we Wrocławiu.
Jarosław Gołembiowski od 1986 roku mieszka w Chicago. Uczy muzyki, gra i komponuje utwory, wykonywane przez renomowane zespoły, m.in. Chicago Chamber Orchestra.
W 2004 roku założył Chicago Chopin Society, którego celem jest promocja polskiej muzyki w Ameryce. Towarzystwo Chopinowskie prezentuje koncerty z udziałem wybitnych muzyków z Polski i USA, organizuje też w Chicago co roku Festiwal Chopinowski. Jest członkiem Związku Kompozytorów Polskich i American Composers Forum.
Krystyna Cygielska: Byłeś w grudniu na Kubie. W jaki sposób tam wyjechałeś?
Jarosław Gołembiowski: – Na Kubę mogą teraz jeździć z Ameryki delegacje o charakterze profesjonalny, religijnym, artystycznym, akademickim i biznesowym. Byłem tam przez tydzień z grupą z Amerykańskiego Forum Kompozytorów z siedzibą w Minneapolis, które zorganizowało pierwszy tego typu wyjazd do Hawany. W 21-osobowej grupie byli muzycy z całej Ameryki, ja jedyny z Chicago. Celem wyjazdu było zaprezentowanie swojej muzyki oraz poznanie bogatej tradycji muzyki kubańskiej i jej związków z innymi kulturami, także z muzyką polską. Każdy z nas musiał pokryć wszystkie koszty podróży i pobytu, ale była to niezapomniana wycieczka, połączona z wykonaniem własnej muzyki. Na koncercie tamtejszego związku kompozytorów grałem swój utwór na fortepian „Music For Hours”.
Czego się dowiedziałeś o muzyce kubańskiej?
– Muzyka jest tam jednym z najważniejszych aspektów kultury. Jest mocno powiązana z religią. Odwiedzaliśmy kapłanów religii palo i santeria, byliśmy obecni na ceremoniach religijnych, gdzie największą rolę odgrywają święte instrumenty perkusyjne bata. Mogą na nich grać tylko mężczyźni, którzy przeszli tradycyjną inicjację.
Praktykowane na Kubie religie – palo, santeria i chrześcijaństwo – są wymieszane; santeria przyjęła chrześcijańskich świętych jako swoje bóstwa. Kapłani (santeros) pełnią też rolę znachorów.
Prawie wszędzie, gdzieśmy byli, pojawiali się muzycy. A muzykę słychać różną – son, rumbę, salsę, canzion, danzon, punto cubano. Grają gitarzyści, perkusiści, jest dużo śpiewu. A że znaczna część dochodu muzyków kubańskich pochodzi ze sprzedaży płyt, można je od nich kupić na każdym kroku – w restauracji, w kawiarni, na ulicy.
A muzyka klasyczna?
– Najbliższy z nią kontakt mieliśmy podczas wspólnego koncertu, który odbył się w National Union of Writers and Artists of Cuba. Słuchaliśmy m.in. współczesnych utworów kubańskich. Młodzi chętnie naśladują muzykę Zachodu, łączą elementy muzyki zachodniej z kubańskimi rytmami i melodiami.
Byliśmy na próbie zespołu Camerata Romeu, w którym występują same kobiety, piękne młode dziewczyny. Na próbie grały tylko utwory współczesne. Na uroczysty koncert w okresie Bożego Narodzenia przygotowują zawsze muzykę kompozytorów kubańskich i latynoamerykańskich.
Oglądaliśmy bardzo interesującą próbę, a właściwie rozgrzewkę przed próbą, baletu Danza Contemporanea de Cuba. Muzycy grali na instrumentach bata. Po jakimś czasie zaczęli śpiewać, a potem przyłączyli się do nich wszyscy. Taniec zaczynał się bardzo powoli – od głowy, szyi, tułowia, aż objął całe ciało. Prowadzący pokazywał, a tancerze od razu naśladowali. Na koniec wszyscy wpadli w wielki trans. To nie była improwizacja, oni wiedzieli, co mają robić. To była wspólnie wyrażana radość tworzenia i przygotowanie do pracy przez następne kilka godzin.
Byliście też na festiwalu jazzowym?
– Tak, tam grali wielcy, wielcy muzycy. Zadziwiło nas to, że nie można polegać na wydrukowanym programie. Wszystko zależało od tego, czy muzycy się pojawiali, czy nie. I tak jest ze wszystkim na Kubie, to taka kultura. Przyszliśmy na przykład na nasz koncert, który był ustalony dwa miesiące wcześniej, a tu się okazuje, że się odbędzie następnego dnia. I nazajutrz trzeba robić dwie rzeczy w tym samym czasie. Tak było ciągle, nawet z koncertami bardzo oficjalnymi, kiedy okazywało się, że zespół gra w innej sali, albo o innej godzinie, albo innego dnia, albo w ogóle nie wystąpi.
Co szczególnego na Kubie zwraca uwagę przybysza z innego kraju?
– Radość życia. Można powiedzieć, że Kubańczykom niewiele potrzeba. Pogoda jest piękna, słońce cały czas świeci, ale im brakuje jedzenia i pieniędzy. Kubański lekarz czy inny wykształcony specjalista zarabia 700-800 peso miesięcznie, to jest około 30-40 dolarów. Toteż wszyscy dorabiają – jako kelnerzy, taksówkarze, hotelarze. Nie narzekają i korzystają z tego, co mają, w myśl dewizy: „Jestem biedny, ale zdrowy, mogę tworzyć i cieszyć się”.
Kubańczyków trzyma też przy życiu sztuka. Szczególnie popularne są malarstwo i muzyka; prawie każdy gra na jakimś instrumencie i potrafi z niczego zrobić dzieło sztuki. Widziałem happening artystyczny – dom urządzony w całości z odpadów – od sedesu do lodówki. Było tam pięknie i wszystko działało. Oni to potrafią.
Rewelacją było dla mnie mnóstwo starych samochodów z lat 50. XX wieku – pięknie utrzymane fordy, plymouthy, łady, moskwicze i polskie fiaty 126p, produkowane w moim mieście – Bielsku-Białej. Ledwo się trzymają, ale dalej jeżdżą, niektóre naprawdę eleganckie, czasem nawet sprzedawane z powrotem do Ameryki, bo jest teraz na to moda.
Czy zmieniło się – a jeżeli tak, to w jaki sposób – Twoje wyobrażenie o Kubie?
– Wiem teraz, że na Kubie jest bezpiecznie. Chodziliśmy po Hawanie dzień i noc, wracaliśmy o trzeciej nad ranem do hotelu, każdy oddzielnie; chcieliśmy zobaczyć nocne życie. Przez całą noc, piątek, sobota, niedziela – młodzież na ulicach. Ubrani w dżinsy i podkoszulki, obwieszeni różnymi religijnymi wisiorkami, zabezpieczającymi przed demonami. Nie siedzą w barach, nie piją kawy, bo nie mają na to pieniędzy. Śpiewają, bawią się, żartują. Przechodziłem obok wielu takich grup, zawsze słyszałem przyjazne odezwania: halo, jak się masz, jak się czujesz… Pytali, czy się nie zgubiłem, czy nie potrzebuję pomocy… Nikt z nas nigdy nie poczuł się zagrożony.
Chciałbym wrócić na Kubę, zwłaszcza że spotkałem m.in. dyrygenta Tomka Biernackiego z Polski, który przygotowuje się do wystawienia „Króla Rogera” Karola Szymanowskiego na placu w Hawanie, we współpracy ze Zbigniewem Znanieckim, producentem tej opery. Premiera ma być w maju.
Dziękuję za rozmowę i życzę obecności na majowej premierze.
Krystyna Cygielska
[email protected]
Reklama