Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
poniedziałek, 23 grudnia 2024 14:12
Reklama KD Market

„Babskie porusyństwo”, sztuka o obrzędach związanych z weselem góralskim

Z pewnością pierwsze, co przychodzi do głowy na myśl o góralskim weselu, to duża liczba gości i huczna zabawa do białego rana, która na Podhalu często trwała dwa, a nawet trzy dni. Jest to bliskie prawdzie, ale tradycyjne góralskie wesele, to nie tylko zabawa do świtu, ale także liczne zwyczaje i obrzędy.

O tym traktował sppektakl „Babskie porusyństwo” autorstwa Marii Krzeptowskiej-Giewont. Sztuka została wystawiona 23 kwietnia na scenie Domu Podhalan. W gwarowym spektaklu przypomniane zostało tradycyjne góralskie wesele z obrzędami i zwyczajami towarzyszącymi temu wydarzeniu oraz sposobami gaździn, jak utrzymać chłopa z dala o butelki i innych rozrywek.

Żeby w ogóle doszło do ślubu, konieczne było przeprowadzenie „zwiadów” nazywanych także „przeziórem” lub „zazierunkami”, kiedy to rodzice pana młodego lub on sam wysyłali zaufaną osobę do domu wybranki, aby się rozejrzeli po domu i obejściu przyszłej synowej, czy jest odpowiednio majętna i godna ich syna. Jeśli misja wypadła pozytywnie można było przejść do „namówin”, czyli oświadczyn. Niedługo po tym ustalano posag oraz datę ślubu i rozpoczynały się przygotowania do wesela.

Państwo młodzi nie zajmowali się zapraszaniem gości. Robili to w ich imieniu „pytace”, którzy na koniach udawali się do domów przyszłych gości i spraszali na wesele. Najwięcej zwyczajów i obrzędów wiąże się jednak z samym dniem zaślubin. Wówczas panna młoda wysyłała do pana młodego swoje druhny, które wchodziły do jego domu z wódką i muzykantami, po czym razem wracano do domu panny młodej. Ona wypatrywała już swojego wybranka odświętnie ubrana, ale jeszcze nie w suknię ślubną. Dawała przyszłemu mężowi białą wstążkę i koszulę, a następnie przy pomocy druhen mogła ustroić się w ślubną sukienkę i nałożyć na głowę wianek symbolizujący niewinność.

Przed wyjazdem do kościoła w domu panny młodej miały miejsce „wypytowiny” wygłaszane przez „pytaca” lub inną zaufaną osobę o znaczeniu zawarcia małżeństwa. Przyszli małżonkowie mieli ostatnią szansę do refleksji i zastanowienia się czy chcą iść do ołtarza. Następnie rodzice błogosławili młodych kropiąc ich święcona wodą i dając do pocałowania krucyfiks. Do kościoła jechali osobno. Spotykali się dopiero przed ołtarzem i księdzem, aby wypowiedzieć sakramentalne tak. Razem wracali do miejsca, gdzie odbywało się wesele. Często musieli pokonywać bramy, na których mieszkańcy okolicznych wiosek przebrani w starą odzież, nazywani także „dziadami” oczekiwali zapłaty w postaci pieniędzy, jedzenia i alkoholu.

Na weselnych stołach nie mogło zabraknąć wódki, gorącego jedzenia, oscypków i innych przysmaków. Żywiołowe tańce przy góralskiej muzyce przerywane były przyśpiewkami. O północy odbywały się „cepowiny”, kiedy pannie młodej druhny lub matka chrzestna zdejmowały wianek i zakładały na głową chustę, a drużbowie i druhny mieli za zadanie wykupić pannę młodą śpiewając przyśpiewki ukazujące zalety i wady życia małżeńskiego. Panu młodemu z kolei wyrywano piórko z kapelusza. Na koniec pan młody miał prawo zaśpiewać i zatańczyć z panną młodą, po czym zabawa trwała do białego rana, a często i kolejnych poranków.

O tym jakie efekty mogą przynieść takie przedłużone wesela, również pokazali chicagowscy aktorzy w czwartej odsłonie spektaklu, gdy nie trzeźwiejący od kilku dni gazdowie mieli wrażenie, że są aniołami w niebie, ale na ziemię bardzo szybko sprowadziły ich małżonki i ciotki z okolicy, które przygotowały im kąpie w… mące i miodzie oraz „masaż”, a raczej chłostę miotłami. Pan młody zamiast konia musiał ciągnąć po wiosce wóz, na którym siedziały rozśpiewane gaździny.W tytułowych rolach wystąpili: Kasia Waliczek i Dominik Mulica jako państwo młodzi,

Halina Macura i Wojciech Gondek – rodzice Jaśka oraz Hanna Jarosz i Piotr Jakób, rodzice Rózi, panny młodej. Tańczył zespół „Ślebodni”. Publiczność gromkimi brawami nagrodziła zespół aktorski, który pod okiem autorki sztuki Marii Krzeptowskiej-Giewont podjął się przygotowania i wystawienia spektaklu.

– To wesele, które na tej scenie mogliśmy obejrzeć jest zgodne z tym, co pamiętam z Podhala. „Przeziór” był, „nomówiny” były, „pytace” też, a nawet trafiła się i bitka między młodymi. Nie jest tak na każdym weselu, ale czasem bitka była – powiedział Jan Słodyczka, budowniczy góralskich chałup, architekt góralski i znawca kultury ludowej.

Tekst i zdjęcia: Andrzej Baraniak/NEWSRP


DSC_7194

DSC_7194

DSC_7374

DSC_7374

DSC_7464

DSC_7464

DSC_7519

DSC_7519

DSC_7611

DSC_7611

DSC_7699

DSC_7699

DSC_7142

DSC_7142

Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama