Autor tych słów, Stanisław Stawski, powstaniec warszawski, popularny chicagowski biznesmen i filantrop 20 sierpnia celebrował 98. rocznicę urodzin. Okolicznościowe przyjęcie dziadkowi wyprawiła w swojej posiadłości wnuczka Stephanne „Stefcia” Kramer. Dla jubilata zatańczył zespół folklorystyczny Polonia. Był urodzinowy tort i życzenia, które napłynęły od najbliższych i licznej grupy obecnych na przyjęciu gości. Jubilat zapytany o receptę na długowieczność powiedział, że ważne jest pozytywne myślenie, ruch, masaże i codziennie kieliszeczek czegoś mocniejszego.
W momencie wybuchu Powstania Warszawskiego Stanisław Stawski ps. „Kazik” miał niespełna 20 lat. Urodził się w Stęszewie pod Poznaniem. W 1941 roku został wysiedlony z rodzinnego majątku i wraz z rodzicami i rodziną trafił do Warszawy. Do Armii Krajowej wstąpił w 1942 roku. Był żołnierzem kompanii łączności K4 w pułku Baszta. Godzina „W” zastała go na Mokotowie w rejonie ulic Grażyny i Puławskiej. Spędził w powstaniu 63 dni. Został lekko ranny. Przeżył marsz kanałami z Mokotowa do Śródmieścia.
– Tę drogę będę pamiętał do ostatnich chwil mojego życia. Spędziłem w kanałach 14 godzin. Szliśmy z Mokotowa do Śródmieścia. Do pokonania mieliśmy parę kilometrów. Na trasie były wybudowane przez Niemców zapory. Trzeba było je rozkuwać. Przez zrobione w ten sposób otwory przeciskaliśmy się, żeby iść dalej. Brodzenie, idąc w fekaliach po pachy, nie było wcale łatwe. Wszędzie unosił się niesamowity smród. Szczególnie czuć było amoniak. Było ciemno, jak nie powiem, gdzie.
Szedłem wraz z kolegą z drużyny, który był wysoki i niósł moją radiostację. Nie mogliśmy się jej pozbyć, bo nie było rozkazu.
Szedł przodem i w pewnym momencie krzyknął gaz. Zrzucił skrzynkę z pleców i wraz z innymi ruszył do przodu. Ludzie biegli na oślep, popychali i deptali jeden drugiego. Biegli w stronę Wisły, a tam były kraty i wyjść nie mogli. W panice wracali więc z powrotem. Ja miałem to szczęście, że jakoś podniosłem tę moją radiostację i też zacząłem przedzierać się dalej, ale w pewnym momencie natrafiłem ręką na załom w kanale. Okazało się, że to była jakaś odnoga odchodząca od głównej trasy. Wcisnąłem się tam razem z radiostacją, aby przeczekać tę panikę. Po paru godzinach ruszyłem dalej. Już było spokojnie.
Wyszedłem przy ulicy Piusa XI razem z radiostacją. Byłem praktycznie ślepy. Tam mnie umyli. Szybko musiałem zgłosić się do komendy. W dowództwie dziwili się, że niosłem tę radiostację. Po wyjściu z kwatery szedłem przez ulicę wykopem wzdłuż barykady. Ludzie przechodzili w obydwie strony. To było niewiarygodne, ale w pewnym momencie spostrzegłem idącego w moim kierunku ojca Kazimierza. Zaprowadził mnie tam, gdzie przez ostatnie dni się przechowywał. Była to piwnica w jednym ze zburzonych domów. Porozmawialiśmy i wróciłem do komendy. Nie sądziłem, że jeszcze się będziemy widzieć. Jak się po wojnie okazało, na szczęście wraz z mamą udało im się przeżyć.
Po kapitulacji powstania każdy, kto miał broń, musiał ją oddać. Wtedy rozstałem się z moją radiostacją. Niemcy prowadzili nas koło Politechniki drogą do Ożarowa. Tam w fabryce kabli byliśmy kilka dni. Dali nam coś jeść. Pamiętam, że były to sardynki, chleb, proszek mleczny i kakao. Po trzech dniach zapakowali nas do pociągu i ruszyliśmy na Śląsk, do miejscowości Lamsdorf, gdzie był olbrzymi obóz jeniecki” – wspominał na urodzinach ostatnie dni powstańcze Stanisław Stawski, ale jubilat miał w pamięci także bardzo dobrze zachowany obraz pierwszego powstańczego boju.
– Mieliśmy za zadanie zaatakować Niemców skoszarowanych w szkole przy ulicy Dworkowej na Mokotowie. W drużynie miałem siedmiu ludzi. Na wyposażeniu niemiecki pistolet maszynowy MP 40 Schmeisser i dwa granaty. O godzinie piątej wyszliśmy na ulicę, aby zaatakować szkołę. Gdy byłem w połowie ulicy Puławskiej, Niemcy otworzyli do nas ogień z wysokiego budynku. Zabili mi jednego żołnierza. Pod ostrzałem wycofaliśmy się do Parku Dreszera. Nieopodal było kartoflisko. Tam zalegliśmy, żeby przeczekać noc. Padał deszcz, więc nie było zbyt przyjemnie. W nocy ostrzeliwali nas z drugiej strony pociskami świetlnymi, które rozrywały się nad głowami. Jeden z odłamków trafił mnie w rękę. Koledzy uznali, że nie mogę już obsługiwać pistoletu maszynowego i mi go zabrali. To chyba bardziej mnie bolało niż odniesiona rana. Dostałem jednak Visa. Po kilkunastu godzinach wycofaliśmy się w głąb Mokotowa.
W dowództwie wiedziano, że nasza drużyna nie dostała wsparcia z innych kierunków i sądzono, że wszyscy zginęliśmy. Jakież było zdziwienie, gdy zjawiliśmy się na miejscu zbiórki. Koledzy powiedzieli, że odprawiono za nas mszę pogrzebową. Tak więc będę żył długo – dodaje z uśmiechem jubilat, dzierżąc w ręku okazały puchar z żubrówką na soku jabłkowym.
Powstanie to nie tylko walka ze znienawidzonym wrogiem, trudy marszu kanałami, ale także rozstania z najbliższymi. Na Mokotowie pan Stanisław stracił kuzynkę Emilię Jasińską, która była w kompanii łączniczką. Została ranna. Leżała w szpitalu, który był w piwnicy budynku przy ulicy Puławskiej. – Gdy ja miałem okazję tam pójść, ona leżała już od kilkunastu dni. Miała masę odleżyn. Ciało odchodziło od kości. Pielęgniarki robiły, co mogły, ale nie było leków ani środków opatrunkowych. Przykro było patrzeć, jak umiera. Nic nie mogłem zrobić. Za parę dni budynek został zbombardowany przez działa przeciwlotnicze i zniszczony. Ona tam została.
Po wyzwoleniu przez wojska amerykańskie obozu jenieckiego w Murnau, gdzie pod koniec wojny trafił Stanisław Stawski, dostojny jubilat wyjechał do Włoch, gdzie wstąpił do II Korpusu Władysława Andersa. Z Italii wraz z Korpusem trafił do Anglii. W 1951 roku z 20 dolarami w kieszeni na pokładzie statku Queen Elizabeth dotarł do Nowego Jorku, a następnie trafił do stanu Indiana, gdzie pracował w stalowni. Trzy lata później rozpoczął pracę jako obwoźny sprzedawca odkurzaczy, następnie jako agent ubezpieczeniowy i sprzedawca napojów alkoholowych. W 1958 roku założył własną firmę importującą żywność oraz alkohole z Polski i Europy, a z czasem i całego świata. Z rynku wycofał się 5 lat temu. Uwielbia fotografować i podróżować. Do tej pory każdego roku w styczniu spędza wakacje w Cabo San Lucas.
Jubilat ma czworo dzieci, pięcioro wnuków i ośmioro prawnuków. Dziadek pana Stanisława walczył w Powstaniu Styczniowym, a ojciec w Powstaniu Wielkopolskim.
W czasie okupacji, aż do powstania rodzice, Kazimierz i Wanda Stawscy ukrywali rodzinę żydowską. Za tę postawę zostali uhonorowani przez Instytut Yad Washem w Jerozolimie tytułem „Sprawiedliwy wśród Narodów Świata”. W chicagowskim Muzeum Holocaustu znajduje się upamiętniająca ich tablica. Została odsłonięta 6 listopada 2011 roku. Jubilat został uhonorowany wieloma odznaczeniami. Jednym z ostatnich był Medal im. Hipolita Cegielskiego przyznany przez poznańską kapitułę tego odznaczenia.
Tekst i zdjęcia: Andrzej Baraniak/NEWSRP