Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
środa, 25 grudnia 2024 10:35
Reklama KD Market

Trump ogłosi, że jest "wybrańcem". Czy wyborcy ewangelikalni podzielą tę opinię?

Donald trump fot. JIM LO SCALZO/EPA-EFE/Shutterstock

Poparcie protestantów ewangelikalnych dla byłego prezydenta jest tym istotniejsze, że stanowią oni rosnący odsetek społeczeństwa, podczas gdy liczba osób należących do głównych kościołów protestanckich szybko maleje. Wśród zwolenników Republikanów ewangelikałowie stanowią teraz 38 proc. i są największą grupą religijną popierającą tę partię - pisze "Economist". W poprzednich wyborach ponad 80 proc. ewangelikalnych protestantów zagłosowało na Trumpa.

Wayne Allyn Root, komentator telewizyjny i radiowy, który sam nazywa się "ewangelistą" - cytowany przez Bloomberga - powiedział, że Trump to "drugie przyjście Boga".

Brytyjski tygodnik podkreśla, że wzrost liczby i znaczenia ewangelikałów prowadzi do coraz głębszej polaryzacji Ameryki. "Washington Post" przypomina, że jest to grupa społeczna bardzo wrogo usposobiona do tych, których uważa za swych przeciwników; oskarża ich o sprzyjanie demonicznym siłom, a ewangelikalna kongresmenka Marjorie Taylor Greene ujęła to w ten sposób: "Kościół (katolicki) jest kontrolowany przez szatana!".

Komentatorzy są podzieleni w ocenie pobudek tego bardzo konserwatywnego elektoratu; część z nich uważa, że są to względy pragmatyczne, inni - że autentyczna wiara w posłannictwo Trumpa.

Za tą drugą oceną przemawiają takie inicjatywy jak sfinansowanie przez ewangelikalne organizacje i prywatną uczelnię Liberty University filmu "The Trump Prophecy" (Proroctwo Trumpa), w którym pojawia się wyraźna sugestia, że nowojorski miliarder ma zostać prezydentem z woli bożej. Szef wydziału filmowego Liberty University powiedział, że "The Trump Prophecy" jest "świadectwem, że modlitwy mają wartość (...), która pozwala na to, by został wybrany taki prezydent jak Donald Trump" - relacjonuje "New York Times".

Telewizyjna kaznodziejka Paula White oznajmiła w dzienniku online The Christian Post, że "Chrześcijanie, którzy głosują przeciw Trumpowi będą musieli odpowiedzieć przed Bogiem". W swych telewizyjnych kazaniach White głosi, że Trump został "wywyższony przez Boga" - pisze "Guardian".

White jest jedną z bardzo wielu pastorów, liderów i aktywistów ewangelikalnych, którzy głoszą podobne poglądy; niektórzy z nich, jak Lance Wallnau, twierdzą, że "Pan przemówił do nich" w 2016 roku, by wskazać Trumpa jako swego kandydata na prezydenta.

Wallnau należy do tych ewangelikalnych kaznodziejów, którzy uważają się za proroków. Pojawienie się w życiu publicznym wielu takich postaci, jak i tych, którzy przedstawiają się jako "apostołowie" wynika z wielu przesłanek - wyjaśnia "Washington Post". Ale szczególnie ważny jest wzrost liczby i wpływów charyzmatycznych ruchów ewangelikalnych i "ich medialnych ekosystemów oraz prezydentura Trumpa, która przyciągnęła ze (społecznych) peryferii postaci (...) długo odrzucane przez polityczny i ewangelikalny establishment".

Historyk religii z Uniwersytetu Stanu Waszyngton, Matthew Sutton, powiedział w wywiadzie dla "WP", że część ewangelikalnych Amerykanów sięga ponownie po termin "prorok" i nadaje mu nowe znaczenie, co w "Stanach Zjednoczonych jest nową taktyką w wojnie kulturowej".

Gdy przed wyborami w 2016 roku Wallnau zamieścił w sieci wideo pt. "Słowo proroka o Donaldzie Trumpie" obejrzało je 4 mln ludzi. Autorka książek o roli chrześcijańskiej prawicy w polityce USA, Sarah Posner, wyjaśniła w wywiadzie dla "WP", że rosnące wpływy takich "przywódców ewangelikalnych" wynikają również ze strategii Trumpa, który dał im status celebrytów, gości jego politycznych happeningów, a czasem doradców lub nawet członków gabinetu.

Komentator "Washington Post", Michael Gerson, który sam jest ewangelikałem, napisał w 2018 roku w okładkowym artykule magazynu "Atlantic", że entuzjastyczne poparcie tej grupy dla Trumpa, skądinąd "najmniej tradycyjnie religijnego prezydenta w żywej pamięci", wynika z założenia, że zrealizuje on ich konserwatywne postulaty i poprze walkę z liberalną Ameryką. Ale jest też inny powód - zakorzeniona w tej społeczności niechęć do "elit", związana z poczuciem, że jest przez nie traktowana z wyższością. Ma to w pewnej mierze związek z tym, że "w swej ogólnej orientacji stała się ona przeciwna nauce".

Katherine Stewart, autorka książki "The Power Worshippers"(Czciciele władzy) idzie dalej: uważa, że ewangelikałowie i popularne w tej społeczności ruchy, jak chrześcijaństwo nacjonalistyczne, to "ruch polityczny", który zmierza do zdobycia władzy i narzucenia wszystkim Amerykanom swej wizji świata oraz "zjednoczenia narodu wokół jednej denominacji religijnej".

Zdaniem Stewart, ewangelikałowie walnie przyczynili się do wybrania Trumpa na prezydenta, a teraz "determinują przyszłość Partii Republikańskiej". Rozwijają i umacniają swe wpływy polityczne poprzez "gęstą sieć think tanków, stowarzyszeń, organizacji pastorów" oraz mediów, które nie są sterowane przez scentralizowane kierownictwo, lecz zjednoczone przez "wspólną, antydemokratyczną wizję i wolę pozyskania władzy".

Gerson podkreśla, że Trump umiejętnie i regularnie przedstawia się jako obrońca ewangelikałów, twierdzi, że "chrześcijaństwo jest w stanie oblężenia" i składa obietnice. Reuters przytacza jego wypowiedź z lipca, kiedy to Trump obiecał tej grupie, że jeśli zagłosuje na niego w listopadzie to "załatwimy wszystko tak dobrze, że nie będziecie musieli już nigdy głosować".

"Economist" zwraca jednak uwagę, że pewna część ewangelikałów uważa, iż Trump bynajmniej nie przysłużył się ich wspólnocie. Pastor Południowej Konwencji Baptystycznej, Russell Moore, powiedział w wywiadzie dla tygodnika, że w pewnym stopniu w powszechnej percepcji pojęcie "ewangelikalny odnosi się do osobistej relacji z Donaldem Trumpem, zamiast z Jezusem Chrystusem".

Tymczasem ruchy społeczne, które rodzą się we wspólnocie ewangelikalnej, zabiegają o wpływ nie tylko na politykę wewnętrzną USA, ale również na politykę zagraniczną. Autor książki "American Theocracy" (Amerykańska teokracja), Kevin Phillips, pisze, że zaabsorbowanie Ameryki Bliskim Wschodem i poparcie dla Izraela ma również wymiar religijny: jest to wola pozyskania poparcia ewangelikalnych "wyznawców końca świata, dla których ziemia święta jest polem bitwy z woli chrześcijańskiego przeznaczenia".

Wiele milionów Amerykanów wierzy - pisze Phillips - że Armagedon nadejdzie już wkrótce, a chaos na Bliskim Wschodzie nie jest zagrożeniem, lecz zapowiedzią drugiego nadejścia Chrystusa, którego warunkiem jest odrodzenie się Izraela w jego biblijnych granicach. Większość ewangelikalnych protestantów uważa współczesne państwo żydowskie za spełnienie biblijnego proroctwa, toteż cała ta społeczność poparła np. inwazję na Irak.

Zwycięscy wyborów prezydenckich w Ameryce muszą po swej inauguracji spłacać dług wdzięczności wobec donatorów, grup interesów, przemysłowych lobby i ważnych grup wyborców. Jeśli wygra Trump, ważny dług wdzięczności będzie musiał spłacić ewangelikalnym protestantom.

(PAP)

Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama