Igrzyska olimpijskie w Paryżu nie były zbyt łaskawe dla biało-czerwonych, chociaż zakończyli je z dorobkiem dziesięciu medali. Przedolimpijskie nadzieje były jednak znacznie większe, nie tylko kibiców, ale także samych sportowców. Częściej więc pojawiały się łzy smutku, niż szczęścia.
W Paryżu pierwsze biało-czerwone łzy były szczęśliwe, bowiem o ogromnym wzruszeniu mówiła pierwsza medalistka Klaudia Zwolińska, która została wicemistrzynią olimpijską w slalomie K1 w kajakarstwie górskim.
"Pogadam z wami i coś ze mnie zejdzie. Wcześniej sobie popłakałam. Świętować mogę po igrzyskach, bo tutaj jestem mocno zapracowana" - mówiła do dziennikarzy o ogromnych emocjach, które przeżywała po odniesieniu największego sukcesu w dotychczasowej karierze.
Ogromna euforia towarzyszyła drużynie szpadzistek, które po dramatycznej walce zdobyły brąz, medal numer 300 w polskiej historii. Po decydującym trafieniu Aleksandry Jareckiej nie brakowało łez ani u niej, ani u koleżanek z zespołu, bo każda z nich musiała wiele poświęcić, by znaleźć się w Paryżu.
Martyna Swatowska-Wenglarczyk przyznała, że ten medal jest dla niej "spełnieniem szermierczych marzeń" i że wiele lat walczyła o to, aby "znaleźć się w tym miejscu, w którym jest".
We francuskiej stolicy dominowały jednak łzy smutku i niespełnionych marzeń. Tak było w przypadku liderki światowego rankingu tenisistek Igi Świątek po porażce w półfinale gry pojedynczej z późniejszą mistrzynią olimpijską, Chinką Qinwen Zheng. Polka nie była w stanie powstrzymać płaczu i nie udzielała wywiadów po przegranej. Dzień później wygrała mecz o brąz i przyznała, że porażka w półfinale była najboleśniejszą w jej karierze.
"Medal to spełnienie marzeń, ale przede wszystkim jestem jednak dumna z siebie, że po wczoraj byłam w stanie wyjść i po prostu cieszyć się grą w tenisa, bo przegrana w półfinale to była najbardziej bolesna porażka w mojej karierze" - przyznała 23-letnia Świątek, która była największą faworytką olimpijskiego turnieju nie tylko ze względu na pozycję liderki rankingu, ale także dlatego, że rozgrywki odbywały się na jej ulubionych kortach im. Rolanda Garrosa.
"Szczerze mówiąc, nie pamiętam, kiedy tak płakałam, może po porażce w Australian Open, po wygraniu po raz pierwszy French Open. Wtedy płakałam praktycznie przez trzy dni. Myślę, że gdybym dzisiaj nie grała, to pewnie płakałabym przez tydzień" - dodała raszynianka.
Zapłakana rywalizację w Paryżu zakończyła zapaśniczka Wiktoria Chołuj po przegranej w repasażu, którego stawką była walka o brązowy medal.
"Jestem 22. w rankingu. Nikt na mnie nie stawiał, nie uważał, że coś wywalczę na igrzyskach. Turczynka jest bardziej doświadczona, to dwukrotna mistrzyni świata, a ja jej postawiłam trudne warunki. Za rok albo dwa mam nadzieję, że to ona będzie musiała mnie gonić" - podkreśliła zapłakana zapaśniczka w strefie wywiadów tuż po porażce.
"Będę dalej trenować, marzyć o medalu. Dzisiaj będzie ciężko pogodzić się z tą przegraną, bo bliska była ta walka" - dodała Chołuj.
Rozczarowali szczególnie polscy pływacy, którzy zapowiadali walkę w stolicy Francji o pierwszy medal w tej dyscyplinie od 2004 roku i sukcesu Otylii Jędrzejczak. Nie udało się, a co więcej - tylko dwóch biało-czerwonych wystąpiło w finale. Porażkę wyjątkowo przeżyła największa nadzieja, piąta na 50 m st. dowolnym Katarzyna Wasick. Były to piąte igrzyska w jej karierze i druga z rzędu piąta pozycja.
"Piąte miejsce w finale, z tego też trzeba się cieszyć. Nie sądziłam, że po Tokio mogę kontynuować karierę przez trzy lata. Znowu jestem na piątym miejscu. Może Bóg da mi jeszcze siłę, żeby spotkać się z wami za cztery lata" - powiedziała Polka łamiącym się głosem, po czym się rozpłakała i poszła do szatni.
Płakały także siatkarki, które odpadły w ćwierćfinale po przegranej 0:3 z Amerykankami, późniejszymi wicemistrzyniami olimpijskimi, chociaż dla nich już sam awans do fazy pucharowej był sukcesem. Wystąpiły na igrzyskach po raz pierwszy od 2008 roku.
"Zapamiętamy to na całe życie, chciałybyśmy zapamiętać inaczej, ale taki jest sport" - powiedziała Agnieszka Korneluk w strefie wywiadów, po czym rozpłakała się.
W drugiej części olimpijskiej rywalizacji pojawiło się jednak więcej pozytywnych łez. Dwukrotnie w wykonaniu siatkarzy, najpierw po zwycięstwie nad Słowenią 3:1 i przełamaniu "klątwy ćwierćfinału", a następnie po dramatycznej wygranej 3:2 z Amerykanami w półfinale. Biało-czerwoni finalnie zostali wicemistrzami olimpijskimi, wywalczyli jednak pierwszy medal tej imprezy od 1976 roku.
"Radość i wzruszenie są wielkie, bo to spotkanie znaczyło dla nas wiele. Wszyscy wiemy, z jakim stresem i z jakimi oczekiwaniami wiązał się ten mecz. Myślę, że po łzach w naszych oczach widać, jak ważne to było dla nas" - zauważył Aleksander Śliwka po ćwierćfinale.
"Zrobiliśmy coś wielkiego. To jest niewątpliwe i nie będziemy udawać, że nas to nie obchodzi. Turniej się oczywiście nie skończył, chociaż już zapewniliśmy sobie medal na najważniejszej imprezie dla każdego sportowca i to jest coś wielkiego" - przyznał natomiast Jakub Kochanowski po półfinale.
Najwięcej łez być może dostarczył jednak finał rywalizacji kobiet we wspinaczce sportowej na czas, bowiem wtedy po raz pierwszy - i jak się później okazało ostatni - kibice biało-czerwonych mogli w Paryżu usłyszeć Mazurka Dąbrowskiego. Na najwyższym stopniu podium stanęła Aleksandra Mirosław, natomiast brąz wywalczyła Aleksandra Kałucka.
"Czułam ogromną dumę, ogromną radość. To jest taki moment, kiedy marzenia się spełniają" - przyznała Mirosław, która odbierając złoty meda,l nie ukrywała na podium wzruszenia.
Łzy było widać także w oczach brązowej medalistki. Najwięcej było ich tuż po biegu o brąz, gdy zjeżdżając na linie, zakrywała twarz rękoma.
"Czułam dumę, że to zrobiłam. Nie wiem, czułam wszystko" - przyznała Kałucka po dekoracji.
Rywalizacja olimpijska zakończyła się w niedzielę. W stolicy Francji odbędą się jeszcze igrzyska paralimpijskie - kolejnych emocji polskim kibicom i samym sobie dostarczy 84 reprezentantów Polski w dniach 28 sierpnia - 8 września.
(PAP)