Stanowy parlament Florydy postanowił pozbawić koncern Disney specjalnych przywilejów dotyczących terenów zajmowanych przez park Disney World w Orlando. Jest to dość szokująca decyzja, która jednak na pewno zostanie zatwierdzona przez gubernatora Rona DeSantisa. Postanowienie to ma wejść w życie 1 czerwca przyszłego roku...
Zemsta za krytykę?
W roku 1967, kiedy koncern Disney wszedł w posiadanie terenu o nazwie Reedy Creek Improvement District, stan Floryda zgodził się na przyznanie firmie znacznej niezależności. Zarząd koncernu działał przez wszystkie następne lata mniej więcej tak samo jak władze niewielkiego miasta. Disney na terenie swojego parku posiada własną straż pożarną i policję, ma prawo do budowania dróg, kontrolowania dostaw elektryczności oraz gazu, itd. Jest też wolny od wielu przepisów podatkowych oraz stanowej biurokracji. Wszystko to ma się już za rok skończyć.
Postanowienie władz Florydy wynika z faktu, iż zarząd Disneya skrytykował uchwaloną ostatnio ustawę, znaną oficjalnie jako Parental Rights in Education Law, a nazywaną powszechnie prawem „Don’t Say Gay”. Jest to niezwykle kontrowersyjny akt prawny, na mocy którego wprowadzony został zakaz prowadzenia w szkołach od poziomu przedszkolnego do trzeciej klasy jakichkolwiek zajęć dotyczących orientacji seksualnej i tożsamości płciowej. Władzom szkolnym nakazuje się unikanie jakichkolwiek dyskusji z uczniami o LGBT, a rodzicom daje się prawo do wytaczania szkołom procesów sądowych w przypadkach, w których zakazy te są łamane.
Początkowo koncern Disney unikał jakichkolwiek komentarzy na temat prawa „Don’t Say Gay”, ale pod naciskiem ze strony pracowników zmienił zdanie i ogłosił, że będzie na Florydzie zabiegał o jego unieważnienie. Gubernator DeSantis odpowiedział na to, iż korporacja „przekroczyła czerwoną linię” i musi w związku z tym ponieść odpowiednie konsekwencje. Problem w tym, że Disney jest jednym z największych pracodawców na Florydzie i zatrudnia prawie 80 tysięcy ludzi.
Nikt nie wie dokładnie, co stanie się z chwilą, gdy prawo zatwierdzone przez parlament stanowy Florydy wejdzie w życie. Najbardziej drastycznym scenariuszem byłoby zamknięcie Disney World i wybudowanie nowego parku w jakimś innym stanie. Wiązałoby się to oczywiście z ogromnymi kosztami i zawieszeniem działalności na kilka lat, ale korporacja założona przez Walta Disneya z pewnością może sobie na to pozwolić, natomiast nie wiadomo, czy mogą to przetrwać stanowe finanse Florydy.
Jest też inna, dodatkowa i bardzo dziwna konsekwencja tych sporów. Kilku republikańskich polityków, zarówno na Florydzie, jak i Waszyngtonie, zasugerowało, że w roku 2024 sprzeciwią się przedłużeniu patentu Disneya na postać Myszki Miki (Mickey Mouse). Chodzi tu o pierwotną wersję tego sympatycznego gryzonia, która pojawiła się po raz pierwszy w animowanym filmie pt. Steamboat Willie w 1928 roku. Koncern Disney w zasadzie nie używa już tych pierwotnych wcieleń Myszki Miki, a zatem nie wiadomo, jakie praktyczne znaczenie miałaby utrata praw do tej postaci.
Zbawiciel Musk?
Republikański prawodawca Jim Banks wysłał do szefa koncernu Disney, Boba Chapeka, list w tej kwestii. Napisał w nim między innymi, iż firma jego zdaniem „skapitulowała w obliczu ataków ze strony skrajnie lewicowych sił” i że jej „współpraca z komunistycznym reżimem w Chinach oznacza, że dalsze poparcie dla przedłużania patentów i wyłącznych praw do postaci Disneya nie jest uzasadnione”. Wkrótce potem podobne opinie wygłosili kongresmeni Matt Gaetz z Florydy oraz Lauren Boebert z Kolorado.
Ponieważ z czysto prawnego punktu widzenia pozbawienie koncernu Disney wyłącznych praw do postaci Myszki Miki z 1928 roku nie ma znaczenia, należy założyć, że dyskusja ma wyłącznie wymiar polityczny. Ron DeSantis uważany jest za potencjalnego kandydata prezydenckiego w wyborach w 2024 roku. Od pewnego czasu forsuje on skrajnie konserwatywny program, w ramach którego podejmowane są dość kuriozalne decyzje. Między innymi na Florydzie zakazano używania licznych podręczników do matematyki, które zawierają rzekomo treści propagujące tzw. critical race theory (krytyczna teoria rasy). I to pomimo faktu, że żadna szkoła nie uczy tego tematu, a jego istnienie w podręcznikach matematycznych jest w znacznej mierze wyssane z palca.
Gubernator DeSantis zabrał też głos w sprawie zakupu serwisu społecznościowego Twitter przez Elona Muska, popierając jego zamiary zanim jeszcze do transakcji doszło. Początkowo nie było jasne dlaczego, ale przypuszczalnie chodziło o to, że program emerytalny stanu Floryda posiada ponad milion akcji Twittera, a w osobie Muska upatrywano kogoś w rodzaju zbawiciela. Ponadto DeSantis miał rzekomo nadzieję, iż Musk, po przejęciu kontroli nad Twitterem, odblokuje konto byłego prezydenta Donalda Trumpa. Elon Musk faktycznie kupił pakiet akcji pozwalających mu na kontrolę nad Twitterem, choć początkowo spekulowano, że doniesienia na ten temat miliarder traktował jedynie w kategoriach rynkowych żartów, skupiających uwagę mediów na jego osobie.
Wracając do wojny z koncernem Disney, Floryda ryzykuje w tym konflikcie poważnym uszczerbkiem, jeśli chodzi o jej wizerunek. Jest to wszak stan, który słynie z pięknych plaż, wspaniałej pogody i „luźnego” trybu życia. Walka z wielką i majętną korporacją, która słynie z legendarnych animowanych postaci, takich jak Myszka Miki, Kaczor Donald czy Pluto, jest pod wieloma względami po prostu śmieszna. Szczególnie wtedy, gdy zostaje obleczona w czysto polityczne szaty, co niestety ma obecnie miejsce. Floryda nie jest w stanie zagrozić finansowo firmie Walta Disneya. Natomiast koncern Disney może po prostu z Florydy zrezygnować.
Andrzej Heyduk