Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
środa, 6 listopada 2024 20:57
Reklama KD Market

Fed kończy 100 lat; z każdym kryzysem silniejszy

Fed kończy 100 lat; z każdym kryzysem silniejszy
Amerykańska Rezerwa Federalna (Fed) kończy w poniedziałek 100 lat. Prestiż i siła banku centralnego USA rosły z kryzysami, a zwłaszcza po katastrofalnej polityce monetarnej lat 70. - mówi PAP ekspert Rady Stosunków Zagranicznych (CFR) Sebastian Mollaby.

/a> Obrady Fed
fot.Jim Lo Scalzo/PAP/EPA


Fed (z ang. Federal Reserve), najpotężniejsza instytucja finansowa na świecie, powstał na mocy ustawy o rezerwach federalnych podpisanej przez prezydenta Woodrowa Wilsona 23 grudnia 1913 r. Jej twórcom przyświecał cel, by bank centralny zapobiegał częstym wówczas kryzysom bankowym, spośród których najbardziej dotkliwa była panika w 1907 roku, gdy po krachu na nowojorskiej giełdzie kilka instytucji finansowych ogłosiło bankructwo, a ludzie w całym kraju wycofywali z banków oszczędności.

 

Do zadań Fed należy przede wszystkim nadzór nad wszystkimi bankami w USA i prowadzenie polityki pieniężnej m.in. poprzez ustalanie stóp procentowych. Fed ma monopol na emisję pieniądza w największej gospodarce świata.

 

PAP: Czego uczy 100-letnia historia Fed, jeśli chodzi o obecne i przyszłe wyzwania?

 

Sebastian Mallaby: Pierwszą nauką, jaką wyciągam z historii Fed, jest to, że mody w bankowości centralnej zmieniają się dość często. Kiedy liderzy Fed ogłaszają, że odkryli jakiś najlepszy sposób na prowadzenie polityki monetarnej, to trzeba pamiętać, że już to mówili w przeszłości i zmieniali zdanie. Jest w tym mniej nauki niż zazwyczaj utrzymują.

 

Zmieniają się też mody na to, jak Fed komunikuje się z opinią publiczną i rynkami. Do 1994 r. Fed wierzył w poufność. Myślano, że dzięki temu polityka monetarna będzie skuteczniejsza. Na początku 1994 r. po raz pierwszy Fed ogłosił zmiany stóp procentowych. Komunikacja była coraz większa, aż dochodzimy do momentu, że komunikujemy o przyszłych intencjach Fed, wierząc, że to może odnieść tak silny skutek, jak samo zmienianie stóp. To błąd.

 

PAP: Dlaczego?

 

S.M.: Bo tymczasem możesz zmienić zdanie. Chcę też podkreślić, że od czasów Paula Volckera (szef Fed w latach 1979-87) wierzymy w wielką siłę banków centralnych, zakładając, że tak było zawsze. Ale wcześniej panował pogląd, że od banków centralnych znacznie silniejsze jest ministerstwo finansów i polityka budżetowa.

 

PAP: Jak zmieniało się postrzeganie Fed przez opinię publiczną?

 

S.M.: Użyję analogii do amerykańskiego systemu politycznego. Możliwości prezydenta USA zależą od poczucia, czy w kraju jest kryzys. Jeśli tak, to prezydent otrzyma mandat Kongresu na podjęcie dramatycznych kroków. Jak nie ma poczucia kryzysu, to prezydent często jest blokowany i bezsilny. To było widać po zamachach z 11 września. To samo dotyczy banków centralnych. Do 1979 r. nie było powszechnej zgody, że inflacja naprawdę jest taka straszna. Ale gdy stała się zbyt kosztowna, pozwolono Fed na dwie recesje w celu jej obniżenia.

 

PAP: To właśnie stało się w 1979 roku?

 

S.M.: Tak. Pierwsze lata (rządów) Volckera cechowała podwójna, głęboka recesja, jedna za drugą, i wzrost do dwucyfrowego bezrobocia. Inflacja była tak wysoka i tak szkodliwa, że politycznie było możliwe nałożenie ich kosztów na kraj, by doprowadzić do spadku inflacji. To zadziałało, a ponadto wywołało boom gospodarczy od połowy lat 80. przez lata 90. Ludzie byli za to wdzięczni bankowi centralnemu. Zaczęto utożsamiać Fed z dobrobytem. Powstał polityczny status Volckera, a następnie Alana Greenspana (kierował Fed w latach 1987-2004). Prestiż Fed opiera się więc na katastrofalnej polityce monetarnej lat 70.

 

PAP: Czy oczekuje pan, że Fed będzie stawał się jeszcze silniejszy, zważywszy na polityczny impas w Kongresie?

 

S.M.: To dobre pytanie, bo od lat 70. polityczny proces jest coraz bardziej skomplikowany, a budżety coraz trudniej kontrolować. Myślę, że zaburzenia w pracy Kongresu bezpośrednio wpływają na prestiż Fed. Im gorzej wygląda Kongres, tym lepiej wygląda Fed. Ale nie myślę, by impas w Kongresie pogłębił się w ciągu 10 lat, bo już jest bardzo źle.

 

PAP: Centralni bankierzy są dziś wysoko oceniani, jak 100 lat temu. Czy mimo dobrych intencji mogą popełnić błędy tak dramatyczne, jak ich poprzednicy, którzy przyspieszyli wybuch wielkiej depresji?

 

S.M.: Dziś mamy wielki eksperyment Fed w postaci luzowania ilościowego (z ang. quantitative easing QE, czyli zasilania gospodarki tanim pieniądzem - PAP)). Szanuję tych, którzy martwią się, że tworzymy nową bańkę finansową. Ale moim zdaniem wychodzenie z QE będzie tak zarządzane, że nie wywoła to złych konsekwencji, a już na pewno nie takie, jak katastrofa w okresie międzywojennym.

 

PAP: A jak ocenia pan rolę Fed w ostatnim kryzysie?

 

S.M.: Fed nie podniósł wystarczająco wysoko stóp procentowych. Ale w latach 2005-6 na świecie panowała zgoda, że kluczowa znaczenie ma inflacja. Panowało przekonanie, że jeśli Fed jest w stanie zapewnić inflację cen konsumpcyjnych na poziomie 2 proc. rocznie, to robi co do niego należy. Jeśli więc chcesz krytykować Fed, to miej świadomość, że krytykujesz konsensus, jaki wówczas obowiązywał od Nowej Zelandii po USA i Europę. Jest też drugi zarzut, że Fed powinien był lepiej regulować kredyty hipoteczne. To prawda, ale trudno znaleźć innego regulatora, który robiłby to lepiej.

 

PAP: Czy Fed wyciągnął naukę?

 

S.M.: Myślę, że tak. Tam jest wielu mądrych ludzi, którzy zgłębiają kryzys. Historia jednak podpowiada, że mniej więcej co 10 lat mamy kryzysy. Byłbym zdziwiony, gdyby to się zmieniło.

 

Sebastian Mollaby, zanim związał się z CFR, był kilkanaście lat dziennikarzem tygodnika "Economist". Jest autorem książek, w tym nagradzanej "More Money than God" (2010). Regularnie publikuje w "Financial Times", "New York Times" i "Wall Street Journal". (PAP)
Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama