Nie jest to bynajmniej mój prywatny pogląd, ani też teza głoszona przez jakichś skrajnych liberałów. Coraz częściej głos w sprawie tego szaleńczego i zaślepionego zwrotu na prawo zabierają wpływowi konserwatyści, którzy kraczą niczym wrony, że to co się obecnie dzieje doprowadzi do katastrofy.
Thomas Doherty, dawny bliski współpracownik byłego nowojorskiego gubernatora George'a Pataki, ostrzegł ostatnio, że jeśli republikanie w Kongresie zdecydują się na "obłąkany pomysł wyrzucenia ustawy imigracyjnej do śmieci", on po prostu zmieni "polityczne barwy klubowe", czyli przestanie być republikaninem. Wyraził też pogląd, że Partia Republikańska w swoim światopoglądzie utknęła gdzieś w latach 40-tych ubiegłego stulecia i szybko zaczyna tracić kontakt z rzeczywistością.
Znacznie wcześniej, bo przed rokiem, Jeb Bush, który być może wystartuje w wyborach prezydenckich w roku 2016, stwierdził, że w szeregach dzisiejszej Partii Republikańskiej nie byłoby miejsca ani dla Ronalda Reagana, ani też dla jego ojca, George'a H. Busha. A przed kilkoma miesiącami powiedział, co następuje: "Zbyt często jesteśmy kojarzeni z byciem przeciwko wszystkiemu. Zbyt dużo ludzi uważa, że republikanie są przeciw imigrantom, przeciw kobietom, przeciw nauce, przeciw zwykłym robotnikom, itd.".
Nic dodać, nic ująć. Zresztą nawet Bill Kristol, jeden z najbardziej konserwatywnych komentatorów w kraju, na początku tego roku doszedł do wniosku, że "ruch konserwatywny w USA znajduje się w stanie rozsypki".
Jednak przypadek ustawy imigracyjnej jest szczególnie wymowny. W czasie ostatnich wyborów prezydenckich republikanie przegrali z kretesem wśród wszystkich mniejszości rasowych, a szczególnie wśród Latynosów. Dziś, jak nigdy przedtem, znaczna część wyborców uważa Partię Republikańską za ekskluzywny klub zrzeszający głównie białych, bogatych facetów. A ponieważ ludność latynoska staje się bardzo szybko jednym z najbardziej wpływowych segmentów elektoratu, wielu specjalistów jest zdania, że już wkrótce wygranie jakichkolwiek wyborów w USA bez poparcia tego segmentu stanie się po prostu niemożliwe.
Po zwycięstwie Obamy w ubiegłym roku wiele było dyskusji w republikańskich kręgach o konieczności "rewizji wizerunku partii" i podjęcia wszelkich możliwych działań na rzecz pozyskania nowych zwolenników, niekoniecznie białych milionerów. Jednak wszystkie te ambitne zamierzenia zostały wyrzucone na bruk za sprawą skrajnie nieprzejednanych, ultraprawicowych posłów w Izbie Reprezentantów. To oni prowadzą politykę według prostej zasady: "albo zwyciężą nasze poglądy, albo też na nic się nie zgadzamy".
Niestety, jest to zasada zgubna, jako że niemożliwe jest efektywne rządzenie bez kompromisów, takich np. kompromisów, jakie negocjowali z Kongresem Ronald Reagan, George H. Bush czy Bill Clinton.
Kongres jest dziś niemal kompletnie sparaliżowany niemocą. W przypadku ustawy imigracyjnej niemoc ta niemal na pewno zaowocuje przyszłymi klęskami wyborczymi republikanów, którzy – mimo to – zachowują się tak, jakby nie miało to większego znaczenia, czyli zdradzają czysto samobójcze nastroje.
Andrzej Heyduk