Z ogromnym smutkiem przyjąłem wiadomość, że reprezentująca w Kongresie stan Minnesota pani Michele Bachmann w roku 2014 nie stanie ponownie w szranki wyborcze, a zatem rezygnuje z dalszej kariery politycznej. Ubolewam nad tym, że nie będzie już więcej opowiadanych przez nią kosmicznych bzdur, że nie będzie się z czego pośmiać i że skończą się żarty o niej wygłaszane przez telewizyjnych komików.
Bachmann bez wątpienia wzniosła amerykańskie politykierstwo na szczyty głupoty, atakując wszystko i wszystkich, ze szczególnym uwzględnieniem obecnego prezydenta. Nigdy nie przejmowała się za bardzo faktami, co zyskało jej swoiste wyróżnienie: organizacja..., zajmująca się ocenianiem prawdomówności polityków, przyznała jej trzy nosy Pinocchio (kompletni kłamcy dostają cztery), gdyż tylko 7proc. tego, co Bachmann mówiła było zgodne z prawdą. Swoje brednie zawsze przeplatała takimi słowami jak “patriotyzm”, “konstytucja” i “tradycja”, w nadziei, że ludzie to kupią. No i kupowali, przynajmniej ci, którzy upatrywali w niej bohaterkę tzw. ruchu herbacianego. Prawdą jest jednak to, że Bachmann nigdy nie miała niczego istotnego do powiedzenia. W swoim czasie zrobiła wielki szum o to, że rząd federalny ogłosił, iż zamierza w budynkach publicznych stopniowo eliminować tradycyjne żarówki na korzyść nowego, bardziej oszczędnego oświetlenia. W jej oczach był to dramatyczny zamach na swobody obywatelskie, sprzeczny z duchem Ameryki oraz intencjami założycieli państwa, którzy zapewne o oświetleniu za bardzo nie myśleli, gdyż konstytucję pisali przy świecach. Wygłaszała idiotyczne tezy o tym, że Waszyngton lub Lincoln dzisiejszej Ameryki by nie poznali, bo “rząd federalny dyktuje szkołom, jakie mają podawać dzieciom na lunch ziemniaki”. Niestety śmieszność to nie jedyna i nie najważniejsza cecha działalności politycznej pani Bachmann. W swoim czasie zasłynęła również tym, że rozpętała bezprecedensową nagonkę na doradczynię Hillary Clinton, Humę Abedin, oskarżając ją o to, że współpracuje z radykalnym Bractwem Muzułmańskim, czyli że spiskuje przeciw USA. Oczywiście jak zwykle nie poparła to żadnymi faktami, lecz rzuciła na oślep w publiczny eter zwykłe, bezpodstawne oszczerstwo. Michele powiadomiła świat o swoim odejściu z Kongresu przez 8-minutowe, dziwne i chaotyczne wystąpienie, nagrane podobno w Rosji, gdzie pani poseł wtedy przebywała. W materiale tym zapewnia wielokrotnie, że nie weźmie w następnych wyborach udziału nie dlatego, że tym razem może przegrać (o mało nie przegrała w wyborach poprzednich, mimo że startowała w jednym z najbardziej republikańskich okręgów wyborczych Minnesoty), ani też dlatego, że FBI prowadzi śledztwo w sprawie finansów jej prezydenckiej kampanii wyborczej. Twierdzi, że nadal będzie “intensywnie działać” na arenie publicznej, choć nie zdradza jak i po co. Są tacy, którzy uważają, że Michele Bachmann tak naprawdę nosi się z zamiarem wystartowania ponownie w wyborach prezydenckich w roku 2016. Jeśli tak rzeczywiście jest, świadczyć to będzie o tym, iż rozstała się z jakimkolwiek poczuciem rzeczywistości. Nawet jej republikańscy koledzy w Kongresie odetchnęli z ulgą, bo nie będą już więcej kojarzeni z bezmyślnym radykalizmem jaki Bachmannn sobą reprezentuje i nie będą się z nią musieli spierać o kompletnie nieistotne sprawy. Michele ma, moi zdaniem bardzo podobne szanse na zostanie prezydentem USA jak ja, czyli żadne. Nie zostaje mi zatem nic innego tylko życzyć jej powodzenia.
Andrzej Heyduk