Ameryka od środka
Gdy szukać kogoś, kto w wyniku ostatnich wyborów prezydenckich zebrał największe baty, jednym z kandydatów byłby z pewnością miliarder Sheldon Adelson. Swoją fortunę zbił na kasynach gry i dziś kontroluje znaczną część Las Vegas. Jednak Adelson to również człowiek, który chce wpływać na amerykańską politykę. Jest skrajnie konserwatywnym syjonistą, który uważa, iż obecne związki Ameryki z Izraelem są niewystarczające i winny zostać znacznie rozszerzone oraz umocnione. W przeszłości wyrażał też swoje niskie mniemanie o Arabach, a szczególnie Palestyńczykach. Z drugiej jednak strony często wyraża poglądy w oczywisty sposób sprzeczne z platformą republikańską – np. jest zwolennikiem utrzymania legalności aborcji i wierzy w konieczność ustanowienia w USA powszechnie dostępnego dla wszystkich systemu opieki zdrowotnej.
W sumie składa się to na paradoks. Gdy rozpoczęły się republikańskie prawybory, Adelson oznajmił, że zamierza wydać 100 milionów dolarów na wsparcie dla wybranego kandydata, którym początkowo był Newt Gingrich, a któremu miliarder w znacznej mierze pomógł w zniszczeniu publicznego wizerunku Romneya. Gdy jednak Gingrich się wycofał, Adelson poparł bez wahania właśnie Romneya. W sumie wydał 150 milionów dolarów, wspierając nie tylko kandydata na prezydenta, ale również kilku innych polityków prawicy, ubiegających się o miejsca w Kongresie. Niestety wydatki te okazały się kompletnie chybione – niemal wszyscy kandydaci, których popierał i finansował, przegrali.
Dlaczego jednak wydał tak wielkie pieniądze na ludzi, którzy nigdy by żadnego powszechnego systemu opieki zdrowotnej nie wprowadzili i którzy wielokrotnie stwierdzali, że aborcję chcą zdelegalizować? Szastał oczywiście swoimi prywatnymi pieniędzmi, a zatem mógł je wydawać jak chciał. Tylko po co, a ściślej – dlaczego w ten sposób? Prawda jest bardzo przyziemna i nie ma z polityką nic wspólnego.
Nie należy mylić politycznej hojności Adelsona z jakąkolwiek pryncypialną ideologią. W gruncie rzeczy moguł z Las Vegas chciał sobie kupić bezkarność, a zatem jego finansowe zaangażowanie w wybory było o wiele bardziej prozaiczne, niż mogłoby się wydawać. Chodzi mianowicie o to, że władze federalne prowadzą od pewnego czasu kilka śledztw przeciw Adelsonowi. Jest podejrzany o “pranie pieniędzy” w Las Vegas i o łapówkarstwo w Azji. Ponowny wybór Obamy oznaczał dla niego kontynuowanie tych śledztw. Gdyby jednak wygrał Romney, Adelson mógłby liczyć na ich szybkie umorzenie w dowód wdzięczności za finansowe wsparcie dla kandydata.
Wszystko to kompletnie nie wypaliło. Adelson prędzej czy później stanie zapewne przed sądem, choć nie można w żaden sposób przesądzać jego winy lub niewinności. Jednak morał całej tej historii jest bardzo pozytywny. Ludzie bardzo bogaci często wierzą irracjonalnie, iż w pewnym sensie powszechnie stosowane zasady gry ich nie dotyczą. Adelson wierzył, choć być może już nie wierzy, że wystarczy w procedury polityczne w USA włożyć odpowiednie fundusze, by zyskać korzyści czysto partykularne, dotyczące wyłącznie jego własnej osoby. Okazało się na szczęście, że tak nie jest, czyli że żadna fortuna absolutnie niczego nie gwarantuje jeśli chodzi o preferencje wyborców.
Adelson twierdzi, że w czasie kampanii prezydenckiej w roku 2016 wyda jeszcze więcej pieniędzy. Wynika zatem z tego, że zakłada, iż nie będzie siedział w więzieniu. No i dobrze – niech wydaje, nawet z więziennej celi. Efekt będzie zapewne dokładnie taki sam.
Andrzej Heyduk