Dziewiętnastu byłych amerykańskich dyplomatów i generałów zaapelowało w środę do administracji USA, by zwiększyła pomoc wojskową dla Ukrainy, zanim będzie za późno. Ich zdaniem obecny poziom wsparcia nie wystarczy do wypchnięcia sił rosyjskich z okupowanych terytoriów.
"Poprzez dostarczanie pomocy wystarczającej, by mieć impas, lecz niewystarczającej, by pozbawić Rosję jej zdobyczy terytorialnych, administracja Bidena może nieumyślnie doprowadzić do porażki, choć wydawać by się mogło, że zwycięstwo jest pewne" - piszą na portalu The Hill sygnatariusze listu, w tym byli dowódcy sił NATO i USA w Europie, Philip Breedlove, Wesley Clark i Ben Hodges, a także byli ambasadorowie USA w Ukrainie, Niemczech, przy NATO, w ZSRR i w Polsce (Daniel Fried).
Apelują o dostarczenie Ukrainie m.in. pocisków ATACMS, rakiet o zasięgu 300 km wystrzeliwanych z systemów HIMARS (zasięg dotychczas przekazanych rakiet to 80 km), większej liczby systemów obrony powietrznej krótkiego i średniego zasięgu, a także o "stałe dostawy amunicji i części zamiennych" do dział artyleryjskich, które są "w ciągłym użytku". Argumentują też, że jeśli USA decydują się na przekazanie bardziej zaawansowanej broni - takiej jak HIMARS - powinny wysyłać ją w większych ilościach, by "zmaksymalizować efekt na polu bitwy".
Sygnatariusze krytykują też uzasadnienie odmowy dostarczenia broni o dłuższym zasięgu podawane przez m.in. doradcę ds. bezpieczeństwa narodowego Jake'a Sullivana, który stwierdził, że może to doprowadzić do III wojny światowej.
"Putin i inni wysocy rangą rosyjscy przedstawiciele wielokrotnie (...) przypominali Zachodowi o niebezpieczeństwie wojny nuklearnej. Ale USA też są mocarstwem jądrowym i strategicznym błędem jest sugerowanie, że odstraszanie nuklearne już nie działa" - piszą autorzy.
"Możemy uważać, że każdego dnia, w którym opóźniamy dostarczanie Ukrainie broni potrzebnej jej do odniesienia zwycięstwa, unikamy konfrontacji z Kremlem. (Ale jest) dokładnie na odwrót, (w ten sposób) tylko zwiększamy prawdopodobieństwo, że staniemy w obliczu tego niebezpieczeństwa na mniej korzystnych warunkach" - konkludują.
Z Waszyngtonu Oskar Górzyński (PAP)