Maria Andrejczyk nie gryzła się w język i wyjątkowo krytycznie wypowiedziała się o swoim starcie po tym, jak zajęła ósme miejsce w konkursie rzutu oszczepem podczas igrzysk olimpijskich w Paryżu. "Zawaliłam tę robotę koncertowo, bo poziom był żałośnie niski" - oceniła Polka.
Ósme miejsce dał Andrejczyk wynik 62,44 z pierwszej kolejki. Dwa dni wcześniej w eliminacjach również awansowała do finału pierwszym rzutem, jednak wówczas wystarczył jej do zwycięstwa. W sobotę trzeba było więcej, by zdobyć medal. Złoto Japonce Haruce Kitaguchi dał rezultat 65,80, srebro Jo-Ane van Dyk z RPA wynik 63,93, a brąz Czeszce Nikoli Ogrodnikovej 63,68.
"Nastawiałam się, żeby mocno zacząć, ale nie będę owijać w bawełnę - zawaliłam tę robotę koncertowo, bo poziom był żałośnie niski. Strasznie żałuję, że nie udało mi się tej mocy wykorzystać. Wiem, co się fizycznie działo z moim organizmem przed zawodami, więc było to do przewidzenia, że może być różnie" - oceniła ostro Polka, wicemistrzyni olimpijska z Tokio.
28-latka z Suwałk podkreślała jednak, że mimo wyniku jest z siebie zadowolona, szczególnie biorąc pod uwagę wcześniejsze problemy zdrowotne. Dodała, że nadal mocno wierzy we współpracę z trenerem Cezarym Wojną, który prowadzi ją od października zeszłego roku.
"Straszny żal tego, bo poziom konkursu był bardzo niski. Mogłabym się dalej tak biczować, ale wiem, ile przeszłam, gdzie byłam w tamtym roku, z jakiego miejsca wychodzę. Nowa współpraca z trenerem Czarkiem. Zaczynając to w połowie października, absolutnie nie wiedzieliśmy, gdzie dojdziemy. Ja rozpoczynając ten sezon, nie wiedziałam, gdzie będę rzucać, bo przygotowania były różne, to była jedna wielka sinusoida. Dotychczas to mój najrówniejszy sezon w karierze. Żal straszny, bo pokazałam bardzo wysoką formę w kwalifikacjach, to też rozbudziło przede wszystkim mój apetyt. Potwierdziło moją wiarę w siebie i w to, że idziemy w dobrym kierunku. Zabrakło szczęścia" - stwierdziła Andrejczyk.
Przyznała, że w ostatnich dniach zmagała się z problemami żołądkowymi, a także gorączką. Widocznie było jej też słabo w strefie wywiadów.
"Nikt mi za trudności medalu nie da. Przyznaje się je za walkę i za to, że jest się najlepszym" - podkreśliła oszczepniczka.
Po konkursie mówiła także o kłopotach z przygotowanym przez siebie rozbiegiem, który... ktoś jej przesunął.
"Rozbieg, który miałam, ćwiczyliśmy z trenerem od zimy. Potrafiłam to biegać na pamięć, na początku w ogóle fantastycznie go biegałam, byłam z tego niesamowicie zadowolona. Przed trzecią kolejką ktoś mi musiał przesunąć znacznik, bo kompletnie nie trafiałam. Wbiegałam i to nie był ten rytm, to nie było to. Wkurzyłam się i przed ostatnim rzutem odmierzyłam jeszcze raz i się okazało, że to nie było to, co sobie ustawiałam" - przyznała polska zawodniczka.
Zaznaczyła, że nie załamuje się, tylko wciąż ma motywację do dalszej pracy.
"Wracam do Polski z podniesioną głową, bo życie mnie biczowało i ja się już sama biczować nie będę. Wracam do trenera, analizujemy to i pracujemy dalej, bo wiem, że z trenerem Czarkiem jestem w stanie zajść bardzo daleko. Ogromnie wierzę w tę współpracę. Przede mną są piękne lata, będę o nie walczyć" - zapowiedziała oszczepniczka.
Andrejczyk zwróciła też uwagę, że po dwóch straconych latach z powodu licznych kontuzji, przede wszystkim barku, jej rezultat nie jest najgorszy, chociaż mógłby być lepszy, bo jest doświadczoną zawodniczką.
"To nie jest idealnie, mogło być piękniej, ale i tak jest w porządku. Ósme miejsce po dwóch straconych sezonach, dużych problemach zdrowotnych jest ok, ale będę walczyć o więcej, bo ósme miejsce to nie jest moje miejsce" - zapowiedziała Polka.
Andrejczyk zaznaczyła, że zamierza walczyć o jak najlepszą lokatę w kolejnych igrzyskach olimpijskich w Los Angeles.
(PAP)