– wieloletniej prezeski Klubu Przyjaciół Warszawy
W drugiej połowie lutego, po krótkiej chorobie, zmarła Jadwiga Pawlik - Hoyer, znana pod imieniem Danusia. 24 lutego obchodziłaby 89. urodziny. Do końca życia była prezeską Klubu Przyjaciół Warszawy i zasiadała w zarządzie Legionu Młodych Polek. Pochodziła z Kielc. Ojciec Wacław Mikke był weterynarzem powiatowym i właścicielem wielkiej kamienicy w śródmieściu, przynoszącej duży dochód. Miał bryczkę, parę koni i stangreta. Danusia nie pamiętała matki, która umarla wkrótce po urodzeniu drugiej córki. Macocha, krewna matki, była dla niej matką i wspominała ją ze wzruszeniem.
Młodość miała sielsko-anielską
Z młodszą siostrą rozpieszczały je nianie. Cieplarniane warunki skończyły się po wybuchu wojny. We wrześniu dotarla do rodziny wiadomość, że wujek, dowodzący pułkiem kawalerii w Brygadzie Wielkopolskiej, poległ w bitwie nad Bzurą. Ojciec nie stracił pracy, ale w drugim roku umarł na zapalenie płuc. Matka utrzymywała rodzinę z czynszów. Ale i to się skończyło w 1943 roku, gdy gestapo w czasie rewizji znalazło w wielkim zegarze podziemne gazetki. Matka i Danusia (nastolatka) zostały aresztowane. Przyjaciele rodziny wykupili Danusię, ale musiała natychmiast opuścić Kielce. Pojechała do dziadka (ze strony matki) Niewęgłowskiego, ziemianina na Podlasiu, blisko Radzynia. Siostrą i przyrodnim bratem zaopiekowała się ciotka. Matkę wywieziono do obozu koncentracyjnego Auschwitz II Birkenau, gdzie w zimną grudniową noc zmarła na apelu.
Po roku Danusia, wbrew radom dziadka i babki pojechała do Kielc. Wkrótce potem Armia Sowiecka zajęła Radzyń, odcinając Danusi drogę powrotu do dziadka. Niemcy wywieźli ją do kopania okopów koło Częstochowy. Stamtąd do Austrii, gdzie pod koniec wojny pracowała u właścicielki restauracji, blisko granicy Szwajcarii. Niedaleko w fabryce pracował jej kuzyn Leszek, starszy od niej, którego uważała za brata. Po wyzwoleniu przez Francuzów, pojechała z Leszkiem do Monachium, gdzie odnaleźli wujka. Leszek wrócił do Polski, zostawiając Danusię pod opieką wujka, który nie grzeszył pracowitością i wkrótce zaczął chorować. Zamiast opiekować się Danusią, ona opiekowała się nim, do jego śmierci.
W Monachium znalazła się w wielkim środowisku polskim. Oprócz oficerów b. jeńców wojennych w Murnau, było wielu b. więźniów z ... pobliskiego Dachau i robotników wywiezionych do pracy. W sanatorium dla gruźlików przebywało również wielu Polaków. Danusia zaczęła studia na uniwersytecie i naukę angielskiego. Równocześnie zaczęła pracować w legislaturze Rady Polonii Amerykańskiej, niosącej pomoc Polakom. W 1946 r. otrzymała płatną pracę w międzynarodowej organizacji UNRRA, niosącej pomoc wszystkim uchodźcom. W 1947 r. po likwidacji UNRRA, przeszła do jej następczyni IRO. Pomoc innym wypełniła jej życie do 1952 r. do rozpoczęcia działalności Radia Wolna Europa. Otrzymała w nim dobrze płatną pracę przepisywania na maszynie wiadomości i komentarzy, nadawanych do Polski pod rządami komunistów.
Znów miała luksusowe warunki życia,
piękne nowoczesne mieszkanie, służącą do sprzątania i znalazła się w środowisku najwybitniejszych przedwojennych dziennikarzy i publicystów, wśród ktorych było wielu zasłużonych działaczy Polski Podziemnej. Tam poznała zbiegłego z Polski inżyniera Bogdana Pawlika. Ponieważ miał dobry “radiowy głos” dyrektor Polskiej Sekcji RWE Jan Nowak Jeziorański przyjął go do czytania przez radio wiadomości i komentarzy, które przepisywala Danusia. Ze współpracy zrodziła się miłość i małżeństwo.
Bogdan marzył o powrocie do swojego zawodu, w którym miał już mocną pozycję w kraju. Z początkiem 1961 r. z 2-letnią córką Bożeną przylecieli do Chicago. Pierwsze kroki ułatwiał im Andrzej Jeziorański, brat dyrektora Polskiej Sekcji RWE Jana Nowaka Jeziorańskiego, który mieszkał z matką i zarabiał na życie jako agent ogłoszeniowy “Dziennika Związkowego”, znajdującego się prawie naprzeciw “Dziennika Chicagoskiego” w którym wtedy pracowałem. Redaktorem naczelnym był mój starszy kolega z redakcji “Kroniki” w Niemczech, Józef Białasiewicz. W tym czasie właściciele “Chicagoskiego” kupili tyg. “Ameryka Echo”, wychodzący od 1889 r. w Toledo, Ohio i przenieśli do Chicago. Danusię przyjęto do pracy w administracji. Bogdan pracował już jako kreślarz w firmie budowlanej.
Białasiewicz od pierwszego dnia pracy Danusi miał dla niej same pochwały. Inteligentna, pracowita, energiczna i ma zmysł organizacyjny. Gdy ją poznałem, zgodziłem się z opinią Białasiewicza. Danusia przyzwy-czajona do luksusowego życia w Monachium, ciężko znosiła skromne warunki bytu nowego imigranta i chciała wracać do Monachium. Andrzej Jeziorański od brata dyrektora RWE otrzymał zapewnienie, że natychmiast przyjmie ich do pracy, nawet ich mieszkanie jest jeszcze wolne. Bogdan wierzył, że ich sytuacja się poprawi. Miał rację. Wkrótce otrzymał pracę w swoim zawodzie w lokalnej firmie, ale z płacą mniejszą niż mieli amerykańscy koledzy. Gdy odmówiono mu podwyżki, przeniósł się do wielkiej firmy, mającej filie we wszystkich wielkich miastach Ameryki z płacą taką samą jak inni początkujący inżynierowie. Dzięki zdolnościom otrzymywał coraz większe zadania a z tym podwyżki płacy.
Nasze kontakty stały się rzadsze, gdy w 1963 r. z powodu różnic politycznych zrezygnowałem z redakcji “Chicagoskiego” i pracowałem w sądzie powiatowym, później jako pracownik społeczny w więzieniu powiatowym. Stały się codzienne, gdy w styczniu 1968 r. objąłem redakcję “Dziennika Związkowego”. Jeszcze częstsze, gdy w 1971 r. bankructwo
“Chicagoskiego” pociągnęło za sobą upadek “Ameryka Echo”.
Dzięki wysokim zarobkom Bogdana i niewielkiej pomocy Danusi, stać ich było na spełnienie marzenia o domu z ogródkiem.
Kupili nowy dom przy ul. Keystone, blisko Devon. Spędzałem w nim m. in. imieniny w dniu św. Jana Chrzciciela (pierwszym imieniem Bogdana był Jan) i Danusi w dniu św. Jadwigi. W pamięci utkwiła mi niedziela w lecie. Po obiedzie siedzieliśmy w ogródku, gdy przed domem zatrzymał się samochód. Wysiadło z niego dwoje dorosłych i dwoje nastolatków. Pytali o Danusię, która za domem podlewała kwiaty. Gdy wyszła objęli ją z radością, dziękując za pomoc. Wracają z wakacji w Kolorado do Buffalo, gdzie mieszkają od przyjazdu do Ameryki. Od znajomych otrzymali adres Danusi i jadąc przez Chicago, nie mogli nie wstąpić do niej. Zaproszeni do ogrodu i poczęstowani napojami, powiedzieli Bogdanowi, że Danusi zawdzięczają przyjazd do Ameryki. Kobieta wyjaśniła, że komisja amerykańska odrzuciła podanie męża na wyjazd do Stanów Zjednoczonych, ponieważ był aresztowany przez policję. Byli zrozpaczeni. Mąż pochodzący ze wschodniej Polski, okupowanej przez Sowiety, za żadną cenę nie chciał wracać do kraju rządzonego przez komunistów. Bała się, że popełni samobójstwo.
Ktoś jej poradził, ażeby zwróciła się do pani Danusi, pracującej w UNRRA. Wieczorem pojechała do jej mieszkania w mieście. Wysłuchała ją i przyrzekła, że spróbuje pomóc. Od władz niemieckich dowiedziała się, że mąż był aresztowany za udział w bójce, ale uniewinniony przez sąd, ponieważ znalazł się przypadkowo w miejscu bójki. Powiedziała mężowi, że władze niemieckie wysłały wyjaśnienie do Amerykanów i powinien otrzymać wezwanie na drugie przesłuchanie. Poradziła mężowi jak ma się zachować i jak odpowiadać na pytania. Otrzymali wizę na wyjazd do Ameryki, osiedlili się w Buffalo. Mówili o znajomych, którym Danusia pomogła w wyjeździe do róźnych krajów zachodnich. Wspominali, że nieraz była tłumaczką w sądach niemieckich. Pożegnanie było pełne łez radości. Ilu uchodźców zawdzięcza Danusi wyjazd do krajów osiedlenia poza blokiem sowieckim? Nie wiedziała. Spełniała swój obowiązek.
Dr. Kozakiewicz, który miał swoje biuro obok redakcji “Polonii”, zaczął zapraszać Pawlików do swego domu letniego w Power Lake, Wisconsin. Miało tam domy wiele znanych osobistości Polonii, m. in. skarbnik miasta Chicago Marcin i kongr. Rostenkowski. Podobało im się małe jezioro otoczone lasami. Bogdan kupił plac na którym według jego planów fachowcy wybudowali letni dom. W lecie spędzali tam soboty i niedziele. Bogdan namawiał żonę, ażeby zrezygnowała z marnie płatnej pracy i spędzała lato z córką w Power Lake. Dojazd z północnego krańca miasta zabiera dużo czasu. On będzie dojeżdżał na soboty i niedziele. Danusia zastanawiała się długo. Białasiewicz mówił, że jej rezygnacja z pracy spowoduje zamknięcie “Polonii”, bo na jej miejsce będzie musiał przyjąć dwie osoby, a na to ich nie stać. Nie był to tylko postrach. Gdy Danusia odeszła, tygodnik przestał wychodzić. Było to korzystne dla mnie.
Czas najlepszym lekarzem
Spokojne życie, pełne radości, przerwała choroba Bogdana. Rak trzustki zabrał go z początkiem stycznia 1985 r. Na pogrzebie byłem z bratem Zbyszkiem z Polski. Był to pierwszy pogrzeb w Ameryce, jezuity o. Balczewskiego, który kilka tygodni wcześniej przyjechał do Ameryki. Danusia od dawna pomagała jezuitom w imprezach dochodowych. Od pogrzebu Bogdana zrodziła się przyjaźń z o. Balczewskim, który przez kilkanaście lat pobytu w Chicago był częstym gościem Danusi. Udzielił ślubu córce, święcił stół przed wielkanocą i jeżeli mógł, zostawał na kolacji, na której było do 30 osób, przyjaciół Danusi.
O. Balczewski pod koniec kadencji jako przełożony polskich jezuitów, kupił duży budynek przy ul. Irving Park w Chicago. Przebudowa na kościół była kosztowna. Jezuici zadłużyli się na kilka milionów dolarów. Danusia przekonała zarząd Legionu Młodych Polek, by dał im 20,000 dolarów. Potem postarała się, ażeby Legion Młodych Polek dał 2 tysiące dolarów Fundacji AK, na stypendium dla studenta historii Polski na Uniwersytecie Illinois w Chicago.
Po śmierci Bogdana spędziła sporo czasu u przyjaciół na Florydzie, potem w Polsce u siostry i brata, w Szwajcarii u Leszka, który wyjechał z Polski i jako zdolny inżynier miał dobrą pracę i ożenił się w Szwajcarii, także u emerytów z RWE w Londynie. Po powrocie wyładowywała energię w Legionie Młodych Polek, Wydziale Stanowym KPA i Klubie Przyjaciół Warszawy. Tam poznała inżyniera Jurka Hoyera, który prawie w tym samym czasie, co ona męża, stracil żonę, również na raka trzustki. Jego córka Danusia kończyła medycynę i wkrótce rozpoczęła praktykę lekarską. Danusia Pawlik mieszkała z córką, odwiedzałem je czasem, zapraszała mnie na obiad, łączyły nas te same zainteresowania i praca społeczna. Na jednym obiedzie poznałem Jurka Hoyera. Różnił się od Bogdana, ale był może nawet bardziej otwarty i szybciej zawierał przyjaźń niż Bogdan. Czas jest najlepszym lekarzem. W trzy czy cztery lata po śmierci Bogdana, Danusia i Jurek pojechali do Polski i tam wzięli ślub. Obydwoje mieli w Polsce braci i siostry, w Ameryce poza córkami, nikogo z rodziny. Jurek zastąpił ojca na ślubie Bożenki, córki Danusi.
U fryzjerki Danusia dowiedziała się, że u jej znajomej jest młody Polak, który wygrał przyjazd do Ameryki na loterii. Przyjechał sam, ale w Polsce ma żonę i dwóch synów. Danusia zatelefonowała do Jurka, że przyjedzie z nią młody Polak. Jurek uradował się, gdy mu powiedziała, że młody Polak podobno ma “złotą rączkę” a on szukał kogoś do malowania domu. Wojtek zamieszkał u nich, malował dom, płacili mu, Danusia znalazła mu pracę i u znajomych mieszkanie. Ponieważ niedawno przeniosła się ze swojego...domu do Jurka, w garażu było sporo mebli i naczyń kuchennych. Umeblowano nimi mieszkanie i żona z dwoma synami przyjechała do częściowo urządzonego mieszkania. Wojtek do końca życia Danusi, był na każde zawołanie, jeżeli w domu trzeba było coś naprawić. Dla Danusi przyjeżdżał na podwieczorki Klubu Przyjaciół Warszawy do pomocy przy ustawianiu stołów i krzeseł.
W 2000 r. po krótkiej chorobie umarł Jurek. Żałowała, że nie nauczyła się prowadzić samochodu. Dzięki bystremu umysłowi byłaby dobrym kierowcą. Przyjaciółki: Hanka Wolska i Rysia Chudzińska i ja woziliśmy ją. Córka, mieszkająca daleko, co tydzień zabierała ją na zakupy, do banku i załatwiała rożne sprawy. Kilka lat temu zaczęła narzekać, że traci wzrok. Na “Macula degeneration” nie ma lekarstwa. Był to dla niej cios, bo czytała dużo, interesowało ją, co dzieje się w Polsce i na świecie. Znalazłem wyjście, prenumeruję i kupuję czasopisma polskie i amerykańskie, zamiast czytać sam, będę czytał głośno u Danusi. Gdy była w domu, od 6 do 9 wieczorem, czytałem głośno, co ją interesowało. Mówiła, że jestem jej oczyma.
Radością jej życia była córka i wnuki
Matthew podobny do ojca Bogdana, nie tylko wyglądem, lecz także charakterem, zdolny, pracowity, spokojny, należał do czołówki studentów. Po otrzymaniu dyplomu bakałarza na Uniwersytecie Illinois, dostał pracę w wielkiej firmie ubezpieczeniowej, wkrótce awansował, dostał podwyżkę i firma zobowiązała się pokrywać część kosztów jego studiów magisterskich. Młodszy Aleks jest przeciwieństwem brata. Uczuciowy, nie wyróżnia się pracowitością, szybko zawiera znajomości i ma dobre serce. W czasie wakacji pracuje w instytucji opiekującej się niesprawnymi dziećmi. Jest przez dziatwę uwielbiany.
Serdeczne stosunki łączyły Danusię z pasierbicą dr. Danusią i jej dwoma synami Piotrem i Rafałem. Pamiętała o ich urodzinach a oni o jej. Młodszy Rafał, który mówił do niej “babcia” i jest serdeczny dla innych, był jej pupilkiem. Gdy przyjeżdżałem do Danusi pierwszym tematem rozmowy były wiadomości o wnukach. Cieszyła się ich wynikami w nauce i sukcesami życiowymi. Wszyscy odwiedzili ją na krótko przed śmiercią. Gdy stanęli przy jej łóżku, obudziła się i na ich widok rozjaśniła się jej twarz. Pożegnała się z nimi i usnęła.
W chłodny wieczór 12 lutego przyjechałem wieczorem, leżała na podłodze przy drzwiach. Upadła i nie miała siły wstać. Zatelefonowałem do córki. Z córką pomogliśmy jej wejść na pięterko do sypialni i położyli na łóżko. Usnęła szybko. Postanowiliśmy nie wołać pogotowia, by zabrało ją do szpitala. Kardiolog przyznał nam rację. Jeszcze tego samego wieczora przyjechała pielęgniarka, która czuwała przy łóżku chorej przez całą noc. Rano zmieniła ją koleżanka. Danusia budziła się czasem, nic nie jadła, prosiła o wodę lub sok pomarańczowy i zasypiała. Trwało to tydzień. Nie męczyła się długo. Bożenka przeszło pół roku temu dowiedziała się od kardiologa, że matka nie będzie żyła dłużej niż 6 miesięcy. Na wrodzoną wadę serca nie ma lekarstwa. Nie mówiła o tym nikomu, bo bała się, że może dowiedzieć się matka.
Danusia miała wiele przyjaciółek i przyjaciół, ale także wielu niechętnych, bo mówiła w oczy co myśli, bez względu na to czy to się komuś podoba, czy nie. Była moją bratnią duszą, bo ja również pisałem i mówiłem, co myślę, w co wierzę i nie dbałem o opinię bliźnich. Za pasję pomagania innym i duży wkład pracy dla dobra Polski i Polonii, zasłużyła na wdzięczną pamięć!
Jan Krawiec