W klasyfikacji totalnego pomieszania z poplątaniem przewodzi bez wątpienia senator James Inhofe, który w Kongresie reprezentuje stan Oklahoma. Nie tak dawno temu Inhofe głosował przeciw udzielaniu jakiejkolwiek pomocy federalnej ofiarom huraganu Sandy, który zdewastował kilka stanów wschodniego wybrzeża kraju. Ten sam senator wielokrotnie opowiadał się za poważnym ograniczeniem budżetu agencji FEMA, ponieważ jest zdania, iż poszczególne stany winny same sobie radzić ze skutkami klęsk żywiołowych.
Inhofe ma oczywiście prawo do wyznawania tego rodzaju poglądów, ale tylko wtedy, gdy istnieje w nich jakaś podstawowa, spójna logika. Tymczasem poglądy pana senatora nagle się zmieniły, choć zapewne tylko tymczasowo, gdy klęska dotknęła jego własny stan. Inhofe zabiega o pomoc federalną dla mieszkańców Moore, a w telewizji raczył powiedzieć, iż tornado w Oklahomie to “zupełnie coś innego niż huragan Sandy”. Naprawdę? Dobrze by było wiedzieć, na czym polega ta różnica. Może chodzi o siłę wiatru? A może o to, że huragan to rzeczywiście inne zjawisko atmosferyczne niż tornado?
Niestety najbardziej prawdopodobnym wyjaśnieniem niespodziewanego poparcia przez senatora pomocy federalnej dla ofiar żywiołu jest to, że chodzi o mieszkańców, którzy są jego wyborcami, czyli od których zależy dalsze grzanie przez niego ciepłego fotela w Senacie.
To, że komuś w New Jersey zmiotło dach lub zdemolowało cały dom nie ma takiego samego znaczenia jak identyczne wydarzenia w Oklahomie. W końcu facet siedzący miesiącami w schronisku Czerwonego Krzyża gdzieś nad Atlantykiem i tak nigdy na Inhofa nie może zagłosować.
Jest to postawa, nie przymierzając, podła i niezwykle wyrachowana. Z drugiej strony, czego się można spodziewać po człowieku, który systematycznie twierdzi, że tzw. “efekt cieplarniany” jest oszustwem stworzonym w Hollywoodzie przez “elity” i że ataki terrorystyczne 11 września 2001 roku były boską karą za to, że Stany Zjednoczone nie bronią odpowiednio Izraela. A jednak ludzie pokroju i intelektu Inhofa trafiają do Kongresu na mocy decyzji elektoratu, co budzić może wyłącznie zastanowienie nad jego kondycją.
Czyżby naprawdę nie było rzetelnych, mądrych polityków konserwatywnych w Oklahomie, którzy mogliby zastąpić głupotę i anachronizm? Inhofe jest w Senacie od roku 1994 i o emeryturze na razie nie myśli. Siła demokracji polega jednak na tym, że wyborcy mają w ręku ogromny atut – mogą zdecydować w każdej chwili, że emerytura danego polityka jest nie tylko wskazana, ale konieczna. Niestety z prawa tego korzystają stosunkowo rzadko. A szkoda.
Andrzej Heyduk