Ameryka od środka
Od pewnego czasu niektórzy republikańscy politycy napadają niczym rozjuszone wilczury na ambasadora USA w ONZ, panią Susan Rice. Senator John McCain mówi gdzie się tylko da, że będzie się sprzeciwiał jej nominacji na nowego sekretarza stanu, co jest o tyle dziwne, że Obama jeszcze nikogo na to stanowisko nie mianował, nie mówiąc już o tym, iż jeszcze nie zrezygnowała Hillary Clinton. Senatorski gniew motywowany jest rzekomo tym, że po ataku na konsulat USA w Benghazi Rice pojawiła się w kilku programach telewizyjnych i powiedziała, że wydarzenia w libijskim mieście były prawdopodobnie dziełem “elementów ekstremistycznych”. McCain wraz z czeredą kilku innych polityków twierdzi, że wprowadziła naród celowo w błąd, ponieważ nie zdradziła, że chodziło o atak terrorystyczny.
Wszystko to jest śmieszniejsze od pchlego cyrku. Po pierwsze, Susan Rice nie miała absolutnie nic wspólnego ze sprawą ataku w Benghazi, a telewizji opowiedziała wersję wydarzeń podaną jej przez CIA i FBI. Pod drugie, jej domniemane kłamstwo polega na idiotycznie bezsensownych rozważaniach semantycznych, które w ogólnym rozrachunku nie mają żadnego znaczenia. Ba, do dziś dokładnie nie wiadomo, czy śmierć czterech amerykańskich dyplomatów była wynikiem spontanicznej akcji kilku co bardziej stukniętych radykałów, czy zaplanowaną precyzyjnie akcją popleczników al-Kaidy. Generał David Petraeus zeznał – w przerwie między uganianiem się za ponętnymi dzierlatkami – że od samego początku “podejrzewał”, iż w Libii doszło do zamachu terrorystycznego. I miał prawo mieć takie podejrzenia, tyle że szefostwo Narodowej Rady Bezpieczeństwa doszło do z pewnością słusznego wniosku, że wstępne wypowiedzi publiczne Susan Rice, w chwili gdy żadnych konkretnych informacji jeszcze nie było, nie powinny zawierać żadnych pochopnych wniosków na temat terroryzmu.
Oburzenie senatora McCaina i wielu innych jest dość kuriozalne, tym bardziej, że dotyczy wydarzenia, który już miało miejsce. Innymi słowy, pani Rice opisywała tylko wiedzę na temat tego, co już się wydarzyło. Tenże senator McCain jakoś nie był oburzony, gdy w roku 2003 Colin Powell pojawił się na forum ONZ, by pleść kompletne bzdury na temat irackiej broni masowego rażenia, co miało oczywiście uzasadnić przyszłą inwazję na ten kraj. Kłamał w żywe oczy, choć - jak się później okazało – nieświadomie, by usprawiedliwić przyszłe kroki administracji.
W atmosferze totalnej i dość zastanawiającej nagonki na Susan Rice aż 97 republikańskich członków Izby Reprezentantów wystosowało do prezydenta Obamy list, w którym domagają się, by osoba ta nie została mianowana na nowego sekretarza stanu. Posłowie stwierdzają w tym liście, że “pani Rice straciła kompletnie wiarygodność zarówno w kraju, jak i na arenie międzynarodowej”. Naprawdę? Straciła wiarygodność, bo powiedziała to, co agencje CIA i FBI w danej chwili uważały za stosowne do powiedzenia? A gdzież byli wszyscy ci oburzeni wtedy, gdy administracja George’a W. Busha sprzedawała nam głupoty o Iraku i wprowadzała pokątnie nowe zasady “przesłuchiwania” terrorystów, nie mówiąc już o nowatorskich i pozakonstytucyjnych metodach inwigilacji i więzienia obywateli? Poza tym, kongresmeni zapomnieli wygodnie o tym, że Izba Reprezentantów ma guzik do powiedzenia w sprawie ewentualnej nominacji Rice, gdyż o jej zatwierdzeniu decyduje wyłącznie Senat.
Nikt nie wie, czy prezydent Obama rzeczywiście rozważa możliwość mianowania Susan Rice na nowego sekretarza stanu. Jeśli jednak taka nominacja istotnie się pojawi, obecna nagonka na tę osobę postawi ponownie Partię Republikańską w dość niefortunnym świetle. Zresztą już ją stawia.
Andrzej Heyduk