Wspomnienia chicagowskich weteranów
Dla wielu to tylko data w historycznym kalendarzu, dla innych dzień, który ciągle pamiętają. 9 maja minęła 68. rocznica kapitulacji Niemiec i zakończenia II wojny światowej. Jak ten dzień pamiętają wybrani przedstawiciele chicagowskich weteranów. Oto fragmenty ich wspomnień...
Marian Prusek
Tego dnia byłem uczniem pierwszej klasy Liceum Ogólnokształcącego. im. Ziemi Włoszczowskiej w Szczekocinach nad Pilicą. Szkoła mieściła się w Pałacu Ciechanowskich, oddanym do dyspozycji Ministerstwa Oświaty.
Byłem uczniem, bo po rozwiązaniu mojego oddziału 6 stycznia 1945 r. zapisałem się do szkoły, która w połowie lutego zdążyła otworzyć swe podwoje. Byłem już po "małej maturze" i kontynuowałem naukę, by dotrzeć do matury. Podjąłem bowiem intensywne wysiłki, by nadrobić stracony czas, bo przez cztery lata "nosiłem rury" zamiast kształcić się. Nie był to jednak czas stracony, bo między innymi także dzięki naszej walce Rzesza, która według obietnic Hitlera miała być tysiącletnia, rozleciała się w perzynę.
Uczniowie naszego gimnazjum i liceum dowiedzieli się o kapitulacji hitleroskich Niemiec tuż po porannym apelu. Wiadomość nadeszła z radia, które pooinformały, że wszystkie oddziały Rzeszy niemieckiej poddały się i złożyły broń. Wszyscy bardzo się z tego ucieszyli, a szczególnie my, żołnierze Armii Krajowej, których w gronie uczniowskim było sporo. Większość z nas w Szczekocinach chciała uzupełnić średnie wykształcenie, które przerwała wojna.
Wraz z mieszkańcami Szczekocin celebrowaliśmy ten dzień jeszcze długo, długo w noc, choć nas obowiązywał nakaz powrotu do internatu najpóźniej po godzinie dziewiątej wieczorem. Obchodziliśmy wszystko hucznie, ale jeszcze tego dnia zaczęliśmy gratulować sobie przeżycia wojny i snuć różne plany na przyszłość. Jeden z kolegów miał już na myśli Akademię Górniczo-Hutniczą w Krakowie. Kolejny Politechnikę w Warszawie. A jeszcze inny rozsądnie zauważył: "Tak, ale najpierw musimy te szkoły odbudować". Jednak wciąż wyrażaliśmy radość, że mogliśmy aktywnie uczestniczyć w tej epopei, którą była II wojna światowa. W dniu zwycięstwa miałem 17 lat. Wcześniej skończyłem ak-owską podchorążówkę i trzy lata spędziłem w lesie. Byłem dwukrotnie ranny. Tego dnia byłem szczęśliwy, że walka o Polskę dobiegła końca. Już wkrótce mieliśmy się jednak dowiedzieć, że nie była to Polska o jakiej marzyliśmy...
Stefania Jarosz
Mój dzień zwycięstwa nie przypadł 9 maja, a 12 kwietnia 1945 r. Tego dnia obóz koncentracyjny w Oberlangen został oswobodzony przez I Dywizję Pancerną. Konkretnie przez grupę polskich żołnierzy, którzy wysforowali się przed głównymi siłami dywizji pancernej. Wcześniej otrzymali od Holendrów wiadomość, że w Oberlangen więzione są kobiety, które służyły w Armii Krajowej.
Radość była przeogromna, a jako że byłyśmy dość dobrze zorganizowane, to niektóre koleżanki były w grupie wartowniczej, pilnując obozu przed ewentualnym powrotem Niemców. Tego dnia gotowałyśmy jakąś zupę. Wszystkie pochorowałyśmy się, bo organizmy były zagłodzone i jeszcze nie gotowe do przyjmowania większych ilości pożywienia.
Okres od oswobodzenia Oberlangen do majowego dnia zwycięstwa spędziłam już w innym obozie po byłych dezertarach niemieckich, ale już w znacznie lepszych warunkach niż w poprzednim.
Miałam wtedy 15 lat i tak naprawdę, to nie wiedziałam co ze sobą zrobić. Warszawa spalona, nie wiadomo było kto z rodziny żyje, a kto nie żyje.
Po odzyskaniu wolności nadszedł czas poszukiwania krewnych i znajomych. Czas podejmowania decyzji o swojej bliższej i dalszej przyszłości...
Jan Krawiec
O dniu zwycięstwa niewiele mogę powiedzieć, bo moje zwycięstwo przypadło już na dzień 13 kwietnia 1945 r. Tego ranka Amerykanie oswobodzili obóz w Buchenwaldzie, w którym przebywałem z tysiącami innych więźniów. Zanim nadeszła ta szczęśliwa chwila przebywałem w filii tego obozu w Bad Gandersheim. Kopaliśmy tam głównie rowy, lecz jednym z przymusowych zajęć było noszenie ogromnych skrzyń do sali fabrycznej.
Jakież było nasze zdziwienie, gdy na skrzyniach odkryliśmy napisy świadczące, że w środku są maszyny pochodzące z zakładów lotniczych w polskim Mielcu. Maszyny zostały zrabowane Polakom przed...
nadejściem armii sowieckiej. Po raz kolejny upewniliśmy się wówczas, że wolność jest już bardzo, bardzo blisko.
1 kwietnia dostaliśmy rozkaz wymarszu do Buchenwaldu, obozu odległego ok. 100 km na zachód od Bad Gandersheim. Szliśmy wzdłuż północnych zboczy gór Harz w "marszu śmierci", podczas którego zginęło wielu więźniów z głodu, wycieńczenia lub rozstrzelanych przez Niemców. Mnie i wielu innych uratowały psie suchary, które udało nam się znaleźć podczas noclegu w jednym z niemieckich ośrodków tresury psów.
W końcu załadowali nas na ciężarówki i pod strażą żołnierzy Wehrmachtu wieźli na wschód. Byli to już jednak strażnicy w starszym wieku. Na postoju za jednym z miasteczek nasza grupa, ok. 50 Polaków, postanowiła, że już "dość tego". Na hasło wybranego przez nas przywódcy mieliśmy jednocześnie rozproszeni skoczyć do pobliskiego lasu. Tak się stało. Strzelano do nas, ale niecelnie i kilkunastu z nas znalazło się w lesie. Wciąż jednak nie byliśmy wolni. Całą noc spędziliśmy w lesie. Rano zatrzymało nas dwóch niemieckich cywilów z karabinami w rękach. Zaprowadzili nas na polanę, gdzie było ok. 200 więźniów. Potem poprowadzono nas do miasteczka Sandersleben, a tam już na domach wisiały białe flagi. Z budynków wyszli żołnierze niemieccy z podniesionymi rękoma. Rzucili broń daleko od siebie. I dopiero w owej chwili poczułem się wolny...
9 maja już niemal miesiąc byłem wolnym człowiekiem. Przez cały ten czas pilnie szukałem maszyny do pisania, bo jak najszybciej chciałem zrealizować swoje życiowe marzenie. Chciałem być dziennikarzem...
(Jan Krawiec parał się dziennikarstwem w powojennych Niemczech, by przez wiele lat pełnić stanowisko redaktora naczelnego Dziennika Związkowego w Stanach Zjednoczonych).
Wysłuchał:
Andrzej Kazimierczak