To jeden z sześciu najbardziej prestiżowych maratonów świata. Do tego najszybszych. A to dzięki położeniu naszego miasta. Chicago, leżąc na Wielkiej Równinie sprzyja osiąganiu dobrych rezultatów. Tutaj bite bywały rekordy, przełamywane kolejne bariery. Niedzielny bieg również należał do szybkich. Pogoda była niemalże idealna dla biegaczy – i tych z grona elity, jak i amatorów.
Godzina 5 rano.
Zbiórka w umówionym miejscu, wraz z grupą innych biegaczy. Krótka wymiana zdań o tym czy wszystko zabrane, upewnienie się, że numery startowe dobrze trzymają się ubrań i… w drogę. Przy hotelu Congress w centrum miasta spotykamy kolejnych Polaków. Szybka toaleta, kawa, jakiś banan i powoli udajemy się w kierunku swoich sektorów.
Godzina 6:30.
Wchodzimy do Parku Granta. Najpierw skrupulatna kontrola niewielkiego bagażu, w specjalnych przezroczystych torbach, które otrzymaliśmy wraz z pakietem startowym. Potem pozostawienie go w wyznaczonym miejscu, obok fontanny Buckingham. Wszędzie łatwo dojść, wszędzie można bez problemu trafić, bo nawet jeśli nie zauważymy jakiegoś znaku, to na miejscu są setki wolontariuszy. W sektorze musimy być najpóźniej o 7:20. Więc jeszcze szybka rozgrzewka i wchodzimy do swojego wyznaczonego miejsca.
Godzina 7:10.
Do startu elity pozostało jeszcze jakieś 20 minut. Przedzieram się w przód sektora i nagle zauważam Jagodę. Polkę, którą poznałem na Expo przy odbieraniu pakietu. Przyleciała specjalnie ze Szkocji. Opowiedziała mi już wcześniej, że zaliczyła ponad 50 maratonów w swoim życiu, ale jej celem jest ukończenie wszystkich sześciu głównych. „W 2019 roku przebiegłam Tokio, a potem był Londyn i Berlin. W Chicago i w ogóle w Stanach jestem po raz pierwszy, ale już za dwa tygodnie biegnę maraton nowojorski. Zostanie mi jeszcze Boston” – zdradziła.
Start.
Najpierw hymn amerykański wykonany przez śpiewaka Jima Cornelisona – tego samego, który wykonuje go przed meczami Chicago Blackhawks. Chwilę później wywołujące ciarki tło muzyczne, które rozpoczyna mecze Chicago Bulls. Jest chłodno, powiewy wiatru lekkie, zza budynków powoli wyłania się słońce. O 7:30 punktualnie wystartowała elita. My przesuwamy się z całą resztę na linię startową. Wreszcie sygnał, że rusza nasza grupa. Adrenalina podchodzi do gardła. Jest linia startu.
Północ miasta.
Biegniemy ulicami śródmieścia. Początek bardzo dynamiczny, trzeba się rozgrzać, ale w podświadomości krąży myśl by nie przesadzić. Do pokonania jest przecież 26 mil z kawałkiem. To dużo, ale nie wolno o tym myśleć. Przecinamy rzekę, a na mostach stoi coraz więcej ludzi. Krzyczą, dzwonią dzwonkami. Na wiaduktach widzę pierwsze polskie flagi. Robi się przyjemnie, chce się biec. Kierujemy się w kierunku parku Lincolna. W pobliżu ogrodu zoologicznego pierwszy widok, który pokazuje skalę wydarzenia z innej perspektywy. Uzbrojeni w długą broń i taktyczny strój policjanci z oddziału specjalnego SWAT. Oni też zabezpieczają trasę przypominając w jakich czasach przyszło nam żyć. Dobiegamy do Sheridan i robimy zwrot w kierunku „Boystown”. Tam wita nas kilka platform, na których tańczą radosne grupy. Obok przygrywają kapele na żywo. Energia jest potężna. Po pokonaniu około pięciu mil nie czuć żadnego zmęczenia. Wracamy do śródmieścia.
Centrum i zachód.
Cały czas blisko kibiców, których w centrum jest coraz więcej. Wielu wychyla się by przybić „piątkę”. Mają specjalne banery tekturowe: „Uderz dla dodania energii”, „Na mecie czeka kieliszek tequili” itd… Krzyczą, zachęcają, dodają entuzjazmu. Robimy skręt ulicą Monroe na zachód i biegniemy w kierunku hali sportowej United Center. A tam przy niej kolejna niespodzianka, na biegnących czeka maskotka Chicago Bulls – „Benny”. Jesteśmy już za połową trasy.
Ostatni odcinek.
Teraz już kierunek południe. Nogi robią się coraz cięższe. Przy trasie stojący ludzie podają banany i wodę. A inni, bardziej pomysłowi nalewają do plastikowych kubków coca-colę lub… piwo. Przekraczamy 30 kilometr (około 19 mili), to wtedy zaczynają się momenty kryzysowe. W dzielnicy Chinatown widzę kolejne… polskie flagi. Ktoś krzyknął: „dajesz Daniel!” Odwróciłem się i uśmiechnąłem. Niektórzy idą, próbując w ten sposób zregenerować utraconą energię. Dobiegamy w okolice Uniwersytetu Illinois w Chicago. Tam na środku ulicy stoi potężna orkiestra reprezentacyjna złożona ze studentów. Kolejny gigantyczny element motywacyjny. Taki, który na moment pozwala zapomnieć o coraz większym bólu. Bo ten zaczyna dokuczać i to już naprawdę mocno. Na 23 mili dopada największy kryzys. Mówią o nim nawet ci najbardziej doświadczeni maratończycy. Tam już nie ma żartów. Boli wszystko, kolana, stopy, biodra. Cierpnie dłoń. Ale znów unoszą ludzie. Na Michigan Avenue, biegnąc już od 18 ulicy stoją tłumy. Słyszę „Go Poland” (na koszulce mam napis „POLSKA”) i jeszcze jestem w stanie wykrzesać resztki sił. Do mety pozostaje 800 metrów. Ta świadomość zbliżającego się finiszu pozwala wydobyć resztę sił. 400 metrów. Ostatnia prosta po lekkim podbiegu, znów fragment w dół. Widok mety zaczyna wywoływać potężne emocje. Ostatnie metry i jest. Udało się. W głowie totalny mętlik. Dopiero po zatrzymaniu czuć mocno wyeksploatowane kolana. Idzie się powoli, ktoś podaje wodę, ktoś inny zakłada jednorazowy koc. Na końcu kolejka po medale. Emocje sięgają zenitu.
„Strach ma wielkie oczy” – mówi już godzinę później Kinga Ciez-Koziara z grupy BiegAm, dla której był to pierwszy maraton. „Atmosfera była super, ludzie pomagali, w ogóle nie czuło się, że biegniesz” – dodaje, gdy napięcie opada. A jednocześnie zdradza, że miłością do biegania zapałała po Biegu Stulecia, w 2018 roku gdy radio WPNA FM po raz pierwszy organizowało Bieg Niepodległości. W tym roku też pobiegnie, mimo że przecież Bieg odbędzie się zaledwie trzy tygodnie po maratonie. I zabierze ze sobą syna, Leo.
Bo bieganie wciąga. Na pytanie – dlaczego biegam, zadane przez jednego z kibiców, odpowiedziałem, że w zasadzie nie wiem. Bo lubię? Bo jest to dla mnie wyzwanie? Bo pozwala przekraczać kolejne bariery i sprawdzać kres możliwości? Bo jest sposobem na relaks psychiczny? Bo jest najbardziej ekstremalną formą wysiłku fizycznego? Pewnie wszystko to co powyżej, po trochu…
Daniel Bociąga[email protected][email protected]
Zdjęcia: Archiwum Danial Bociągi