(Korespondencja własna z St.Louis)
Dr. med. Wit Jamry jest człowiekiem sukcesu w St.Louis. Pozycja wziętego specjalisty w kilku szpitalach oraz innowatora realizującego unikalny program domowej opieki geriatrycznej uczyniła go znanym wśród Amerykanów. Wśród polskiej społeczności uchodzi za postać, bez której kościół św. Stanisława Kostki byłby o wiele uboższy. Nie chodzi tylko o łatwość wyjmowania portfela. Ma łatwość... serca. Nie ma rzeczy, której nie zrobi dla polskiej świątyni. List do Watykanu napisze, kolędy na akordeonie podczas mszy zagra na polską nutę, z arcybiskupem wda się w dyskusję na ulicy, lokalnych mediów pilnuje, by o św. Stanisławie nie zapomniały. Pokolenie emigracji przedsolidarnościowej.
Grzegorz Kołtuniak ma słuszną posturę, słuszną laskę, na której się wspiera, i słuszność moralną w sobie. Znana postać szczecińskiej "Solidarności", towarzysz Mariana Jurczyka, internowany, polityczny emigrant stanu wojennego. St. Louis, przywiódł do partnerstwa miast siostrzanych ze Szczecinem. U św. Stanisława przewodzi Kołu Fundacji Jana Pawła II. Integrystamarzyciel. Chce i pokazuje, żeby "Polacy byli jedno". Mimo biografii emigracyjnej. Wróg secesji, źródła obecnych kłopotów parafii.
Mitchell (Michał) Jeglijewski nie zdradza, ile jest po 80tce. Wszyscy i tak wiedzą: to najstarszy z żyjących dyrektorów parafialnej rady dyrektorów. Podobno "wie wszystko". Mówi rzadko, a ludzie na to czekają. Pozycja proroka. Całe życie w St. Louis i u św. Stanisława. Opoka tej parafii i wspólnoty.
Wit, Grzegorz i Michał to moi Trzej Królowie w St.Louis. Dobrze się składa, bo akurat Dzień Objawienia.
Dzień Poskromienia
Suppress nie należy mylić z surprise. Choć jedno może implikować drugie. Siurpryza to niespodzianka, zaskoczenie, zdziwienie, dziwowanie. Supresja to poskromienie, stłumienie, zdusznie, zniesienie, ukrócenie.
Dzień Trzech Króli dla parafian św. Stanisława przyniósł nie tylko tradycyjnie prawdę Objawienia, ale też niespodziankę Poskromienia. Dowiedzieli się z mediów, że arcybiskup Raymond Burke ich... poskromił. Stało się to z mocy jego dekretu, w którym oznajmia, że usuwa z kierowanej przez siebie diecezji św. Ludwika parafię św. Stanisława Kostki. Datę pod pismem położono 29 grudnia 2005 roku, ale objawiono stosownie 6 stycznia br. Okazja otrzymała odpowiednią teatralizację.
Proboszcz ks. Marek Bożek dowiedział się o poskromieniu parafii na ulicy. Był między kościołem, a sąsiadującym z nim browarem o szekspirowskiej nazwie Falstaff, gdy podbiegł do niego Afroamerykanin z sąsiedztwa z newsem: "Jesteście znów w gazecie, Father!". Istotnie byli. Ksiądz, pomyślał, że do sytuacji bardziej niż chełpliwy nicpoń z "Wesołych kumoszek z Windsoru" (Falstaff) pasowałby tu raczej przebiegły Malwolio z "Wieczoru Trzech Króli". Nasunął mu się motyw do właśnie przygotowywanej homilii...
Od Moczygemby do Wojtyły
Wróćmy do historii. Osadnictwo polskie w Missouri jest niewiele młodsze niż założona w 1854 r. przez ks. Leopolda Moczygembę (przez "em", a nie "ę") historyczna teksaska osada Panna Maria. Tenże duchowny w roku 1863 odprawił pierwszą mszę dla Polaków w St. Louis we włoskim kościele przy Spruce Street. W 1878 roku zawitał tu ks. Antoni Klawiter, który "poruszon smutnem położeniem rodaków postanowił uczynić im stałą świątynią". Najpierw krzystali z gościny u św. Józefa. Przemyśliwali jednak o czymś własnym i zawiązali w tym celu komitet. Ten doprowadził do położenia w 1980 roku kamienia węgielnego. Księdza Klawitera biskup "rzucił" na inną placówkę, a jego miejsce zajął franciszkanin o. Sebastian Cebula. Też skrzydeł nie rozwinął i po dwóch biskup posłał go do... Radomia w stanie Illinois.
Ojciec Leon Brandys też pasterzował podobnie krótko i już w sierpniu 1885 roku Polacy mieli kolejnego duszpasterza ks. Urbana Stanowskiego. Zastał parafię w potężnych długach, a ludzi w wielkim rozgoryczeniu dla niedobrego ich zdaniem traktowania przez biskupów niesprzyjającego stabilizacji i wzniesieniu świątyni. Nowy proboszcz w 1888 roku pobudował "nader umiejętnie obmyślany" budynek plebanii oraz pozpłacał długi. Rozpoczął negocjowanie z ordynariuszem abp. Peterem Richardem Kendricki sposób zakończenia budowy kościoła. Arcybiskup powiedział, że diecezja nie pomoże finansowo, ani też nie zwolni parafii ze świadczeń, ale może zmotywować Polaków do przedsiębiorczego wysiłku zbiorowego w taki sposób, że tytuł własności terenu i nieruchomości na nim wzniesionych zagwarantuje notarialnie wspólnocie parafialnej. Tak się też stało w 1891 roku. Entuzjazm ogarnął Polaków, a tempo budowy podziwiano w całym St. Louis. 18 września 1892 roku imponujący kościół św. Stanisława Kostki został poświęcony podczas uroczystej mszy celebrowanej przez wikariusza generalnego ks. bp. Heinricha Muelhsipena. Wzięło w niej udział kilkunastu proboszczów innych parafii. W przemówieniu do Polaków biskup (po niemiecku!) gratulował im: "W tak krótkim czasie wybudowaliście najpiękniejszą świątynię w całym mieście St. Louis. To zaświadcza o waszem przywiązaniu do Kościoła. Z waszej pracy cieszą się wszyscy katolicy wszech narodowości. (...) Zasłużyliście sobie od Boga na o wiele większą pochwałę, niż moje usta wypowiedzieć potrafią".
Ks. Urban Stanowski tryumfował. Proboszczem pozostał do śmierci w 1927 roku. Otoczony kultem rodaków i poważaniem diecezji.
To jak rodził się kościół jest niezwykle ważne. Bez specyficznej struktury własności pozostawiającej go pod tym (jedynym) względem poza diecezją, nigdy by ani nie powstał, ani też nie przetrwał do dziś.
Jeglijewski nie ma cienia wątpliwości, że ten fakt zadecydował.
Polacy czuli się robieni w konia przez niemieckich głównie biskupów. Nie wierzyli im, bo sparzyli się nie raz. Dlatego danie im tytułu własności do kościoła św. Stanisława było mądrym pociągnięciem biskupa Kendricka, z pochodzenia Irlandczyka powiada Mitchell. Dzięki temu wokół kościoła rozkwitła polska dzielnica z naszymi szkołami, biznesami, restauracjami, nawet gazetami.
Z jego wspomnień własnych i pamięci rodzinnych przekazów wyłaniają się obrazy i świadectwa udziału polskiej świątyni w St. Louis w polskiej historii. Tu werbowano w 1918 roku parafian do Błękitnej Armii generała Józefa Hallera. Stąd parafianie trafiali ochotniczo do armii amerykańskiej po przystąpieniu do II wojny Stanów Zjednoczonych zaatakowanych przez Japonię.
Przez wojnę wspólnotę parafialną przeprowadził ks. Wiktor Gorzel, towarzysząc do 1951 roku. Po nim przyszedł ks. Robert Szydłowski. Z początkiem lat 60., gdy dla St. Louis przyszły gorsze czasy, zaczął się wyludniać także polski region Kerry Patch. Miasto zaczęło lokować tu tzw. projekty mieszkalne, tanie mieszkania zdominowane przez mniejszość murzyńską. Niestety także przez patologię społeczną i przestępczość.
Strach było tu żyć. Kościoła w niedzielę, kiedy przybywaliśmy na mszę, musiała pilnować policja. Niszczono nam auta, napadano. Zanosiło się, że parafia zbankrutuje i zostanie sprzedana. Wtedy ojcem opatrznościowym okazał się nasz proboszcz, Irlandczyk Jaremiah Jakle, przedtem kapelan strażaków St. Louis. To on nam kościół uratował i na jego cześć postawiliśmy w bocznej nawie statuę św. Patryka, patrona Irlandii. W drugiej nawie mamy kopię cudownego obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej, królowej Polski.
Przed nim modlił się odwiedzający 26 sierpnia 1969 roku kościół kardynał Karol Wojtyła, który u św. Wojciecha odprawiał mszę świętą. Drugiego w St. Louis odwiedzonego przez papieża Jana Pawła II kościoła (z wyjątkiem bazyliki w 1999 roku) nie ma. I nie będzie. Będzie natomiast udziałem tej świątyni fakt, że w jej murach niósł Słowo Boże niebawem święty.
Mitchell Jeglijewski spodziewa się dożyć tej chwili.
święty u schizmatyków?
Doktor Wit Jamry stawia pytanie jak wyżej. Zaraz jednak zadaje dwa kolejne: o stan wiary i zdrowia ordynariusza diecezji abp. Raymonda Burke. Pierwsze jako katolik, drugie jako lekarz.
Czy jest normalnym sekowanie takiego miejsca, w którym jak w domu czuć się ma Ojciec święty, który będzie świętym, oraz ludzie, którzy je tworzą? Czy miałoby to znaczyć, że ci ludzie latami myląc się, bluźnili Kościołowi? Czy może tylko coś się z nimi stało w międzyczasie? Czy normalnym jest ten, kto takie sądy tworzy? pyta dr. Wit i są to ważne pytania.
Po dzielnym irlandzkim proboszczu panującym 10 lat, polska parafia miała krótko (198081) prałata Michaela Sherridana, który został biskupem. Potem do 1989 roku ks. Vincenta Mogielnickiego, krótko ks. Joe łukaszczyka i 11 lat prałata Teda Wójcickiego, który stąd awansował na rektora diecezjalnego seminarium duchownego, pozostawiając po sobie ogromną wdzięczność i mir u parafian. Po nim zjawił się w 2001 roku już nie proboszcz lecz jedynie administrator parafialny ks. Philip Bene.
Wśród starszego pokolenia parafian, którego symbolem jest Jeglijewski, panuje niewzruszone przekonanie, że Wójcicki musiał odejść, bo nie szedł wobec diecezji na kompromisy w sprawie statusu własności parafialnej, jakie zaczęły się pojawiać. Nie dawać się także zdominować przedstawicielom nowej fali emigracyjnej lat 80., która dostrzegała potrzebę pilnych reform w życiu wspólnoty i parła do ich wdrażania.
Starcie generacji
Jej liderka, Teresa Blek twierdzi, że nowo przybyli od początku nie zdołali nawiązać kontaktu ze "starymi", bowiem ci nie chcieli się na nich otworzyć. Byli zazdrośni i podejrzliwi. Najbardziej widoczną osią konfliktu był... język polski. "Starzy" znali go bardzo słabo, a naturalnym był dla nich angielski. "Nowi" odwrotnie. Konflikt rozpalił się na dobre, gdy "nowi" postanowili wejść w parafialne struktury władzy. Innym źródłem konfliktu stała się budowa ośrodka kulturalnego Heritage Center (Centrum Dziedzictwa). Ponoszone na jego budowę składki osobiste "nowi" uznali za zbędne, gdy okazało się, że na kontach parafialnych środków nie brakuje. "Starzy" ripostują, że wydawanie lekką ręką zasobów na "czarną godzinę", a zdobytych dzięki roztropnym inwestycjom, nigdy nie wychodziło nikomu na zdrowie. Przytaczają też przykłady "fanaberii", jakie "nowi" chcieli w centrum realizować (np. elganckie natryski). Kontrola finansów kościoła św. Stanisława przez "starych" była "nowym" bardzo bolesna, lecz wiele poradzić nie mogli, bowiem próby wprowadzenia w wyborach do rady swoich ludzi zawiodły. Ulokowali swoje nadzieje w administratorze Bene, którego uznali za reformatora.
Bene był "Koniem Trojańskim" biskupa Rigaliego w końcówce jego rządów, a potem Burkeąa . "Jak nie wierzycie w biskupa, nie wierzycie w Jezusa Chrystusa" tak do nas krzyczał, a na plebanii trzymał babę mówi Jeglijewski.
Obecność wspomnianej damy w pobliżu księdza najwyraźniej "starym" doskwierała i nawet dziś wzbudza niemałe emocje. Próba sugerowania, że obecność kobiety wokoło duchownego nie musi być dowodem grzechu nie znajduje uznania.
Równocześnie ks. Bene nie krył, że w sprawie statusu własnościowego parafii jest całkowicie po stronie diecezji. Wszystko powinno zostać na nią przepisane. "Starzy" nie widzieli powodu, "nowi" opowiedzieli się za arcybiskupem.
żadne kolejne próby osiągnięcia kompromisu nie dały rezultatu. Choć, jak twierdzą przedstawiciele rady kościelnej, gotowi byli przekazać tytuł własności i konta, w zamian za notarialną gwarancję, że parafia nie zostanie sprzedana, czego się obawiali. Abp. Burke pozbywał się w ten bezceremonialny sposób parafii zarówno w Wisconsin, gdzie był poprzednio, jak i już w St.Louis. To nie budowało nadmiaru do niego zaufania, gdy na piśmie nic gwarantować nie chciał, powtarzał natomiast jak mantrę, że biskupowi trzeba wierzyć.
Arcybiskup się zastanawiał, co robić, a my pytaliśmy go, dlaczego nie reaguje, gdy mu się sprzeciwiają. To prawda, przekonywaliśmy go do zdecydowanej reakcji i uważamy, że szybciej powinien zrobić, co ostatecznie zrobił mówi Teresa Blek.
3 sierpnia 2004 roku abp. Burke wycofał z parafii administratora ks. Philipe Bene i jego polskiego wikarego ks. Adama Hurubańczuka. Ze św. Stanisława odeszła równocześnie grupa "nowych", którym ordynariusz przydzielił na cele duszpasterskie kościół św. Jana. Po jakimś czasie zamienił go na kościół św. Agaty, do którego w charakterze duszpasterza sprowadzono z kraju ks. Czesława Litaka. Dość chyba pośpiesznie wybierano, bo duchowny nie zna angielskiego i jak sam powiada, musi się go do końca lutego nauczyć. "Starzy" pozbawieni zostali opieki sakramentalnej i pastoralnej.
Dzielenie i rządzenie
Pora na Grzegorza Kołtuniaka. Jako "nowy" pozostał ze "starymi" i to jego grupie generacyjnej jest trudne do wybaczenia. Jest solą w oku.
Bez podziału we wspólnocie polskiej, presji biskupa na przejęcie władzy materialnej i finansowej nad parafią nigdy by nie było. Starcia ze zjednoczoną wspólnota wiernych nigdy by nie zaryzykował. Starał się rozegrać "polską wojnę domową" na swoją korzyść. Zachował się w myśl starej zasady: dziel i rządź. Popełnił jednak błąd decydując się na zabranie z parfii skaramentów. Nie powinien karać w ten sposób parafian, w ogromnej większości wiernych i oddanych katolików diagnozuje.
Z tego rozpoznania Kołtuniak wyciągnął konsewencje i od 10 sierpnia 2004 do 18 grudnia 2005 roku to on prowadził w kościele modlitwy dla parafian, w tym obowiązkowo do św. Stanisława i różańcową. Przychodziło na nie bardzo dużo ludzi.
Chodziło także o to, by nie dać biskupowi amunicji do ataku za to, że coś tu się czyni przeciwko Bogu... dodaje Kołtuniak. Jednak to już była wojna. Burke miał w niej po swej stronie także polski oddział. Udało mu się dokonać separacji w obrazie Polaka na wychodźstwie dwóch nierozerwalnych wartości: wiary i patriotyzmu. Przyciągnął "wiernych", odtrącił "patriotów".
Na pytanie, dlaczego tak się stało, rozmówca odpowiada: "Zabrakło miłości". Zapewne po obu stronach. Dodaje jednak, że dobremu pasterzowi tej właściwości nie powinno zbywać. Nadto zdolności przebaczania. Od tego jest pasterzem.
Ojcze święty dopomóż!
8 stycznia 2005 roku w St. Louis zmarł w wieku 82 lat weteran II wojny i więzień obozu koncentracyjnego w Dachau Albert Pęcherski, od przybycia w 1949 roku do Ameryki parafianin św. Stanisława. Ponieważ kościół pozbawiony był posługi kapłańskiej, rodzina zmarłego zwróciła się do abp. Burkeąa o zgodę, aby w tej świątyni liturgię żałobną mógł odprawić inny ksiądz. Biskup odmówił. Zwłoki trzeba było wieść do innego kościoła, mimo iż ostatnią wolą zmarłego było odprawienie w ostateczną drogę w kościele św. Stanisława (któremu notabene zapisał w testamencie część majątku).
Oburzeni parafianie wystosowali 23 stycznia 2005 roku list do papieża Jana Pawła II. Opisując sytuację po wycofaniu księży, zwracali także uwagę na arbitralność poczynań swego arcybiskupa skoncentrowanego na złamaniu woli wiernych w utrzymaniu dotychczasowego statusu własności, wyrażonej w głosowaniu powszechnym 98.35% głosów "za". Zgodnej zresztą z prawem kanonicznym. List pełen oddania i ufności Ojcu świętemu podpisało 427 wiernych.
Jest niezmiernie mało prawdopodobne by śmiertelnie chory Jan Paweł II zdążył zapoznać się z jego treścią. Arcybiskup zareagował natomiast w początku lutego ub.r. interdyktem obejmującym radę parafialną.
2 kwietnia 2005 roku odszedł Ojciec święty. Parafianie kościoła, w którym gościł zwracają się do arcybiskupa o zgodę na odprawienie uroczystego nabożeństwa za papieżaPolaka. Nie otrzymują pozwolenia!
W takim klimacie przebiegał dialog arcybiskupa Raymonda Burke z jego owczarnią od św. Stanisława. Jej kolejnymi etapami była ekskomunika rady parafialnej i proboszcza 16 grudnia br. i usunięcie parafii z listy diecezjalnej datowane na 29 grudnia br.
Dyplomacja
Edward Florek jest członkiem rady dyrektorów. W Ameryce od 1973 roku. Marzy, by parafia mogła powrócić do normalnego życia religijnego. Nie może być jednak represjonowana, bo nie chce oddać arcybiskupowi majątku, jaki swoją krwawicą wypracowała. Był zawsze za dialogiem i konsensusem oraz uczestniczył w próbach mediacji.
Szukając wyjścia proponowano arcybiskupowi trzy rozwiązania. Pierwsze, danie sobie dwóch lat na rozwiązanie sporu i w tym czasie nie podejmowanie żadnych decyzji. Drugie, przejęcie opieki nad parafią przez jakieś zgromadzenie zakonne (wyrazili zgod. franciszkanie z Krakowa). Trzecie, stworzenie u św. Stanisława Polskiej Misji Katolickiej podległej Episkopatowi Polski i biskupowi równocześnie. Wszystkie zostały przez abp. Burkeąa odrzucone mówi Edward Florek.
Dodaje, że w rozwiązanie konfliktu serdecznie zaangażował się arcybiskup Szczepan Wesoły, długoletni duszpasterz Polonii. Jego następca w tej roli bp. Ryszard Karpiński przybył nawet do St. Louis by sytuacją rozeznać na miejscu.
Biskup Karpiński rozmawiał z nami bardzo długo, zapoznawał się z dokumentami. Był pełen zrozumienia i dobrej woli. My z kolei pełni nadziei. Potem udał się do arcybiskupa Burkeąa. Gdy znów do nas wrócił, otrzymaliśmy zimny prysznic. Diecezja twardo obstaje przy swoim i nie zamierza niczego negocjować... kontynuuje członek rady.
Również dwa spotkania rady z arcybiskupem miały podobny finał: "Oddajcie wszystko i zaczniemy rozmawiać".
To nie jest wariant ani na XXI wiek, ani Amerykę, ani przede wszystkim na obecną sytuację Kościoła w USA znajdującego się w ogniu krytyki za długoletnie praktyki przemocy seksualnej wobec nieletnich. To jest średniowieczny dyktat, którego nie możemy przyjąć mówi Florek.
Pytany o opinię kościoła w Polsce odpowiada, że rada jest w kontakcie z wieloma biskupami wyrażającymi poparcie dla ich sprawy. Podawanie nazwisk bez zapytania o przyzwolenie uważa za niestosowne.
Stajenka jako Kościół...
Kościół pełny. Msza z okazji Dnia Objawienia.
W Dniu Objawienia Pańskiego, gdy Gwiazda Betlejemska przywiodła do Stajenki Trzech Króli zastali oni w niej nie tylko Syna Bożego. Byli tam połączeni w świadectwie cudu i weń włączeni Jego Matka, Józef, pasterze, nawet i zwierzęta. Byli tam, by dać początek nowemu Kościołowi, w którym nie będzie wielkich i małych, lepszych i gorszych, prawdziwych i odmiennych. Będą wszyscy. Tak bowiem zdecydował w swej mądrości Pan. Stajenkę uczynił kwintesencją swego Kościoła. Dziś dotarła do naszej społeczności wieść, że zostaliśmy ze Stajenki usunięci. Gdyby o tym, kto ma prawo w niej się znaleźć decydowała mądrość niektórych biskupów, zapewne czuliby się tam najlepiej sami ze sobą popłynęły słowa homilii ks. Marka Bożka.
Towarzyszyły im oklaski. Nikt z zebranych nie wątpił, iż dzieje się coś ważnego.
Waldemar Piasecki, St.Louis
3 Króli w Missouri
- 01/16/2006 04:51 PM
Reklama