Ileż to razy życzyliśmy sobie, by święta Bożego Narodzenia trwały cały rok? W końcu wyższa instancja postanowiła spełnić nasze marzenia i z roku na rok Christmas Time trwa coraz dłużej. Bez związku z hitem świątecznym Bryana Adamsa.
Ale po kolei. I wcale nie chodzi o świąteczne piosenki, bo te zazwyczaj grane są dopiero w grudniu. Na szczęście ani “Last Christmas”, ani “All I Want For Christmas Is You” nie dopadają nas w połowie sierpnia. Wtedy, kiedy w sklepach, zupełnie bez zapowiedzi, pojawia się świąteczny asortyment.
Pionierem jest zazwyczaj sieć Costco, choć autor niniejszego felietonu nie ma na to niezbitych dowodów. Sprzedażowy gigant ubiera choinki już w drugiej połowie sierpnia. Przyjeżdżamy po mleko, owoce i paletę ręczników papierowych, przedzierając się przez ekspozycję rodem z baśni Andersena. Na początku z niedowierzaniem robimy zdjęcia i publikujemy je z uśmieszkami w portalach społecznościowych; po kilku dniach to sierpniowe Boże Narodzenie powszednieje nam do tego stopnia, że już kompletnie na sklepowe wystawy nie zwracamy uwagi. A może nam się tylko wydaje, że nie zwracamy. Bo w tym całym świątecznym falstarcie wcale nie chodzi o to, by było miło, tylko o to, żebyśmy wydawali jeszcze więcej pieniędzy. Chodzi o szmal.
A w tym akurat Amerykanie są mistrzami, choć ubiegłoroczne wydatki bożonarodzeniowe przeciętnego Amerykanina były nieco niższe niż w 2021 roku.
Jak wylicza portal Statista, w 2022 roku wydatki na prezenty świąteczne w przeliczeniu na głowę made in USA wyniosły średnio 867 dolarów. To o niespełna 20 mniej niż rok wcześniej. Najmniej, co zrozumiałe, na bożonarodzeniowe upominki Amerykanie wydali w 2008 roku – po 616 dolarów. Rekordowy na przestrzeni ostatnich dwóch dekad był 2021 – po 886 dolarów. Czyżby magiczne sztuczki sprzedawców przestawały działać?
Niekoniecznie. Nie wolno nam zapominać o ekonomii. Na świąteczne wydatki ma wpływ aktualna sytuacja gospodarcza. Ale jest jeszcze trochę kasy do wyciągnięcia z amerykańskich portfeli. 10 proc. mieszkańców USA deklaruje, że nie celebruje świąt Bożego Narodzenia, a 5 proc. nie wie, czy będzie to robić, czy nie. Zatem, co najmniej na tych niezdecydowanych pięciu procentach można jeszcze zarobić grube miliony. I ten falstart także temu ma służyć.
Mało tego. Choć świąteczne ekspozycje pojawiają się coraz wcześniej (i pewnie niebawem w ogóle nie będą znikać ze sklepowych ekspozycji, pojawi się jedynie, obok nabiału, działu warzywnego i chemii „kącik świąteczny”), to jednak amerykańskie (i nie tylko) media się temu dziwią. Portal Yahoo w połowie sierpnia już zdążył wypunktować sieć Costco za bożonarodzeniowe dekoracje podkreślając, że kupujący byli „absolutnie zszokowani ekspozycją” i mieli mówić dziennikarzom „What the hell”. Co roku ta sama śpiewka, to samo zdziwienie. Jeszcze, bo idę o zakład (i niech się bukmacherzy do mnie zgłaszają, wpłacam gotówkę), że za pięć lat, może za 10, nikogo już przystrojone choinki w połowie sierpnia nie będą dziwić. Albo to zdziwienie będzie całkowicie udawane.
Ten świąteczny falstart sprawia, że magia świąt przestaje być tak magiczna, jak być powinna, podkreśla Małgorzata Partyka, psychoterapeutka Gestalt: „W sytuacji, gdy prawie pół roku wcześniej jesteśmy otoczeni świętami, to tracimy całą tą magię. Akcenty świąteczne powszednieją i stają się kolejnym produktem wrzucanym do koszyka przy okazji codziennych zakupów”. I dodaje: „Uważam, że takie wczesne przypominanie o świętach jest wyrazem tęsknoty dużej części społeczeństwa za odpoczynkiem, spokojem i spędzaniem czasu z najbliższymi, czyli tymi emocjami, z którymi kojarzy nam się choinka”.
Wcześniejszy start zaburza naturalną chronologię wydarzeń: „Rozpoczęcie roku szkolnego i akademickiego, Halloween, Święto Dziękczynienia – wszystkie te okazje są bardzo ważne, ponieważ celebrujemy je od zawsze, cyklicznie i stanowią one naturalny kalendarz przeżyć przypominających, przygotowujących i zbliżających nas do Świąt Bożego Narodzenia” – konstatuje Małgorzata Partyka. A tu w sklepach takie fanaberie.
Warto przypomnieć, że jeszcze kilkanaście lat temu świątecznie robiło się w USA od czarnego piątku. Dzisiaj tylko sklepowy samobójca będzie zwlekał z bożonarodzeniowymi ekspozycjami do końca listopada.
I nie pomaga żaden obywatelski bunt. Jak grzyby po deszczu wyrastają grupy „Christmas Resistance Movement” („Ruch Przeciwświątecznego Oporu”), których orędownicy w punktach domagają się zmian: po pierwsze żadnych świątecznych dekoracji do 10 grudnia, po drugie żadnych świątecznych hitów kinowych aż do wigilii, po trzecie wreszcie choinkowe światełka powinny być zawsze (i tylko) w kolorze niebieskim. Przepraszam wszystkich zrzeszonych, ale ostatni punkt jest dla mnie całkowicie niezrozumiały.
Amerykańska psycholog Deborah Serani powiedziała na łamach „Confused”, że bożonarodzeniowe dekoracje powodują wzrost hormonów szczęścia – dopaminy i serotoniny. Zastanawiam się tylko, jak Mikołaja, renifery, elfy, bombki, gwiazdy i pierniki połączyć z halloweenowymi potworami. Ale biorąc pod uwagę fakt, że potrzeba jest matką wynalazku, marketerzy, prędzej czy później, znajdą na to połączenie sposób. Jestem o tym absolutnie przekonany. A najprościej będzie zacząć od heavy-metalowej wersji „Last Christmas”. Później już będzie z górki.
Mariusz Infuleckijest dziennikarzem radiowym i prasowym współpracującym z naszą gazetą.