Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
piątek, 27 września 2024 14:19
Reklama KD Market
Reklama

Dyskusyjna nuda


Ameryka od środka



Szczerze mówiąc, pierwsza debata prezydencka między Mittem Romneyem i prezydentem Obamą była znacznie nudniejsza niż się spodziewałem. Wydarzenia te są oczywiście w znacznej mierze z góry ukartowane i wyreżyserowane, ale mimo to czasami zdarzają się jakieś fajerwerki lub niespodziewane wpadki. Tym razem niczego takiego nie było. Obaj panowie trzymali się kurczowo swoich kluczowych pozycji, robiąc wszystko co można, by zatuszować jakoś wzajemną wrogość do siebie.


 


Zdaniem licznych analityków, wspieranych przez sondaże opinii publicznej, debatę wygrał Romney. Był nieco bardziej “na luzie”, niemal nieustannie malował mu się na twarzy “uśmiech numer 1”, przylepiony mu przez kampanię w odpowiednim miejscu i – na jego szczęście – Obama nigdy nie zdecydował się na frontalny atak przy użyciu posiadanej przez niego broni. Nie było ani słowa o firmie Bain Capital, 47% wyborców, którymi Romney rzekomo się nie przejmuje, itd. Debata była festiwalem wrogości okraszonej sztuczną uprzejmością i brakiem jakichkolwiek szczegółów – z obu stron.


 


Do tej nudy przyczynił się również prowadzący debatę Jim Lehrer, wytrawny dziennikarz, dla którego była to już dwunasta debata w jego karierze. Niestety tym razem Jim się kompletnie nie sprawdził. Na początek zdefiniował dość ściśle zasady, na których dyskusja miała się odbywać, jednak zaraz potem obaj kandydaci zasady te złamali, a prowadzący przestał mieć cokolwiek do powiedzenia. Przez większość debaty zdawał się być wręcz nieobecny, a gdy był obecny, zdawał się być przekrzykiwanym pionkiem w grze, a nie dyrygentem.


 


W ciągu tych 90 minut, obserwowanych przez miliony Amerykanów, nie wydarzyło się absolutnie nic śmiesznego, zastanawiającego, bulwersującego lub chociażby nowego. Nie wydarzyło się też – co jest być może najważniejsze – nic dramatycznego, co mogłoby w sposób zdecydowany zmienić poglądy wyborców. Romney istotnie wypadł lepiej od Obamy, ale kwestią otwartą pozostaje to, czy będzie to miało jakiekolwiek znaczenie dla dalszego przebiegu kampanii wyborczej. Ludzie już głosują, a 90% wyborców zdecydowało się na konkretnego kandydata przed kilkoma miesiącami i raczej nikt i nic nie jest ich poglądów w stanie zmienić.


 


Mit Romney, który przed debatą znajdował się w dość trudnej sytuacji i przegrywał w sondażach w kilku bardzo ważnych stanach, miał nadzieję na dyskusyjny nokaut, czyli na jakieś olśniewające wystąpienie, nie mające sobie równych w annałach amerykańskiej polityki. Nic takiego jednak się nie stało, co ma prostą konsekwencję. Jeśli w najbliższych dniach sondaże pokażą znaczny wzrost poparcia dla republikańskiego kandydata, jego kampania nagle nabierze impetu i czeka nas niezwykle ciekawy finisz tych wyborów, bo wtedy do samego końca  nie będzie wiadomo, kto wygra. Jeśli jednak te same sondaże wykażą, iż debata w zasadzie niczego nie zmieniła, a Obama ma nadal mniej więcej taką samą przewagę jak poprzednio, dla Romneya będzie to fatalna wiadomość, ponieważ oznaczać będzie, że obecnego układu nastrojów wśród wyborców po prostu nie da się już zmienić, a przynajmniej nie na kilka tygodni przed “godziną  zero”.


 


Będą jeszcze, jak wszyscy wiemy, trzy dalsze debaty (dwie prezydenckie i jedna wiceprezydencka), ale dominuje przekonanie, że jeśli występ Romneya w Kolorado nie przyniesie mu wyraźnej korzyści sondażowej, znajdzie się z gruntu na straconej pozycji.


 


Andrzej Heyduk


Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama