Niezależny senator z Vermont chce mieć pewność, że wśród kandydatów na prezydenta w wyborach w 2016 roku znajdzie się silny głos postępowca. Jeśli nikt inny się nie zgłosi, sam przystąpi do wyborów.
"Są ludzie, którzy od chwili, gdy mieli 12 lat wiedzieli, że chcą zostać prezydentem Stanów Zjednoczonych. Osobiście nigdy nie miałem takich pragnień. Każdy, kto naprawdę chce być prezydentem musi być trochę stuknięty, ponieważ jest to niesłychanie trudna praca zważywszy na kryzysy przed jakimi stoi nasz kraj" − powiedział Sanders w rozmowie z Burlington Free Press.
Sanders uważa jednak, że wśród kandydatów powinien znaleźć się ktoś, kto oprze się malwersacjom Wall Street, zajmie ubogą ludnością i średnią klasą, sprzeciwi cięciom funduszy programów Social Security i Medicare oraz podejmie działania przeciw dalszemu ociepleniu atmosfery.
Senator zwraca uwagę, że w normalnych warunkach o urząd prezydenta ubiegają się umiarkowani demokraci i umiarkowani republikanie. Osobiście nie ma nic przeciwko temu, lecz podkreśla, że obecnie nie żyjemy w normalnych warunkach, lecz w ostrym kryzysie.
W październikowym wydaniu Playboya Sanders nie był jeszcze tak zdecydowany, jak obecnie. Powiedział wówczas, że ma 99 proc. pewności, że nie będzie ubiegać się o ten urząd.
Bernie Sanders, często zapraszany do postępowych programów radiowych (AM 820 i 97.2 FM) zazwyczaj mówi o tym, co go najbardziej denerwuje. Ubolewa nad upadkiem klasy średniej, nad nieprawdopodobnymi różnicami dochodów między najwięcej zarabiającymi Amerykanami a całą resztą społeczeństwa i nad ubóstwem − tematem unikanym przez media.
(eg)
Reklama