Ameryka od środka
Ponowny wybór Baracka Obamy na prezydenta USA wzbudzać będzie sporo kontrowersji i dyskusji przez następne tygodnie i miesiące. Partia Republikańska już rozpoczęła wewnętrzny rachunek sumienia i próbuje ustalić, kto w zasadzie ponosi największą odpowiedzialność za porażkę Mitta Romneya. Republikanie szczególnie uważnie przyglądają się statystykom dotyczącym głosom oddanym przez przedstawicieli mniejszości rasowych i etnicznych, bo właśnie w tych kręgach partia poniosła sromotną klęskę.
Jednak niezależnie od tego rodzaju rozliczeń i analiz, być może najważniejszym i najbardziej krzepiącym aspektem właśnie zakończonych wyborów jest to, iż okazało się, że wyborców po prostu nie można kupić.
Tegoroczne wybory odbywały się po raz pierwszy po kontrowersyjnej decyzji Sądu Najwyższego, pozwalającej na udzielanie nieograniczonego wsparcia finansowego poszczególnym politykom przez tzw. “SuperPAC’s”, czyli organizacje pośredniczące w przekazywaniu wielkich sum pieniędzy od bogatych sponsorów prosto do kas kandydatów. Czasami mogą to być datki całkowicie anonimowe, co wzbudza podejrzliwość elektoratu.
Nie trzeba było długo czekać na lawinę pieniędzy. Oblicza się, że w sumie wybór nowego prezydenta kosztował prawie 6 miliardów dolarów, co jest liczbą zdumiewającą. Zarówno Romney jak i Obama zapłacili po miliardzie za przeróżne reklamy telewizyjne, tyle że w przypadku tego ostatniego znaczna część tych pieniędzy pochodziła ze stosunkowo niewielkich datków od indywidualnych wyborców. Ponadto Romney zdawał się być bardziej rozrzutny i chaotyczny w tym medialnym festiwalu, przepłacając często za swoje reklamy.
Ale nie to jest istotne. Okazało się, ku rozpaczy miliarderów, że wydawanie wielkich pieniędzy na ulubionych kandydatów jest praktycznie bez sensu, bo elektorat na te wielkie inwestycje i nieustanne reklamy zwraca tylko poślednią uwagę. Karl Rove, tzw. “mózg wyborczy” George’a W. Busha, w ramach swojej organizacji o nazwie Crossroads dostał od wielu bardzo zamożnych Amerykanów prawie 400 milionów dolarów na wspieranie kilku ważnych kandydatów republikańskich. Były to pieniądze wyrzucone w błoto, gdyż żaden z tych kandydatów nie wygrał. “Cesarz” kasyn gry w Las Vegas, Sheldon Adelson, zaciekły syjonista i przeciwnik Obamy, utopił fortunę w republikańskiej kampanii wyborczej, ale niczego nie zwojował. Kandydatka do Senatu w stanie Connecticut, Linda McMahon, wydała swoje własne 43 miliony dolarów, by zapewnić sobie sukces wyborczy – nic z tego nie wyszło. W stanach Missouri i Indiana dwaj kandydaci do Senatu, Todd Akin i Richard Mourdock, wspierani byli przez liczne i bardzo hojne “SuperPAC’s”, ale obaj przegrali z kretesem, bo okazali się kandydatami słabymi i wygłaszającymi szokująco głupie poglądy.
Wniosek jest prosty. Ludzi i ich przekonań nie da się kupić, a ludzie bogaci lub przez bogatych wspierani nie są w stanie zagwarantować sobie politycznych sukcesów tylko dlatego, że mogą zalewać telewizję swoimi spotami. Innymi słowy, nie liczą się wyłącznie pieniądze, lecz również postawy, przekonania i czyny.
David Axelrod, główny architekt kampanii wyborczej Obamy oraz człowiek zwykle powściągliwy, tym razem nie mógł sobie odmówić wygłoszenia tuż po wyborach następującego komentarza w internetowym serwisie Twitter: “Dziś rano sporo jest mocno wkurzonych miliarderów, szukających kasy z napisem “zwrot gotówki”. Jakby na to nie patrzeć, ma rację.
Andrzej Heyduk