Rząd wydaje więcej na szpiegowanie niż na pomoc żywnościową
Ubóstwo w Stanach Zjednoczonych, największej potęgi gospodarczej na świecie, budzi niepokój i poczucie wstydu. Znaczna część Amerykanów nadal uważa swój kraj za kolebkę demokracji i dobrobytu. Wierzą w spełnienie "American Dream". Mimo utraty domów i pracy ciągle mają nadzieję na powrót dobrych czasów. Inni popadli w marazm. Wielu ograniczyło marzenia do ciepłej strawy i odzieży. Równocześnie tysiące ludzi cynicznie wykorzystują trudną sytuację państwa. Wyciągają łapy po zapomogi, choć dobrze zarabiają na lewo i za cash. A na co wydaje rząd?
Państwo dożywia 50 mln ludzi
Z rządowej pomocy żywnościowej korzysta blisko 50 milionów Amerykanów bezrobotnych lub wywodzących się z tzw. pracującej biedoty oraz zwykłych cwaniaków. Na Supplemental Nutrition Assistance (uzupełniający program odżywiania) rząd wydaje 80 mld rocznie.
Całkowita eliminacja tego progamu może nastąpić tylko w przypadku szybkiego rozwoju gospodarczego i wzrostu zatrudnienia. O tym na razie nie ma mowy. Przyszłość też nie zapowiada się różowo. Wprawdzie mówi się o powrocie do kraju przedsiębiorstw, które wyprowadziły produkcję za granicę, lecz nie jest to zapowiedź zwiększenia stanowisk pracy. Po prostu ludzi mają zastąpić maszyny. Na tyle sprawne, że kompaniom nie będzie się opłacać zatrudnianie nawet taniej siły roboczej za granicą.
Uporanie się z problemem bezrobocia nie będzie proste. Tym bardziej, że nie podejmujemy oczywistych rozwiązań polegających, na przykład, na rozwoju alternatywnej energii. Na tym polu prym wiodą Chiny i Niemcy. Nic nie robi się również w sprawie poprawy infrastruktury, choć mosty się walą, a drogi przypominają szwajcarski ser.
Co z tego, że w porównaniu z okresem recesji po krachu na rynku nieruchomości, bezrobocie spadło o kilka procent? Po wygaśnięciu zapomóg z tytułu bezrobocia ludzie byli zmuszeni do podjęcia jakiegokolwiek zajęcia. Zamiast dobrze płatnej pracy przy produkcji, za minimalne stawki przewracają hamburgery w McDonald´s lub układają towary na półkach w Walmarcie. Ta grupa pracujących, ubogich Amerykanów, musi korzystać z pomocy społecznej. Zarobki starczają jedynie na opłatę kilku rachunków i czynszu w dzielnicy, gdzie łatwo dostać w głowę.
Dom kamieniem u szyi
Dziś na pokrycie niezbędnych wydatków pracuje mąż i żona. Dwie pensje nie zawsze starczają. Domy, największa inwestycja amerykańskich rodzin, dla wielu stały się obciążeniem ponad ich finansowe siły. Tym większym, że jednostki administracyjne z prawem pobierania podatków nie przejmują się sytuacją właścicieli. Wyceniają nieruchomości zgodnie z potrzebami swego urzędu, a nie według faktycznej wartości domu.
Jeśli właściciel straci zatrudnienie, grozi mu również utrata domu. Na początku obciąża karty kredytowe licząc na szybką poprawę. Potem zwraca się o pomoc do rodziny, a gdy wyczerpie jej cierpliwość szuka miejsca w przytułku, lub zostaje mieszkańcem namiotowych osiedli, jakie powstały wokół miast (np.koło Pittsburga, Los Angeles, Miami). Stara się o zapomogę i składa podania o pracę. Zazwyczaj bez powodzenia. Czyż można mieć mu za złe, że zabiega o kupony na żywność?
Nieszczęście tych ludzi to dobra passa dla inwestorów. Opuszczone lub odebrane przez banki domy kupują za połowę ceny. Mają gotówkę, mogą zaczekać na lepsze czasy i sprzedać je z dużym zyskiem. Ponieważ dom to biznesowa inwestycja, odliczają wydatki od podatków. Pieniądze same pchają się do kieszeni. Żyć nie umierać.
W Miami obok luksusowych wieżowców stoją domy porzucone przez zubożałych właścicieli. Te, które pomnożą majątek inwestorów. Podobna sytuacja ma miejsce w innych miastach.
Do tej pory w całym kraju odebrano ludziom 7 milionów domów. Statystyki milczą na temat dalszych losów byłych właścicieli.
Kto bardziej winny?
Za wydawanie pieniędzy na pomoc społeczną zawsze winimy inne grupy etniczne. Najchętniej czarnych i Latynosów. Tymczasem w zaprzyjaźnionym polonijnym sklepie przynajmniej 50 proc. klientów płaci łatwo rozpoznawalną kartą "Link" (zastąpiła kupony na żywność). Robią tu zakupy Azjaci, Hindusi i Rosjanie, a przede wszystkim Polacy. Po wybieranych przez nich towarach nie widać, by żyli oszczędnie. Zamiast zdrowych, pożywnych artykułów kupują ciastka, chipsy i colę. Jeśli ktoś z kolejki zwróci na to uwagę, usłyszy "f... off" lub "g.... ci do tego". Odnoszę wrażenie, że większość klientów płacących kartą "Link" nie musi korzystać z pomocy.
Osoby zatrudnione w charakterze opiekunek lub przy sprzątaniu nie rozliczają się z zarobków. Oficjalnie nie mają żadnych dochodów, dzięki czemu kwalifikują się do rządowej pomocy i chętnie z niej korzystają. Chwalą się własnym sprytem. Tych, którzy płacą podatki, m.in. na ich żywność, gaz, elektryczność, a nawet dach nad głową, mają za durniów. Nie usprawiedliwiają się ze swego postępowania, a jeśli już, to twierdzą, że rząd robi ich w bambuko, więc odpłacają tym samym. Czym różni się polski imigrant od czarnoskórego, wychowanego w biedzie Amerykanina? Czy gorszy jest ten, którego nie nauczono żyć inaczej, czy ten, który świadomie oszukuje?
Republikanie podnoszą krzyk, że pomoc na żywność jest wymieniana na papierosy, alkohol i gotówkę. I mają częściowo rację. Malwersacje nie są zakrojone na taką skalę, jak twierdzą, ale faktycznie mają miejsce. Za sto dolarów z "Link" niektóre sklepy dają 70 dol. w gotówce.
Wykrycie oszustów jest zbyt kosztowne. Wymagałoby zatrudnienia całej armii nowych urzędników.
Bieda zagląda w oczy
Laureat Nagrody Nobla z dziedziny ekonomii, prof. Stiglitz, ostrzega przed szybkim upadkiem amerykańskiej gospodarki.
Fareed Zakaria, gospodarz programu publicystycznego w telewizji CNN, autor wielu poczytnych książek i artykułów publikowanych w magazynie Time, otwarcie mówi, że Stany Zjednoczone staczają się z wyżyn. Ten stan rzeczy potwierdzają dane Biura Spisu Ludności. Według statystyk w 2009 roku 15 proc. Amerykanów żyło na poziomie ubóstwa. W rzeczywistości sytuacja przedstawiała się dużo gorzej i nadal się pogarsza. Coraz mniejsza liczba finansowo zabezpieczonych rodzin podtrzymuje szaradę dobrobytu. Inni zaciągają długi.
Tymczasem Kongres proponuje cięcia funduszy na programy żywnościowe. Warto zwrócić uwagę ustawodawców na 400 miliarderów z listy Forbesa, którzy w ub. roku zarobili więcej niż wydajemy na żywność, mieszkania i edukację ubogich (w tym również cwaniaków udających biedę) Amerykanów.
Lepiej szpiegować niż pomóc?
Agencja prasowa Associated Press spróbowała policzyć, ile rząd wydaje na szpiegowanie obywateli.
AT & T za instalację jednego podsłuchu pobiera 325 dol., po czym dolicza 10 dol. za każdy dzień. Mniejsze kompanie, jak Cricket i US Cellular biorą "zaledwie" 250 dolarów. Za podsłuchiwanie jednego klienta firmy Verizon rząd płaci 775 dol za pierwszy miesiąc i 500 dol. za każdy następny.
Sprawdzanie poczty elektronicznej jest znacznie tańsze. Facebook udostępnia wgląd do swego portalu bezpłatnie, a Microsoft, Yahoo i Google milczą na ten temat. American Civil Liberty Union dotarła jednak do informacji, z których wynika, że za każdego użytkownika dostają nieco powyżej 25 dolarów.
Jeśli założymy, że Verizon obsługuje tylko 100 tys. abonentów, to pierwszy miesiąc "współpracy" z NSA przynosi firmie 75 milionów.
W rzeczywistości Verizon obsługuje 87 mln ludzi. Zatem dochody za wstępną przysługę dla rządu przyniosły tej firmie 104 750 000 000 dolarów!
Nie będziemy się wdawać w obliczenia wydatków rządowych dla innych kompanii, bo wpadniemy w depresję. Wystarczy powiedzieć, że za te pieniądze można wyżywić cały naród, a zamiast przytułków wystawić ludziom domy.
Elzbieta Glinka