Wśród 96 tenisistek, które znalazły się w głównej drabince ruszającego w środę turnieju WTA 1000 w Indian Wells, aż siedem ma status mam. Do urokliwej Kalifornii mogły zawitać ze swoimi pociechami.
Trzy z nich w przeszłości triumfowały w tej imprezie - Japonka Naomi Osaka w 2018 roku, Białorusinka Wiktoria Azarenka w 2012 i 2016 oraz Dunka polskiego pochodzenia Caroline Wozniacki w 2011.
Od 2018 roku tenisistki mają ułatwiony powrót do zawodowej rywalizacji w cyklu WTA po przerwie macierzyńskiej dzięki przepisom o przysługującym im dłuższym zamrożeniu pozycji w rankingu. W styczniu Osaka i mająca polskie korzenie Niemka Angelique Kerber mogły dzięki temu przystąpić do wielkoszlemowego Australian Open. Nowe mamy mogą także liczyć na "dzikie karty" od organizatorów, z czego często korzysta w ostatnich miesiącach Wozniacki. Duńska tenisistka, która w 2021 roku urodziła córkę Olivię, a rok później syna Jamesa, do gry wróciła zeszłego lata.
"Posiadanie dzieci, podróżowanie z nimi i robienie wszystkiego, co związane z tourem, nie jest łatwe logistycznie, ale to jest tego warte. Nie mam nic do stracenia. Dokonałam już tak wiele w mojej karierze i w zasadzie odhaczyłam większość celów, które sobie wyznaczyłam. Kocham ten sport i czuję, że wciąż mam mu wiele do zaoferowania. To, że mam rodzinę ze sobą sprawia, że jest to o wiele przyjemniejsze" - podkreślała Wozniacki przed pierwszym turniejem po powrocie w sierpniu ubiegłego roku.
"Bycie mamą bardzo zmieniło moje nastawienie. Jestem o wiele bardziej otwarta, o wiele bardziej cierpliwa. Czuję się też znacznie silniejsza fizycznie. Myślę, że Shai zdecydowanie pomogła mi zmienić sposób, w jaki postrzegam pewne rzeczy" - zaznaczyła natomiast Osaka, która powitała na świecie córkę Shai w lipcu zeszłego roku.
Przepisy WTA zapewniają tenisistkom więcej czasu na powrót do czołówki, chociaż nie wszystkie tego potrzebują. Ukrainka Elina Switolina w październiku 2022 roku została mamą Skai, a już trzy miesiące później rozpoczęła pracę nad powrotem do formy. Pomagał jej w tym mąż - francuski tenisista Gael Monfils, który wracał do zdrowia po kontuzji. Efekty widać było bardzo szybko - zawodniczka z Ukrainy najpierw dotarła do ćwierćfinału wielkoszlemowego French Open w zeszłym roku, a następnie do półfinału Wimbledonu. Wygrała także turniej w Strasburgu. Obecnie zajmuje 17. miejsce w światowym rankingu i jest najwyżej sklasyfikowaną mamą w zestawieniu.
Szlak wytyczyła jej jednak inna tenisistka - Niemka Tatjana Maria, która po raz pierwszy została mamą w 2013 roku, ale zapisała się na kartach historii osiem lat później po urodzeniu drugiego dziecka. Nieco ponad rok po porodzie została pierwszą mamą w półfinale Wimbledonu od 1975 roku.
Blisko historycznego wyczynu w 2020 roku była Azarenka, która syna Leo urodziła w 2016 roku. Cztery lata później dwukrotna mistrzyni Australian Open mogła zostać czwartą mamą z tytułem wielkoszlemowym, bowiem dotarła do finału US Open, przegrała jednak wtedy z Osaką. Obecnie zajmuje 30. miejsce w rankingu i jest drugą najwyżej sklasyfikowaną mamą.
"Myślę, że wszystkie staramy się inspirować siebie nawzajem. Wspaniale jest widzieć mamy wracające do gry i być jedną z nich. Szczególnie teraz myślę, że to naprawdę interesujące dla kibiców, widzieć nas ponownie na korcie" - powiedziała Kerber, która mamą została w lutym zeszłego roku, a do rywalizacji wróciła w styczniu.
W słonecznej Kalifornii w singlu wystąpi także jeszcze jedna mama - Taylor Townsend, która w pierwszej rundzie będzie rywalką Magdy Linette. Amerykanka najlepiej jednak radzi sobie w grze podwójnej - od powrotu do rywalizacji na wiosnę 2022 roku po przerwie macierzyńskiej dotarła do dwóch finałów wielkoszlemowych. Obecnie w rankingu deblistek zajmuje 11. miejsce. Mimo że od jej powrotu minęły już dwa lata, Townsend wciąż podkreśla jak ważne jest, aby mówić o trudnościach, ale też sile mentalnej mam wracających do zawodowej gry.
"Nie chcę przestać o tym mówić, ponieważ uważam, że ta historia ma niesamowitą siłę i inspiruje wiele osób" - powiedziała Amerykanka.
W sumie siedem tenisowych mam z głównej drabinki rozpoczynającego się w środę turnieju ma na swoim koncie 10 tytułów wielkoszlemowych i 92 trofea niższych rang.
Impreza w Kalifornii to dla nich idealna okazja, by spędzić z rodziną czas także poza kortem. Indian Wells to niewielka miejscowość licząca nieco ponad pięć tysięcy mieszkańców. Dystans drogowy do Los Angeles wynosi ok. 200 kilometrów, a do słynącego z odwiedzanych przez gwiazdy Hollywoodu pól golfowych oraz gorących źródeł Palm Springs zaledwie 30. Jej położenie jest bardzo malownicze - w dolinie Coachella, w bezpośrednim sąsiedztwie parku narodowego Joshua Tree i z widokiem na liczącą ponad 3000 m San Jacinto Mountain. To wszystko sprawia, że turystom przypomina to pustynną oazę, gdzie panuje suchy klimat i roi się od przepięknych drzew palmowych. Jednym słowem - raj.
I taki właśnie przydomek - Tennis Paradise (Tenisowy Raj) - ma turniej Indian Wells Open. Dzięki potężnemu sponsorowi rozgrywki są bardzo prestiżowe. To największy łączony turniej typu Masters 1000 dla kobiet (WTA) i mężczyzn (ATP) oraz piąty największy na świecie, zaraz po czterech lewach Wielkiego Szlema. Zmagania odbywają się na 29 kortach, z czego trybuny głównego mają ponad 16 tys. miejsc. To drugi największy typowo tenisowy obiekt, zaraz za Arthur Ashe Stadium w Nowym Jorku.
W parze z prestiżem idą też nagrody pieniężne. W tym roku łączna pula wynosi niemal równo 18 milionów dolarów, równo po 8,99 na oba turnieje. Zwycięzcy zmagań singlowych zainkasują po 1,1 mln.
(PAP)