Z misją na Foggy Bottom
Nazwy osiedli i miast dają często świadectwo różnym zjawiskom (w przyrodzie) i wydarzeniom (historycznym, na przykład osadnictwo). Jeśli w polskich nazwach pojawia się słowo "błota", można wnioskować, co było na danym terenie wiele lat temu. Wydarzenia społeczne upamiętnia chicagowskie osiedle, Cabrini Green, od nazwiska siostry zakonnej Frances Cabrini, która prowadziła działalność charytatywną na terenie odległym o milę od Michigan Ave., na zachód, wzdłuż Division St. Nowojorska dzielnica Flushing, wraz z parkiem o nazwie Flushing Meadows (ze słynnymi kortami tenisowymi), przypomina wczesne, siedemnastowieczne osadnictwo holenderskie, bo flushing to zangielszczona nazwa holenderskiego miasta Vlissingen.
Podobnie jest w Waszyngtonie, w którym jest dzielnica o nazwie Foggy Bottom oznaczającej: mgliste zagłębienie lub dno. Widoczne jest, że dawniej był to nisko położony teren bagnisty i błotnisty, nad którym bardzo częstym zjawiskiem były mgły, a więc teren zamglony (angielski przymiotnik foggy). Dawno temu mieszkali tu Irlandczycy, Niemcy i Murzyni, robotnicy w pobliskich browarach, hutach szkła i gazowni miejskiej. Teraz znane jest z siedziby amerykańskiego ministerstwa spraw zagranicznych, Departamentu Stanu, gmachu o siedmiu piętrach, najwyższe przeznaczone na gabinety sekretarza stanu. To tam pracuje pani Condoleezza Rice, pierwsza AfroAmerykanka na tym stanowisku.
Pracuje w prozaicznym znaczeniu, bardziej figuratywnie wykonuje misję, jak pisze komentator dziennika "Washington Post". W minionych miesiącach udało się jej poprawić stosunki z krajami sprzeciwiającymi się polityce prezydenta Busha, do czego użyła własnych umiejętności i uroku osobistego. Teraz ma przed sobą trudne zadanie polegające na pokonaniu oporu w podległej jej machinie biurokracji. Zbawienie świata to mozolna praca, powiadają dziennikarzowi pracownicy amerykańskiej służy zagranicznej, do jej wykonania trzeba zmienić politykę zagraniczną, której wizja pochodzi z Białego Domu. Prezydent Bush jest przekonany, że musi zmienić Waszyngton, aby zmienić świat.
Condoleezza Rice znajduje się między młotem i kowadłem. W rozmowie z dziennikarzem wykazuje zadowolenie ze swej misji, na przykład z tego, że nadzoruje przygotowanie budżetu Departamentu Stanu, instytucji zatrudniającej 50 000 pracowników (to tylko w Waszyngtonie, bez placówek). Największy opór odczuwany jest na średnich szczeblach służbowych, którego przedstawiciele nie chcą pogodzić się z przekształceniem Departamentu Stanu, jak powiadają, w "drugi aneks Białego Domu" pierwszy to kancelaria samego prezydenta. Kadra urzędnicza tego szczebla najwyraźniej tęskni za czasami Colina Powella. "Nie jest to zwykła walka z biurokracją tkwiącą w okopach," pisze dziennikarz, "aby zwyciężyć w bitwie o politykę zagraniczną Waszyngtonu, Bush i Rice muszą uznać i pogodzić się z idealizmem i poczuciem historii, tworzącymi wartości zachowane w Departamencie Stanu".
Amerykańska służba zagraniczna dysponuje, jak pisze komentator, rozeznaniem bieżących wydarzeń na miarę bogów z Olimpu, często też nie przejmuje się ideologią i politycznymi potrzebami urzędującej administracji. To tłumaczy, dlaczego Departament Stanu z reguły popada w konflikt z każdym prezydentem dziennikarz przypomina, że prezydent John F. Kennedy nazywał Departament Stanu "fabryką nonsensów" ("fudge factory"). Nie jest to po myśli prezydenta Busha, który jak żaden inny prezydent zdołał zcentralizować podejmowanie decyzji politycznych w Białym Domu, pozostawiając ich wykonanie samym departamentom (ministerstwom).
Misją Condoleezzy Rice jest stłumienie buntowniczych postaw w Departamencie Stanu, charakterystycznych za czasów Colina Powella stąd nostalgia. Podjęła szereg inicjatyw i przekazała znaczną część obowiązków podsekretarzowi stanu Nicholasowi Burnsowi i asystentowi sekretarza stanu Christopherowi Hillowi (były ambasador w Polsce), którzy uważani są za wschodzące gwiazdy amerykańskiej dyplomacji. Pracownicy służby zagranicznej przekonują się, że nie brak jej poczucia historii i wartości. Mimo, iż nie pracuje na tym samym piętrze, co prezydent, ma do niego dostęp, może nie pięć razy dziennie jak w Białym Domu, ale na pewno tak często, jak wymaga tego sytuacja.
Stan wyjątkowy w Nowym Meksyku i Arizonie
Uczymy się federacji, jako systemu politycznego. Gubernator stanowy zarządza, na przykład, środkami finansowymi zgromadzonymi w ramach "Medicaid" (program ubezpieczeń zdrowotnych dla osób o niskich dochodach). W przypadku klęsk żywiołowych może wystąpić do prezydenta o przyznanie federalnej pomocy finansowej dla obszarów nimi dotkniętych. Okazuje się również, jak pisze dziennik "Washington Post", że gubernator może ogłosić stan wyjątkowy, jak w stanie Nowy Meksyk i Arizona. Dotyczy to tylko terenów położonych wzdłuż granicy tych stanów z Meksykiem. Taka decyzja pozwala na uruchomienie funduszy na opłacenie dodatkowych patroli wzdłuż granicy i zakupu sprzętu. Jak mówi gubernator Nowego Meksyku, Bill Richardson, chodzi o wywarcie nacisku na Kongres i administrację, aby jak najszybciej zająć się problemem nielegalnej imigracji przez granicę z Meksykiem.
Na granicy dzieją się straszne rzeczy. Na pustyni giną ludzie usiłujący dostać się do Stanów Zjednoczonych. Wzrasta przemyt ludzi i przestępczość z nim związana. Nie chodzi już o samych mieszkańców Meksyku, przez tą granicę przemyca się mieszkańców innych krajów. Dziennikarz wyjaśnia, że jest to wynik sytuacji, w której występuje nadpodaż ludzi ubiegających się o wjazd i duży popyt na pracowników w amerykańskich przedsiębiorstwach. Istnieje program, na razie na papierze, który ma umożliwić legalne zatrudnianie obcokrajowców na podstawie wiz do pracy tymczasowej (am. temporary worker visas). Oczekuje się, że na jesieni zostaną przyjęte ustawowe rozwiązania, nad którymi pracują senatorowie z obu partii, na przykład John McCain i Edward Kennedy. Dziennik dodaje, że w tej sprawie, jak na razie, brak jest zapowiedzi optymistycznych, gdyż przed wakacyjną przerwą administracja wycofała dwóch świadków z przesłuchania przed komisją senacką, poświęconego reformie w dziedzinie ustawodawstwa imigracyjnego.
źródła:
o misji Condoleezzy Rice w Departamencie Stanu przy Foggy Bottom, za dziennikiem "Washington Post", wydanie na 25 sierpnia, artykuł "Riceąs Mission to Foggy Bottom", autor Jim Hoagland, str. A19,
o stanie wyjątkowym w Nowym Meksyku i Arizonie (wzdłuż granicy z Meksykiem), za dziennikiem "Washington Post", wydanie na 26 sierpnia, artykuł redakcyjny "Border Emergency", str. A20.
.