Ameryka od środka
Wyborcy już dawno przyzwyczaili się do tego, że konwencje obu głównych partii politycznych to teatr bez większego znaczenia. Jeszcze w latach 70-tych ubiegłego stulecia bywały to zgromadzenia, w czasie których coś się rzeczywiście działo. Dochodziło nawet do ostrych sporów i zakulisowych przetargów z udziałem czołowych polityków kraju. Dziś wszystko jest z góry ukartowane i zaplanowane – konwencje to w zasadzie kilkudniowe, nudne reklamy, a może po prostu propagandowe hece.
Nie inaczej jest tym razem. Zakończona właśnie konwencja Partii Republikańskiej obfitowała w słowa, a nie w treści, a jedynym spontanicznym wydarzeniem była wizyta huraganu Isaac. Należy się też spodziewać, że zbliżająca się konwencja Partii Demokratycznej będzie bardzo podobna. Nuda tego wszystkiego jest na tyle uciążliwa, że coraz częściej rozlegają się głosy, by konwencje skrócić do dwóch dni, a może nawet tylko jednego. Zaoszczędzono by na tym miliony dolarów, a ludzie odetchnęli by z ulgą, bo w telewizji wreszcie można by było zobaczyć coś normalnego.
Problem z formatem konwencji politycznych nie dotyczy jednak wyłącznie tego, że są one za długie i nudne. O wiele istotniejsze jest to, iż politycy panicznie boją się mówienia o jakichkolwiek szczegółach, ograniczając się do ogólnikowych deklaracji, z których nic nie wynika. Doskonałym przykładem było wystąpienie kandydata na wiceprezydenta, Paula Ryana. Jak wiadomo, jest to polityk, który ma bardzo kontrowersyjne poglądy dotyczące takich programów pomocy społecznej jak Medicare i Medicaid. Jest on również ekstremistą jeśli chodzi o politykę fiskalną kraju. Mimo to, w jego przemówieniu na forum konwencji żadnych szczegółów nie było.
Ryan ani razu nie wspomniał o tym, że chce Medicare zmienić w prywatny system oparty o wydawanie ludziom kuponów na świadczenia medyczne. Mówił tylko o tym, że Medicare trzeba “zmienić, “ulepszyć” i “zreformować”. Jego nieśmiałość krasomówcza jest zrozumiała: sondaże wykazują, że wyborcy nie chcą słyszeć o prywatyzacji tego programu. Ryan powiedział, że chciałby zachować Medicare dla swoich rodziców i dziadków, ale nie zdradził, w jaki konkretnie sposób chciałby to zrobić. Gdy zatem ten sam mówca obiecywał z trybuny, że nie będzie unikał dyskusji nawet o najtrudniejszych problemach kraju, brzmiało to o tyle śmiesznie, że właśnie do uników się uciekał.
Ryan milczał też o swoich planach w stosunku do programu Medicaid, które są nie mniej kontrowersyjne niż reszta jego programu, bo przewidują całkowite przekazanie kontroli nad tym programem władzom stanowym. Mówił też sporo o konieczności zlikwidowania deficytu budżetowego, ale przemilczał skrzętnie fakt, że jego własne pomysły na ten temat mają do równowagi budżetowej doprowadzić dopiero za 28 lat.
Być może jeszcze lepszym przykładem strategii uników było przemówienie senatora Johna McCaine’a, byłego kandydata prezydenckiego. Mówił w zasadzie wyłącznie o zagrożeniach dla Ameryki z zewnątrz i niemocy Waszyngtonu wobec konfliktów na Bliskim Wschodzie i w Afganistanie. Niemoc tę przypisywał oczywiście obecnej administracji, co jest zrozumiałe, ale jego wojownicze w tonie słowa nie zawierały ani jednego konkretu. Innymi słowy, sprawiał wrażenie człowieka, który krytykuje ostro czyjeś poczynania, ale sam nie ma pojęcia, co by zrobił, a jeśli ma, to boi się swoje zamiary zdradzić. Przemówienie McCaina było jednym wielkim i niezwykle ogólnikowym wezwaniem do prowadzenia dalszych wojen, tyle że nie wiadomo z kim, jak i po co.
W ramach konwencji partii politycznych “wychylanie się” z jakimikolwiek szczegółami na jakikolwiek temat jest zbyt ryzykowne. Królują banały i kunktatorstwo.
Andrzej Heyduk