1 listopada 2011 roku cała Polska zastygła przed telewizorami. Z warszawskiego lotniska im. Fryderyka Chopina transmitowano próby podejścia do lądowania samolotu bez podwozia. Sterował nim kapitan Tadeusz Wrona. Na pokładzie znajdowało się 220 pasażerów i 11 członków załogi.
Podczas gdy lotnisko przygotowywano do akcji ratunkowej, a obserwatorzy ze zdenerwowania obgryzali paznokcie, na pokładzie panował spokój. Załoga informowała pasażerów o usterce i możliwości lądowania „na brzuchu”. Wszyscy bez szemrania wykonywali polecenia stewardów. W możliwości kapitana Wrony nie wątpiła jego − jak mówi – „piękna, wspaniała żona”, również pilotka. W tym czasie kapitan myślał tylko o jednym – jak manewrować, by nie doszło do tragedii. I rzeczywiście, tak poprowadził Boeinga, że pasażerowie byli przekonani, iż lądowanie odbyło się w normalnym trybie.
Dziś kapitan Wrona lata na dreamlinerze i bardzo go sobie chwali. O locie Boeingiem 767 wspomniał podczas promocji swojej książki pt.:„Ja, kapitan”, w której umieścił dokładne sprawozdanie z feralnego lotu na trasie Newark−Warszawa, lotu, który odbywał się bez zakłóceń aż do momentu, gdy zdał sobie sprawę, że przycisk uwalniający podwozie nie działa i trzeba przygotować się na awaryjne lądowanie.
O odpowiedź na pytania w związku z wytoczoną w USA przez 115 byłych pasażerów sprawą o odszkodowanie za urazy psychiczne kpt. Wrona odsyła ciekawych do prokuratora. Nie chce o tym rozmawiać i nie wiadomo dlaczego traktuje pytanie jak zaczepkę natury politycznej. Mówi, że osobiście nie figuruje wśród oskarżonych. "Poszkodowanych" (tych samych, którzy po wylądowaniu zachwycali się umiejętnościami kapitana) reprezentuje polska firma adwokacka Budzowska, Fiutowski i Partnerzy, Stewarts Law z Londynu oraz Wisner Law Firm z Chicago. Pozew jest skierowany przeciwko producentowi samolotu Boeing Company i firmie konserwatorskiej, która na lotnisku Newark dopuściła samolot do lotu.
Za mistrzowskie lądowanie Tadeusz Wrona został odznaczony Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski, a drugi pilot Jerzy Szwarc otrzymał Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski. Bohatera, porównywanego z amerykańskim pilotem Sullenbergerem, który w 2008 roku awaryjnie lądował na rzece Hudson, nie pozostawiono jednak w spokoju.
Żeby było naprawdę „po polsku” w mediach pojawiły się podejrzenia, że załoga Boeinga nie włączyła bezpiecznika zabezpieczającego m.in. zastępczy elektryczny system wypuszczania podwozia. Takie rozważania nie odbiegają daleko od oskarżeń o brak umiejętności pilotowania, co jest oczywistą niedorzecznością, zważywszy, że kpt. Wrona jest jednym z najbardziej doświadczonych pilotów PLL LOT, a zanim wsiadł do Boeinga, przeszedł wyczerpujące szkolenie w Seattle. Tylko czekać na moment, kiedy złośliwi powiedzą, że nie włączył przycisku, bo chciał lądować na brzuchu.
Kapitan Wrona okazuje się być człowiekiem z anielską cierpliwość. Podpisując książki na spotkaniu z polonijnymi czytelnikami, z uśmiechem wysłuchiwał opowieści o wyczynach orłów z polonijnego aeroklubu, o lotniczych marzeniach małych chłopców, o strachu matek, których synowie chcą zostać pilotami. Nie narzekał. A ci, którzy przybyli na spotkanie z kpt. Wroną mimo karyśnej zimowej aury - wychodzili zadowoleni ze spotkania z bohaterem. Zawiódł natomiast organizator spotkania. Zawiadamiając media o spotkaniu z kapitanem nie zapewnił dziennikarzom czasu na spokojną z nim rozmowę.
(eg)
Reklama