Ameryka od środka
Demokratyczny przywódca amerykańskiego Senatu, Harry Reid, zasugerował, iż w styczniu, gdy ciało to rozpocznie obrady w nowym składzie, zamierza przeforsować poważne zmiany w jednej z najbardziej kontrowersyjnych reguł dotyczących senackiego głosowania. Chodzi mianowicie o tzw. “filibuster”, czyli zasadę, na mocy której sprzeciw choćby jednego senatora wobec dowolnej proponowanej ustawy powoduje, iż do jej zatwierdzenia potrzeba automatycznie 60 głosów, a nie zwykłej większości.
Kiedyś zasada ta stosowana była w drodze absolutnego wyjątku i została stworzona właśnie z taką intencją. Wtedy “filibuster” polegał na tym, że senator reprezentujący partię mniejszościową mógł mówić w nieskończoność, by zablokować zatwierdzenie czegoś, a jego przemowa mogła zostać zakończona tylko wtedy, gdy opowiedziało się za tym przynajmniej 60 senatorów. Dziś jednak ów “filibuster” stosowany jest w tak lekkomyślny sposób, że w zasadzie zatwierdzenie czegokolwiek na senackim forum wymaga 60 głosów. To właśnie dlatego Senat stał się organem niemal bezradnym, w którym podjęcie decyzji na jakikolwiek temat jest prawie niemożliwe, biorąc pod uwagę fakt, iż jest to gremium niemal równo podzielone między obie partie polityczne.
Senator Reid miał szansę zmodyfikowania przepisów dotyczących mechanizmu “filibuster” na początku ubiegłego roku, gdy projekt zmian został przedstawiony przez dwóch młodych senatorów: Toma Udalla z Nowego Meksyku oraz Jeffa Merkleya z Oregonu. Jednak wtedy Reid się na to nie zgodził. Tym razem sygnalizuje, że “pójdzie na całego”, czemu należy przyklasnąć. Niemoc Senatu jest porażająca, a wynika głównie z tego, że żadna ze stron nie posiada na tyle dużej większości głosów, by “filibuster” złamać. Faktem jest to, że na stosowanie zasady “filibuster” zawsze najbardziej narzeka partia rządząca, ale w sumie powrót do klasycznego znaczenia tejże zasady będzie korzystny nie tylko dla obu partii politycznych, ale również dla wyborców.
Udall i Merkley proponują, by do wszczęcia “filibustera” konieczne było pisemne poparcie dla takiego kroku ze strony 10 senatorów, a nie wyłącznie sprzeciw pojedynczego prawodawcy. Ponadto każdy poseł, który skorzysta z tego rodzaju manewru będzie musiał osobiście przemawiać w Senacie tak długo, jak długo zamierza nie dopuścić do głosowania w jakiejś sprawie. Nie będzie zatem mowy o ogłoszeniu “filibustera”, a potem o ciepłym obiedzie w domowym zaciszu. Ma to być ponownie środek ostateczny i stosowany w bardzo specyficznych przypadkach.
W styczniu w Kongresie znajdzie się 12 nowych senatorów, w większości dość młodych i energicznych. Wielu z nich już wcześniej wyraziło poparcie dla idei ukrócenia czczej gadaniny w Senacie i zatwierdzania ustaw oraz kwestii proceduralnych zwykłą większością głosów. Trzeba mieć nadzieję, że będą oni skutecznie naciskać na Reida, by ów tym razem nie przegapił szansy i wreszcie zerwał z przywiązaniem do reguły, która jest być może największą legislacyjną zmorą ostatnich lat.
Harry Reid akurat w tym przypadku wszystkie karty trzyma we własnej ręce. Decyzje w sprawach proceduralnych na początku obrad nowego Senatu mogą być podejmowane na mocy czysto większościowego głosowania, a zatem do sukcesu potrzeba poparcia tylko 51 senatorów. Innymi słowy, na szczęście “filibustera” nie można bronić “filibusterem”.
Andrzej Heyduk