Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
niedziela, 24 listopada 2024 20:14
Reklama KD Market

Renesans grzesznika

Ameryka od środka

W stanie Południowa Karolina odbyły się wybory uzupełniające do Kongresu, które zdają się sugerować, iż w USA możliwy jest polityczny renesans osób kompletnie skompromitowanych.

a budzić większe zaniepokojenie niż sam fakt, że do bostońskich eksplozji doszło.
Sukces w tych wyborach odniósł Mark Sanford, były kongresman i były gubernator tego stanu. Samo zwycięstwo republikańskiego kandydata w bardzo konserwatywnym okręgu wyborczym nie jest w żaden sposób zaskakujące. Jego sukces nie zmienia też w żaden sposób układu sił w Izbie Reprezentantów. Nie zmienia to faktu, że elekcja ta daje sporo do myślenia.

Bagaż polityczny Sanforda jest tak ciężki, że wymaga zapewne astronomicznych dopłat w czasie lotów samolotami. W roli gubernatora Sanford „wsławił się” między innymi tym, że w czasie konferencji prasowych często mówił o swoim prywatnym życiu seksualnym.

W pewnym momencie przepadł na kilka dni bez śladu, porzucając niejako swoją gubernaturę, a potem okazało się, iż pojechał do Argentyny na tajną schadzkę z południowoamerykańską kochanką. W Kongresie dorobił się nagany za łamanie zasad moralnych, a ponadto był oskarżany o to, że nielegalnie wdarł się na czyjąś prywatną posiadłość.

W bardzo wielu krajach świata tak „bogaty” życiorys równa się politycznej mogile. Ale nie w USA. Sanford wygrał ze swoją przeciwniczką bez większego trudu, co oznacza oczywiście, że jego dawne grzechy zostały mu przez elektorat wybaczone. Jednak ten niezwykły renesans nie został przyjęty z wielkim entuzjazmem przez niektórych jego republikańskich kolegów. Narodowy Komitet Republikański przy Kongresie już dawno umył ręce od wyborów w Karolinie Południowej, gdyż uznał, że wszelkie oficjalne poparcie dla Sanforda może się okazać niebezpieczne. Natomiast przewodniczący większości w Izbie Reprezentantów, John Boehner, ograniczył się do stwierdzenia, iż ma nadzieję, „że Mark Sanford będzie działał na rzecz swojego stanu”. Jak na wewnątrzpartyjne powitanie, wydaje się być ono lodowate.

Przypadek Sanforda nie jest w amerykańskiej polityce odosobniony. Ludzie wracają do łask nawet wtedy, gdy przez pewien czas wydaje się zupełnie wykluczone. A jest to zjawisko bardzo dziwne, gdyż jak wiadomo Kongres szczyci się obecnie rekordowo niską popularnością wśród wyborców, co powoduje, że często słyszy się nawoływania do „zmiany warty” w amerykańskim parlamencie. Gdy jednak dochodzi do głosowania, do rewolucyjnych decyzji ze strony wyborców dochodzi bardzo rzadko. Nagle okazuje się, że wyrzuceni z Kongresu powinni zostać wszyscy z wyjątkiem lokalnego kandydata, do którego wszyscy się jakoś przyzwyczaili i któremu nawet największe grzechy mogą zostać przebaczone.

Znamienne jest to, że w swoim zwycięskim przemówieniu Sanford stwierdził, że dziękuje Bogu za danie mu „drugiej, trzeciej, czwartej, piątej, szóstej, siódmej, a nawet ósmej szansy”. Ponieważ na razie były gubernator dopuścił się w sumie sześciu poważnych występków, wydaje się, że zostawia sobie jeszcze miejsce na dwa dalsze. Czekamy z niecierpliwością na nowe skandale.

Andrzej Heyduk

Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama