Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
środa, 6 listopada 2024 20:59
Reklama KD Market

Grunt to pieniądz. Jak rośnie fala amerykańskich grabieżców ziemi

Podczas gdy my roztrząsamy przykre dla nas skutki kryzysu finansowego, Wall Street już dawno wróciło do poważniejszych – w ujęciu globalnym – kryzysów: energetycznego i żywnościowego, i nieźle na nich zarabia. Przyglądając się globalnemu zjawisku land grabbingu, przy okazji dowiemy się, jak wygląda dzisiejszy – skrzętnie ukrywany – neokolonializm, w którym znaczny udział mają Stany Zjednoczone.



Masowe inwestycje w grunty za granicą, czyli nabycia i dzierżawy w celu „udostępniania ziemi dla rozwoju” i tym podobne eufemizmy to coraz częściej przykrywka dla land grabbingu, czyli zawłaszczania ziemi w niekontrolowany sposób, najczęściej w porozumieniu z lokalnymi władzami, ale już bez konsultacji z lokalną ludnością.

Z jednej strony można tłumaczyć nabywanie gruntów pod uprawy rosnącym zapotrzebowaniem na żywność na świecie, ale po analizie najnowszych raportów można też stwierdzić, że coraz częściej chodzi o zapewnianie sobie źródeł paliw pochodzących na przykład z monokultur trzciny cukrowej, z której wytwarza się etanol, czy monokultur palmy olejowej, z których produkuje się biodiesel (oba paliwa pochodzenia roślinnego zwykle występują w roli dodatków do tradycyjnych paliw). Równie popularnym procederem jest wykup pól uprawnych w celu zalesiania i „ratowania lasów tropikalnych”. Niestety, często i tak kończy się on wyrębem lub niszczeniem bioróżnorodności czy gleby. Jest jeszcze trzecia kusząca opcja – spekulacji gruntami, spychająca na bok względy żywnościowo-paliwowe, a nastawiona wyłącznie na zysk. Jakimkolwiek przykładem by się nie posłużyć, finał inwestycji jest często podobny: kraje rozwijające się toną w uprawach, a walczą z głodem, bo ich mieszkańców pozbawia się terenów od lat będącym ich źródłem utrzymania. Oferowana w zamian nawet najlepsza infrastruktura nie zastąpi jedzenia.

Kto i gdzie (sobie) grabi

Trudno przedstawić jednoznaczne dane, bo negocjowanych umów nikt nie kontroluje. Na przykład według badania opublikowanego na początku roku przez naukowe czasopismo „Proceedings of the National Academy of Sciences” Stany Zjednoczone są drugim największym inwestorem w grunty za granicą (za Wielką Brytanią) i posiadają blisko 4 mln ha ziemi, głównie w Ameryce Południowej i Afryce. Choć inne źródła mówią też o 7 milionach.
Stany Zjednoczone są drugim największym inwestorem w grunty za granicą (za Wielką Brytanią) i posiadają blisko 4 mln ha ziemi, głównie w Ameryce Południowej i Afryce. Inne źródła mówią też o 7 milionach

W czyich dokładnie rękach koncentrują się grunty i zyski z nich płynące? Pierwszy rzut oka może być mylący, bo inwestorzy działają za pośrednictwem filii i zwykle kryją się na końcu sieci powiązań. Na przykład w Gwatemali inwestorem w plantacje palm olejowych jest Palmas del Ixcan, filia Green Earth Fuels z Teksasu, którą to spółkę kontroluje Carlyle Group, Riverstone Holdings i Goldman Sachs Funds. W Brazylii za francuskim Calyx Argo stoją interesy The Rohatyn Group (TRG) Management. A w Argentynie okazji do pomnożenia zysków szuka dobrze znany właściciel ziemski i współzałożyciel CNN Ted Turner.

Niestety na funduszach private equity czy hedgingowych się nie kończy. Coraz częściej zysków z ziemi uprawnej szukają też fundusze emerytalne i uniwersyteckie, a wśród nich CalPERS (California Public Employees’ Retirement System), TIAA-CREF (Teachers Insurance and Annuity Association – College Retirement Equities Fund) oraz fundusz Uniwersytetu Harvarda zarządzany przez Harvard Management Company, właściciela firmy Agrícola Brinzal w Chile, której zarzuca się nieuczciwe praktyki rolnicze szkodzące środowisku i lokalnej ludności, m.in. wycinanie lasów i zakładanie plantacji eukaliptusa, który potrzebuje dużych ilości wody i powoduje wysuszanie ziemi.

Największy problem z plantacjami pojawia się, gdy firmy dążąc do korzyści skali, zagarniają ogromne połacie terenu. Tak dzieje się, gdy koncernom Bunge czy Cargill wciąż jest za mało cukru, a AgriSol Energy z Iowa już nie wie, gdzie siać kukurydzę do produkcji etanolu (w oficjalnej wersji oczywiście, by nakarmić ludność afrykańską, w przypadku tego przedsiębiorstwa – w Tanzanii).

Zawłaszczanie ziemi upodobały sobie nie tylko Stany Zjednoczone. Wręcz przeciwnie, w land grabbingu maczają palce kraje azjatyckie i może nawet w jeszcze większym stopniu Europa. Dla przykładu z raportu „Land Grabbing in Madagaskar” dowiadujemy się, że włoska firma Tozzi Green zbudowała w tym kraju centrum medyczne, w którym lokalni mieszkańcy mogli leczyć się za darmo… Musieli tylko podpisać umowę, w której zobowiązywali się oddać w zamian swoją ziemię pod uprawę jatrofy, wykorzystywanej do produkcji agropaliw. Może gdyby umieli czytać, nie zgodziliby się na to.
Popularnym procederem jest wykup pól uprawnych w celu zalesiania i „ratowania lasów tropikalnych”

Pieniądze nie z tej ziemi

Jedną z amerykańskich firm, która ma znaczny udział w gromadzeniu ziem uprawnych jest producent rolny Adecoagro. Na początku tego roku dowiedzieliśmy się, że kupioną dekadę temu za półdarmo ziemię w Argentynie spółka sprzedała z 11-krotnym zyskiem. Nie będzie zaskoczeniem fakt, że część profitów przypadła w udziale miliarderowi George’owi Sorosowi, który posiada, a właściwie jego grupa inwestycyjna Soros Fund Management, 21 proc. udziałów w Adecoagro.

Inny inwestor, były bankier i prezes Jarch Capital Philippe Heilberg – który jeszcze kilka lat temu chwalił się, że wykorzystując niestabilną sytuację polityczną na południu Sudanu, wydzierżawił tam 400 tys. hektarów ziemi – w wywiadzie udzielonym miesiąc temu stacji Al Jazeera English przyznał, że w niektórych krajach dochodzi do wysiedlania ludności w celu zagarnięcia ziemi, ale on nie ma z tym absolutnie nic wspólnego. Twierdził, że pewne kraje Afryki same zapraszają inwestorów, bo „potrzebują inwestycji i fachowej wiedzy”.

Jak oddzielić ziarno od plew?

Czy zjawisko zawłaszczania ziemi będzie się nasilać? Spekulacje gruntami rządy krajów docelowych mogą powstrzymywać, np. nakładając na inwestorów limity dotyczące powierzchni kupowanej czy dzierżawionej ziemi. Herakles Capital z Nowego Jorku, inwestor wysokiego ryzyka, wynegocjował w 2009 roku z ministerstwem gospodarki Kamerunu założenie plantacji plamy olejowej o pow. 73 tys. hektarów, choć dziś państwo to wymusiło na firmie zmniejszenie plantacji do 20 tys. hektarów. Dużo zależy też od samych firm – to one muszą odejść od „taktyki spalonej ziemi” – wyjaławiania jej i niszczenia ogromnymi ilościami nawozów sztucznych.

Inwestycje zagraniczne pomagają wzmocnić niezależność żywnościową i paliwową, ale niosą też zagrożenia, o których niewiele się mówi. Dlatego pozytywnym akcentem wydaje się niedawna propozycja prezydenta Baracka Obamy, by po raz pierwszy zmniejszyć koncentrację biopaliw – takich jak etanol z kukurydzy, metanol z biomasy czy biodiesel z jatrofy – w paliwie. Jednak krok ten nie oznacza końca boomu na energię odnawialną w USA. Jednocześnie prezydent zapowiedział, że chce podnieść udział zielonej energii m.in. w rządowej konsumpcji prądu do 20 proc. do 2020 roku, czyli poziomu ponad dwukrotnie wyższego od obecnego. Czy jednak uda mu się zachować równowagę w wykorzystaniu niekonwencjonalnych źródeł energii? Zobaczymy, co przywieje przyszłość.

Anna Samoń

 

 

 
Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama