Dla nikogo nie jest większą tajemnicą to, że system sprawowania władzy w USA przeżywa poważny kryzys. Wydaje się, że kraj utknął beznadziejnie w impasie, wynikającym ze skrajnie spolaryzowanej władzy wykonawczej i jej dwupartyjności. W Kongresie od lat dzieje się mało, a jeśli już się dzieje, to niemal zawsze bez większego rozmachu. Czasami wydaje się wręcz, że demokracja po prostu zawodzi, mimo że została tak skrupulatnie zaplanowana i zapisana w konstytucji przez jej twórców.
Z drugiej strony od czasu do czasu dochodzi do wydarzeń, które są krzepiące i dowodzą, że Ameryka to kraj znacznie bardziej praworządny od reszty świata. Ostatnio jednym z takich zdarzeń stała się decyzja sędziego federalnego Richarda Leona, który uznał, iż Agencja Bezpieczeństwa Krajowego (National Security Agency – NSA) „niemal na pewno” naruszyła amerykańską konstytucję z chwilą, gdy zaczęła podsłuchiwać rozmowy telefoniczne milionów ludzi, w tym licznych przywódców innych państw. Innymi słowy, jedna z najbardziej tajnych instytucji w USA została skarcona przez wymiar sprawiedliwości i to w dodatku przez sędziego mianowanego przed laty przez prezydenta George'a W. Busha. A język użyty przez sędziego Leona w jego werdykcie był dosadny. Znalazł się tam nawet zapis o tym, że „James Madison byłby zaszokowany”, gdyby wiedział, do czego posunęła się NSA.
Dlaczego jest to dobra wiadomość? W gruncie rzeczy nie chodzi o samo podsłuchiwanie. Jeśli ktoś chce słuchać milionów miałkich dyskusji prowadzonych przez telefon przez zwykłych ludzi, to niech sobie słucha. Najbardziej krzepiące jest to, że w USA przeciętny obywatel może podać do sądu dowolną, nawet najbardziej utajnioną komórkę federalnej władzy i zawsze ma pewne szanse na sukces. Ciekawe, co na temat tego rodzaju pozwów myśli Władimir Putin. Zresztą nawet w UE coś takiego jest mało prawdopodobne.
Decyzja sędziego na razie niczego nie zmienia, bo stronie rządowej dano czas na wniesienie apelacji. Jednak z pewnością zdumiewające dla obywateli wielu innych krajów jest to, że dyskusje tego typu toczą się u nas na arenie publicznej i nie są utajniane. W tym kontekście należy dodać, że Edward Snowden, który wywołał tyle zamieszania swoją ucieczką z USA i ujawnieniem wielu szczegółów pracy NSA, być może w jakimś sensie miał rację, że zdradził sekrety, ale nie zmienia to faktu, iż postąpił tak, jakby nie wierzył w amerykańską praworządność. Zresztą nadal w nią nie wierzy, bo chowa się przed „prześladowaniami” w Rosji, czyli kraju, który o represjach wszelkiej maści wie znacznie więcej niż Ameryka. Gdyby był człowiekiem prawym i ufał swojemu krajowi, mógłby wyjawić wykradzione tajemnice, oddać się w ręce władz i liczyć na to, że jego racje przekonają wymiar sprawiedliwości.
Tak czy inaczej decyzja sądu federalnego w Dystrykcie Kolumbii może wydawać się stosunkowo małym sukcesem w starciu z federalnym aparatem władzy, ale symbolika tegoż sukcesu jest bardzo znacząca i wybiega daleko poza granice USA.
Reklama