Najważniejszy sojusznik nie zawiódł Ameryki, a wynik głosowania w parlamencie jest pochodną szczególnych okoliczności - czytamy w artykule redakcyjnym.
Stanowisko Izby Gmin odzwierciedla niechęć opinii publicznej do interweniowania w Syrii, wolę odcięcia się opozycyjnej Partii Pracy od wspomnień o udziale Brytyjczyków w wojnie w Iraku, wreszcie nieufność, jaką zrodziła wyprawa po iracką broń masowego rażenia, której nigdy nie znaleziono - tłumaczy "NYT".
"Jednak Syria to nie Irak. Problemem nie jest domniemane istnienie broni masowego rażenia, ale jej rzeczywiste użycie przeciw bezbronnym cywilom" - podkreśla w edytorialu nowojorski dziennik.
Głosowanie w brytyjskim parlamencie było pośpieszne i źle przygotowane - wypomina "NYT" Cameronowi, dodając, że nie wykorzystał on wszystkich argumentów za wsparciem akcji militarnej USA. Nie padł "argument, że Wielka Brytania powinna stanąć u boku swego amerykańskiego sojusznika. Działając zazwyczaj w tandemie z Waszyngtonem, Zjednoczone Królestwo było jak dotąd w stanie wywierać znacznie większy wpływ na światową politykę, niż mogłoby to zrobić w pojedynkę" - pisze "NYT".
"Zdarzały się Ameryce i Wielkiej Brytanii wojny prowadzone bez udziału głównego sojusznika, jak choćby w Wietnamie, Grenadzie czy na Falklandach. Syria może być kolejnym takim przypadkiem. Albo i nie" - pisze nowojorski dziennik, dodając z nadzieją: "Wysiłki wspólnoty międzynarodowej, by zniechęcić (reżim) do używania broni chemicznej w Syrii są dalekie od zakończenia. Wielka Brytania może jeszcze zdecydować się na to, by odegrać w nich swoją rolę".
(PAP)