Kiedy nie jeżdżę w tym roku na nartach, a dodatkowo nie ma wystarczającej ilości śniegu, aby na nich pobiegać, mam więcej czasu na to, aby poczytać, porozmyślać, ale też poprzyglądać się światu. Zerkam sobie zatem niekiedy na rodziny w restauracji, gdzie z każdego zakątka „wyskakują” jakieś słodycze, deserki i tym podobne cuda kuszące maluchy lub też przy straganach, które przyciągają dzieci jak magnes swymi kolorami, podczas gdy dorośli szukają sposobu, aby je ominąć.
Rodzic nie ma łatwego życia w trakcie takiego „wypoczynku” – chciałoby się powiedzieć. Niemal co chwilę musi być czujny i przezorny, aby nie trafić w strefę zagrożenia. Musi być skupiony i przygotowany na najróżniejsze ewentualności, aby nie dać się zaskoczyć… Musi również być niezwykle elastyczny i jasno myślący, aby wybrnąć nawet ze ślepego zaułka, jakąś „wąską ścieżką”, niewidoczną na pierwszy rzut oka. Jeżeli w którymś punkcie czegoś zabraknie, bardzo gwałtownie wzrasta ryzyko poddania się dziecięcym namowom.
Czy jest na to jakiś inny sposób? Wydaje mi się, że tak, ale wcześniej przyjrzyjmy się bliżej dwóm najczęstszym postawom.
Rodzic nieugięty
„Jak mówię to mówię, a jak mówię to wiem” – mawiał pan Solski, czyli ojciec Kasi w pierwszych częściach filmu „Kogel-mogel”. Był to jednoznaczny sygnał, żeby z nim nie dyskutować, bo nie ma na to miejsca i czasu.
Współcześni rodzice są znacznie bardziej spolegliwi i otwarci na dyskusje z dziećmi, a jednak kiedy zauważają, że taka postawa nie przynosi oczekiwanego efektu, nie jeden idzie „po bandzie”. Oczekiwania najczęściej można określić jednym słowem, a mianowicie: grzeczność. Zależy nam, aby nasze dzieci podporządkowały się naszym życzeniom, utożsamiając swoje potrzeby z naszymi.
Inną możliwością, do której posuwamy się jako rodzice są groźby. Sztywni z nerwów i przez zaciśnięte zęby informujemy nasze dziecko, że jeżeli nie będzie współpracować, poniesie konsekwencje. Mam wrażenie, że niekiedy ta ostrość reakcji i żądań ma za zadanie przykryć strach i bezradność odczuwane w czasie konfrontacji z dzieckiem. Musimy postawić na swoim, bo w przeciwnym wypadku przegramy i runie nasz autorytet, kolejny raz zawalimy/nie damy rady. Niestety, bardzo często po takich wybuchach również przychodzi kac – moralny.
Wybuchy i stawianie na swoim za wszelką cenę to jedno ekstremum na polu rodzicielskich możliwości wpłynięcia na dziecko, a druga strona…
Rodzic „zagięty”
Dziecko stoi z mamą przed obłędnie kolorową wystawą i najpierw delikatnie proponuje, przypomina, że zbliżają się urodziny/ Dzień dziecka/ Święto lasu, a ono widzi właśnie idealny prezent. Kiedy rodzic nie reaguje, dziecko coraz mocniej naciska, a im mocniej naciska, tym bardziej rodzic ustępuje, dla świętego spokoju.
Niekiedy w naszych poczynaniach pojawia się też szantaż. Obiecujemy naszemu dziecku „gruszki na wierzbie”, aby tylko nie wywołało awantury, aby tylko ustąpiło i skłoniło się ku naszym życzeniom. Przypomina mi to urodziny Dudleya z pierwszej części przygód Harry’ego Pottera. Kiedy jubilat odkrywa, że w tym roku dostał tyle samo prezentów, co rok wcześniej, absolutnie nie pomagają żadne tłumaczenia, że niektóre są znacznie większe. Jedynym sposobem udobruchania chłopca i jego furii okazuje się obietnica zakupu kolejnych upominków.
Kiedy jesteśmy przekonani o mocnym i nieustępliwym charakterze naszego dziecka, kiedy jesteśmy wrażliwi na to, co powiedzą lub pomyślą o nas inni, kiedy za wszelką cenę chcemy uszczęśliwić naszego „Dudziaczka”/ Janka/Marysię… możemy wpaść w błędne koło nieustannych ustępstw i poddawania się, gdzie nie mamy co liczyć na jakąkolwiek litość ze strony dziecka. To kolejna „banda”, drugie ekstremum, które blokuje nasze działania i możliwości.
Możliwości
Kiedy poruszamy się na jednym bądź drugim końcu skali, nawet nie zauważamy, że sami ograniczamy sobie pole manewru. Niejednemu rodzicowi może się wydawać, że w negocjacjach z dziećmi można być twardym lub miękkim. Jedno wyklucza drugie i nie za bardzo widać inne możliwości. A jeżeli jest tak rzeczywiście, że ich tylko nie widać lub MY ich nie dostrzegamy?
Między jedną bandą a drugą jest zwykle sporo miejsca, gdzie można odnaleźć inne sposoby, ale trzeba się na nie otworzyć. Wiąże się to niestety z koniecznością przyjęcia do wiadomości, że nie jestem Alfą i Omegą, jeszcze wszystkiego nie wiem, ale chcę próbować i szukać. Można być zatem otwartym na negocjacje i stanowczym, a czynnikiem łączącym jest uczciwość z samym sobą i drugą osobą.
Jestem świadoma jednocześnie, że te pośrednie sposoby nie są dla wszystkich. Nauczenie dziecka odpowiedzialności za własne obowiązki, podejmowania decyzji i samodzielności jest długotrwałe, więc nie przynosi natychmiastowej reakcji i efektu. Kolejnym wymogiem jest rzeczywista otwartość na stanowisko drugiej strony, a nie tylko ta pozorna, która ma nam samym nieco zamydlić oczy. To wszystko nie jest łatwe i szybkie, ale wychowanie i współtowarzyszenie dzieciom w dorastaniu nie jest sprintem, a raczej maratonem, gdzie czasem coś nie wychodzi, niekiedy są potknięcia, ale jest też możliwość poprawek.
Iwona Kozłowska