Ameryka od środka
Powiedzmy sobie prostą prawdę. Jeśli chodzi o kontrolę posiadania w USA broni, amerykańscy prawodawcy już dawno się poddali i – co jeszcze bardziej niepokojące – stchórzyli. Dziś absolutnie żaden polityk z obu głównych partii nie chce rozmawiać o problematyce związanej z tzw. “gun control”, ponieważ obawia się konsekwencji – głównie ze strony wszechpotężnej organizacji o nazwie National Rifle Association. Nie mówi o tym również prezydent, dokładnie z tych samych powodów. Rezultat jest taki, że gdy dochodzi do coraz to nowych rzezi gdzieś w bardzo publicznym miejscu Ameryki, np. w kinie w stanie Kolorado, wszyscy są niezwykle poruszeni, ale tylko przez kilka dni, a potem wszystko wraca do normy.
Owa amerykańska norma jest bulwersująca. To prawda, że konstytucja USA stanowi, iż każdy obywatel ma prawo do posiadania broni palnej, ale ten konstytucyjny zapis został tak totalnie spaczony, że dziś używany jest niezwykle skutecznie w obronie prawa do posiadania niemal dowolnego uzbrojenia, np. karabinów maszynowych, pistoletów z magazynkami na 100 nabojów, itd. Prawie wszędzie w USA można pójść na tzw. “gun show” i kupić każdy rodzaj uzbrojenia – bez żadnego sprawdzania, czy ktoś nie jest przypadkiem stuknięty albo czy nie zdradza ciągoty do terroryzmu. Ponadto na mocy kilku niedawnych decyzji Sądu Najwyższego w większości stanów kraju można mieć przy sobie broń ukrytą w czasie wycieczek do parków narodowych, urzędów, różnych miejsc publicznych, etc.
Obłęd tego wszystkiego być może najwyraźniej dał o sobie znać z chwilą, gdy po ostatniej strzelaninie w kinie obrońcy “absolutnego” prawa do posiadania broni zaczęli argumentować, że do tragedii tej nigdy by nie doszło, gdyby większość kinomanów miała przy sobie broń, bo wtedy ktoś by mordercę zastrzelił. Naprawdę? W ciemnej sali kinowej spowitej obłokami jakiegoś dymu ktoś wyjąłby zza pazuchy spluwę i zacząłby strzelać w kierunku niezbyt dobrze widzialnego napastnika? Jest to świetne rozwiązanie, które z pewnością dałoby jeszcze większą liczbę ofiar. Jednak takie właśnie rozwiązanie jest często proponowane przez działaczy NRA – wszystko będzie OK, jeśli tylko wszyscy Amerykanie będą uzbrojeni.
Jak wynika z powszechnie dostępnych statystyk, w USA rocznie ginie w wyniku doznania ran postrzałowych ponad 11 tysięcy ludzi. W całej Unii Europejskiej z tego samego powodu śmierć ponosi co rok nieco ponad 1500 osób. Powód jest prosty – przeciętny Europejczyk nie może wejść do sklepu i kupić rewolweru, chyba że ma na to jakieś specjalne zezwolenie. Broń posiadają oczywiście, prócz policji i wojska, myśliwi oraz kolekcjonerzy, ale jest to bardzo niewielki ułamek ogółu ludności.
W USA trzymanie w szafie kałasznikowa, z którym na polowanie na kuropatwy raczej się nigdy nie chodzi, jest z niewytłumaczalnych powodów uświęconym prawem konstytucyjnym. Ciekaw jestem, czy Benjamin Franklin też by dziś w ten sposób interpretował konstytucję.
Być może największym tchórzostwem ze strony amerykańskich polityków jest to, że boją się oni nawet dyskusji o regulacji posiadania broni. Nikt na serio nie mówi o zakazywaniu w USA dostępu do broni palnej. Dlaczego jednak nie można wynegocjować jakichś sensownych przepisów, dotyczących tego, kto i na jakich warunkach broń taką może posiadać? Dlaczego nie można zakazać sprzedaży “supermagazynków”, pozwalających na zastrzelenie kilkudziesięciu ludzi w ciągu kilku minut? Co stoi na przeszkodzie, by zatwierdzić przepisy ograniczające dostęp do broni ludziom cierpiącym na schorzenia psychiczne oraz osobom o historii kryminalnej? W Waszyngtonie nikt tych pytań dziś nie zadaje, a już tym bardziej nie udziela na nie żadnych odpowiedzi. A szkoda, bo ludzie nadal giną.
Andrzej Heyduk