Dużo było ludzi młodych, a nawet bardzo młodych. Na czele kolumny pielgrzymów ustawiło się wielu rodziców z wózkami, w których można było zobaczyć nawet pięciomiesięczne niemowlęta. W podniosłych nastrojach, z modlitwą na ustach i radością w sercach pielgrzymi wyruszali na trasę XXXV Pieszej Pielgrzymki Maryjnej z Chicago do Sanktuarium Matki Bożej Częstochowskiej ojców salwatorianów w Merrillville w stanie Indiana.
Z Andrzejem Baraniakiem rozmawia Joanna Trzos. Podcast "Dziennika Związkowego" powstaje we współpracy z radiem WPNA 103.1 FM
Pielgrzymkę rozpoczęła uroczysta msza święta odprawiona w sobotni poranek, 13 sierpnia w kościele pw. Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny przy 2944 E. 88th Str. w Wietrznym Mieście przez Jego Ekscelencję, biskupa świdnickiego, ks. Marka Mendyka.
W wygłoszonej homilii do pielgrzymów, nawiązując od słów Ewangelii o cudzie w Kanie Galilejskiej, ks. biskup mówił między innymi o potrzebie budowania wspólnoty miłości, którą św. Jan Paweł II nazywał cywilizacją miłości. – Bóg chce, aby wina, napoju, symbolu radości i owocu pracy rąk ludzkich nigdy nie zabrakło. Co to znaczy? Pamiętajmy, że w znaku wina objawia się Bóg jako Ten, który naszą codzienność przemienia w święto, napełnia nasze życie radością i wypełnia pokojem. Ja życzę wam i sobie, żebyśmy mieli w sobie radość, żebyśmy mieli w sobie pokój, żebyśmy ten pokój odważnie nieśli do świata. Jestem przekonany, że nie tylko dzisiaj, ale zawsze ludzie pozostający na obrzeżach Kościoła patrząc na nas, pełnych pokoju i Bożej radości budują się na niej i to jest pierwszy, bodaj najbardziej skuteczny element ewangelizacji. Życzę wam takiej radości, która płynie z przekonania, ze świadomości, że jestem człowiekiem wolnym, ale wolnym od grzechu. To jest najpiękniejsza radość. Co dla nas jest tym winem, które nasze życie mogłoby uczynić radosnym świętowaniem? Odpowiedzi jest wiele, ale życie staje się radosnym świętowaniem, kiedy małżonkowie po dniach milczenia znowu zaczynają ze sobą rozmawiać, uśmiechają się do siebie, otwierają swoje serca na potrzeby innych. Życie staje się radosnym świętowaniem, kiedy rodzice znajdują więcej czasu dla swoich dzieci, kiedy uznajemy i pochwalamy innych bez czekania na odwzajemnienie się, kiedy ludzie sobie nawzajem wybaczają. Kiedy jest we mnie pokój, optymizm, poczucie prawdziwej wolności, która płynie ze świadomości, że jestem wolny od grzechu, że należę cały do Jezusa.
Siostry i bracia! Może znajdziemy lepsze przykłady i możliwości, przez które moglibyśmy uczynić nasze życie takim właśnie radosnym świętowaniem. Szukajmy go. Uwierzmy, że Bóg chce z nami, w naszym życiu świętować. Czynić cuda także dzisiaj, kiedy okazujemy sobie nawzajem życzliwość, szacunek i miłość – zakończył ks. biskup Marek Mendyka.
Po mszy sprawowanej przez ks. biskupa wraz z gospodarzem pielgrzymki, o. Mikołajem Markiewiczem, biskupim sekretarzem, ks. Sławomirem Augustynowiczem oraz licznym gronem polonijnych duszpasterzy, na trasę o długości 32 mil wyruszyło blisko 4 tysiące pielgrzymów.
Pierwsi z nich zaczęli jeszcze przed godziną 6 w sobotę rano pojawiać się na nowym miejscu zbiórki, gdyż kościół pw. św. Michała, skąd przez ostatnie 3 dekady pielgrzymi wyruszali na trasę, został w roku ubiegłym zamknięty, aby z modlitwą na ustach i intencjami w sercach rozpocząć pielgrzymowanie. Najpierw do klasztoru ojców karmelitów bosych w Munster Indiana, gdzie został zorganizowany nocleg, a następnie do Sanktuarium w Merrillville.
Dużo było ludzi młodych, a nawet bardzo młodych. Na czele kolumny pielgrzymów ustawiło się wielu rodziców z wózkami, w których można było zobaczyć nawet pięciomiesięczne niemowlęta, tak jak w przypadku Camille Miller, którą otaczało starsze rodzeństwo i rodzice. Dla dziesięciomiesięcznej Elianki z kolei była to już druga pielgrzymka. – W zeszłym roku Elianka była jeszcze w moim brzuszku. Szłam w ósmym miesiącu ciąży, a dzisiaj jest już z nami – powiedziała dumna mama Anna Kuliś.
- raz w pielgrzymce uczestniczyła Zofia Słodyczka, żona popularnego cieśli, rzeźbiarza, budowniczego i architekta podhalańskiego Jana Słodyczki. – Jest to dla mnie wspaniałe duchowe przeżycie. Jak zbliża się jej termin, to ja nie wyobrażam sobie, że mogłabym nie iść. To jest taki duchowy narkotyk. Modlitwa, śpiew, intencje, udział we wspólnocie jest dla mnie niesamowitym magnesem. Przez wiele lat chodził ze mną mąż, ale ostatnio ma problemy z kręgosłupem, ma też „swoje” lata i musiał się ograniczyć do pomocy. Przywozi nas, przygotowuje nocleg u ojców karmelitów, zabiera i dostarcza wszystkiego czego nam potrzeba, bo ze mną idzie synowa z dwoma młodszymi wnuczkami – opowiadała Zofia Słodyczka.
Wielu z pielgrzymów wyruszyło na trasę po raz pierwszy tak jak Anna Mika i Wiktoria Prosowicz. – To jest mój pierwszy raz. Namówił mnie kolega Kamil Kaczówka, z którym również idę. Z nami jest moja koleżanka Ania Mika, która tak jak ja, także po raz pierwszy postanowiła się zmierzyć z tym wyzwaniem. To z pewnością będzie duchowa i fizyczna lekcja dla nas. Pragnę poznać klimat i atmosferę wspólnej modlitwy. Mam nadzieję, że na pielgrzymim szlaku poznam dużo nowych osób – powiedziała młoda parafianka z kościoła pw. św. Franciszka Borgii.
Dla Anety Walczak-Grdeń była to czwarta pielgrzymka. – Można powiedzieć, że moja duchowa przygoda z pielgrzymowaniem do Matki Bożej w Merrillville rozpoczęła się bardzo niedawno, bo 4 lat temu. Od tego momentu postanowiłam, że co roku będę szła. Z wielką radością wybrałam się na tę 35. pielgrzymkę. W Polsce sporo pielgrzymowałam, jednak tutaj w Wietrznym Mieście polska pielgrzymka zasługuje na wielkie uznanie. Wokół jest tak wielu ludzi pełnych wiary, nadziei, modlitwy i miłości. Przy rejestracji spotkałam wiele koleżanek. Mam nadzieję, że dobrze zniesiemy trudy wędrowania po asfalcie. Na nogach schodzone buty więc powinno być dobrze.
Inicjatorem pielgrzymki i jej uczestnikiem od 35 lat jest Lech Kubera, który do podjęcia tego dzieła został zainspirowany spotkaniem z więźniem hitlerowskiego obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu Franciszkiem Gajowniczkiem, za którego św. Maksymilian Maria Kolbe oddał życie.
– 28 października 1987 roku pan Franciszek Gajowniczek przyjechał do Domu Podhalan. Odbyło się spotkanie z nim i byłymi więźniami hitlerowskich i sowieckich obozów koncentracyjnych. Byłem na tym spotkaniu. Przysłuchując się ich wspomnieniom, o tym jaką gehennę przeżyli w obozach, postanowiłem zorganizować pielgrzymkę do Munster Indiana, aby w ten sposób modlić się w ich intencji. To było w miesiąc po tej wizycie, 28 listopada. Pierwszy raz szło nas 7 osób, w tym jedna kobieta niewidoma. Wyruszyliśmy sprzed kościoła pw. św. Brunona. Szliśmy po ulicy Pułaskiego do 127, Shirley Boulevard, Calumet City i do Munster Indiana. Tam przy pomniku o. Maksymiliana Kolbe odbył się apel poległych i takie były początki. Dwa lata pielgrzymowaliśmy do klasztoru karmelitów. Mając na uwadze łączenie, a nie dzielenie Polonii przedłużyłem trasę pielgrzymki do Merrillville. Zwróciłem się w tej sprawie do śp. ojca Józefa Zuziaka. Powiedział, że nas przyjmie i nawet z nami pójdzie. Trzecia pielgrzymka wyszła spod Domu Podhalan. Dotarliśmy do Munster. Tam mieliśmy nocleg i na drugi dzień rano wyruszyliśmy do ojców salwatorianów. Po 6 pielgrzymce przekazałem śp. ojcu Zuziakowi wszystkie dokumenty. Ojcowie przejęli to dzieło i do tej pory szczęśliwie je prowadzą, za co jestem im niezmiernie wdzięczny, szczególnie obecnemu przeorowi o. Mikołajowi Markiewiczowi, który od wielu lat nad wszystkim czuwa – przypominał Lech Kubera.
Pielgrzymka to duże wyzwanie logistyczne. Na całej trasie trzeba zapewnić wiernym picie, jedzenie i bezpieczeństwo, nad którym od samego startu czuwali policjanci oraz pielęgniarki i lekarze. Bardzo pomocnym okazało się wydane przez naszą redakcję wydawnictwo pielgrzymkowe zawierające dziesiątki potrzebnych informacji, wskazówek dla pielgrzymów i wywiadów.
Tekst i zdjęcia: Andrzej Baraniak/NEWSRP