Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
niedziela, 29 września 2024 04:26
Reklama KD Market
Reklama

Podstępny morderca

Przed 40 laty w Chicago doszło do dramatycznych wydarzeń. 29 września 1982 roku 27-letni Adam Janus zmarł nagle we własnym domu. Zaraz potem na ustach jego brata pojawiła się piana, a następnie przestało bić jego serce. Tego samego dnia w podobnych okolicznościach zmarły kolejne trzy osoby, a kilka dni później – dwie następne...

Przerażające scenariusze

Śledztwo w tej sprawie było początkowo dość ślamazarne. Nikt nie wiedział, jakie były przyczyny tych zgonów, choć lekarze przypuszczali, iż mogło chodzić o zatrucie. Jednak przełomowe okazało się to, że jedna z pielęgniarek zaczęła szukać w domu trzech ofiar jakichś śladów. Natknęła się tam na pojemnik z kapsułkami Tylenolu, który był otwarty i w którym brakowało trzech tabletek. Znalazła też rachunek ze sklepu, przez co ustaliła datę zakupu medykamentu. Była zdziwiona faktem, iż tabletki Tylenolu wydzielały zapach migdałów, co – jak powszechnie wiadomo – jest też zapachem niezwykle niebezpiecznej trucizny – cyjanku potasu.

Zatrucia cyjankiem zdarzają się rzadko, ale przebiegają gwałtownie i bardzo często kończą się śmiercią. Ofiary takich zatruć zazwyczaj umierają na miejscu zdarzenia bez uzyskania jakiejkolwiek pomocy medycznej. Dawka śmiertelna cyjanku wynosi od 150 do 500 miligramów. Cyjanek jest powszechnie stosowany w przemyśle. Wykorzystuje się go do wytwarzania nylonu, polichlorku winylu, pianki poliuretanowej, poliestru, pianki neoprenowej, gumy i innych syntetyków. Ponadto stosowany jest w galwanoplastyce, do czyszczenia i hartowania metali oraz w przemyśle farmaceutycznym i fotograficznym.

Niestety w wielu krajach, w tym również w Polsce, posiadanie cyjanku potasu jest legalne, a truciznę tę można kupić bez większych przeszkód w Internecie. W związku z tym istnieje obecnie dość kuriozalna sytuacja – w aptekach nie można kupić kilku butelek syropu przeciwkaszlowego zawierającego efedrynę, ale można legalnie kupić cyjanek, za mniej niż 800 dolarów za gram.

Jednak w 1982 roku nie było jeszcze Internetu, a legalny zakup cyjanku potasu przez osobę prywatną był niemożliwy. Mimo to wspomniana pielęgniarka doszła do wniosku, iż do zgonu siedmiu osób doszło niemal na pewno w wyniku zatrucia tym środkiem. Poinformowała o swoich ustaleniach policję, ale śledczy przyjęli jej ustalenia z powątpiewaniem. Tylenol to niezwykle popularny środek, znany w USA od lat i stosowany powszechnie w szpitalach. Trudno było uwierzyć w to, iż tabletki mogły zostać skażone cyjankiem potasu.

Jednak, jeśli tak istotnie było, istniały tylko dwie możliwości – albo do skażenia doszło przypadkowo w procesie produkcji, albo też ktoś celowo zatruł tabletki. Obie te wersje budziły przerażenie. Przypadkowe skażenie Tylenolu byłoby dla producenta, firmy Johnson & Johnson, wizerunkową katastrofą i prowadziłoby zapewne do kosztownej walki w sądach kilku instancji z rodzinami poszkodowanych. Natomiast celowe zatrucie tabletek oznaczałoby, że w Chicago zaatakował jakiś niezwykle niebezpieczny morderca, a być może nawet terrorysta.

Rosyjska ruletka

Po kilku dniach lekarze ustalili ponad wszelką wątpliwość, iż wszystkie ofiary zmarły w wyniku zatrucia cyjankiem potasu. Wystąpiła u nich tzw. hipoksja, czyli niedotlenienie organizmu. Toksykolog, który badał znalezione w domach kapsułki, zauważył, że niektóre z nich były wyraźnie większe niż pozostałe, a w środku zamiast suchego białego proszku specjalista znalazł szarą, mokrą papkę, pachnącą jak migdały.

Śledczy stwierdzili, że leki znalezione u zmarłych, mimo że pochodziły od jednego producenta, przyjechały do sklepów z różnych zakładów produkcyjnych, w Pensylwanii i Teksasie. Oznaczało to, że wprowadzenie trucizny do ich składu musiało nastąpić w Chicago. Jedna z hipotez zakładała, że sprawca kupował lub kradł pojemniki z lekiem, a potem w domowym zaciszu preparował odpowiednio kapsułki, by następnie ukradkiem odkładać opakowania na półkę sklepową.

Policja oraz producent leku wiedzieli, że aby zapobiec kolejnym przypadkom zatruć, informacja o zaistniałym problemie musiała natychmiast pojawić się w mediach. Opublikowano pierwsze komunikaty w radiu i telewizji. Mimo że nie było u nich jakichkolwiek niepokojących objawów, w szpitalach zaczęli zjawiać się ludzie, którzy wcześniej zażyli lek. Do lekarzy w panice udawali się także ci, których dręczył chociażby zwykły kaszel – medycy ostrzegali w mediach, że pierwsze objawy zatrucia cyjankiem potasu mogą przypominać te pojawiające się w przypadku przeziębienia.

Panika była niemal wszechobecna. Jeden z lekarzy na łamach prasy nazwał zażywanie Tylenolu „rosyjską ruletką z użyciem leków”, a ludzie zaczęli zastanawiać się, czy trucizna nie pojawi się też w produktach spożywczych. Błyskawicznie zrezygnowano z reklamowania Tylenolu, a 5 października koncern Johnson & Johnson ogłosił, że w trosce o dobro swoich klientów wycofuje całkowicie lek z rynku. W San Francisco władze ostrzegały nawet, że wyrzucanie kapsułek Tylenolu do toalety i ich spłukiwanie może doprowadzić do zatrucia wody w mieście. Natomiast w Chicago z megafonów zamontowanych na radiowozach mieszkańcy miasta i okolic usłyszeć mogli ostrzeżenia o potencjalnym niebezpieczeństwie.

Śledczy zastanawiali się nad motywem działania przestępcy. Podejrzewano, że morderca mógł być niezrównoważony psychicznie. Część policjantów obserwujących oczywisty kryzys wizerunkowy firmy Johnson & Johnson uważała, że za morderstwami stał ktoś, komu zależało na osłabieniu pozycji producenta Tylenolu na rynku. Mogła to być zatem zarówno bezpośrednia konkurencja, dystrybutorzy leków, a nawet ludzie spekulujący na giełdzie.

W tej trudnej sytuacji koncern Johnson & Johnson zareagował bardzo skutecznie, co pozwoliło znacznie zmniejszyć straty, a obrana przez koncern strategia do dziś pozostaje podręcznikowym przykładem skutecznej walki z możliwością utraty reputacji. Gdy tylko władze Johnson & Johnson dowiedziały się, że zmarli w rejonie Chicago zażywali Tylenol, podjęto decyzję o wycofaniu medykamentu ze sprzedaży, co wiązało się z oczywistymi olbrzymimi stratami. Komunikaty koncernu miały prosty przekaz: „ludzkie życie jest dla nas ważniejsze niż zyski”.

W ciągu zaledwie 6 tygodni koncern zdołał przygotować nowe opakowania, których konstrukcja znacznie utrudniała bezśladowe otwarcie pojemników z lekami. Wyznaczył też wysoką nagrodę dla osoby, która przyczyni się do ustalenia sprawcy. Te nowe opakowania stosowane są do dziś. Stały się standardem dla wszystkich środków medycznych sprzedawanych w amerykańskich sklepach.

Główny podejrzany

Koncern Johnson & Johnson dostał wkrótce po fatalnych wydarzeniach z 29 września anonimowy list od mężczyzny, który twierdził, że był odpowiedzialny za spreparowanie kapsułek Tylenolu. Zażądał okupu w wysokości miliona dolarów w zamian za zaprzestanie dalszej działalności. Autor listu napisał też, że całe zamieszanie „kosztowało go mniej niż 50 dolarów”, a praca nad pojemnikiem kapsułek zajmowała mu „mniej niż 10 minut”.

Na podstawie odcisków palców oraz charakteru pisma ustalono, że autorem listu był doradca podatkowy James Lewis, u którego 4 lata wcześniej na strychu znaleziono ludzkie szczątki. Ponieważ podczas procesu sędzia stwierdził, że przeszukanie jego mieszkania zostało przeprowadzone nielegalnie, Lewis wyszedł na wolność. Gdy w 1982 roku trafił do aresztu za wysłanie listu do Johnson & Johnson, kategorycznie zaprzeczył, jakoby był trucicielem. Nie przeszkodziło mu to jednak w publicznym przedstawieniu swojej koncepcji wprowadzenia trucizny do kapsułek. Sporządził nawet rysunki przedstawiające sposób, w jaki rzekomy morderca mógł postępować z Tylenolem.

Niestety śledczy nie byli w stanie udowodnić, że Lewis faktycznie był mordercą. W chwili, gdy w Chicago rozgrywał się dramat, przebywał on z żoną w odległości setek mil od Chicago. Ostatecznie trafił do więzienia wyłącznie za próbę wyłudzenia pieniędzy od koncernu i wyszedł na wolność po trzynastu latach. Trzeba jednak podkreślić, że jego nieobecność w Chicago pod koniec września 1982 roku wcale nie oznaczała, że nie mógł być zamieszany w zbrodnię.

Lewis popadł następnie w liczne inne zatargi z władzami. W 2004 roku był podejrzany o porwanie i gwałt, ale ofiara odmówiła zeznań, a zatem nie doszło do wyroku skazującego. Lewis miał też rzekomo wysłać list z pogróżkami do Ronalda Reagana, choć nie są znane szczegóły tego listu. W 2009 roku FBI przeprowadziło nalot na dom Jamesa Lewisa. Zarówno jemu, jak i jego żonie nakazano przekazanie próbek DNA, co małżeństwo uczyniło. Akcja ta nie przyniosła żadnych konkretnych rezultatów.

Dwa lata później Federalne Biuro Śledcze poinformowało, że funkcjonariusze ponownie wnikliwie badają sprawę zatruć i w związku z tym pobierają materiał genetyczny od szeregu podejrzanych. Wśród nich znalazł się m.in. słynny Ted Kaczynski – amerykański matematyk i terrorysta polskiego pochodzenia, odsiadujący wyrok dożywocia. Kaczynski stanowczo zaprzeczył, by kiedykolwiek posiadał cyjanek potasu. Jednak zainteresowanie jego osobą było o tyle zrozumiałe, że pierwsze dokonane przez niego zamachy bombowe miały miejsce w Chicago i okolicach, a jego rodzice mieszkali w dzielnicy Lombard, gdzie Ted czasami bywał.

Wszystkie te badania nie przyniosły przełomu w śledztwie, które pozostaje otwarte do dziś. Lewis jest nadal na wolności i w swoim czasie napisał nawet książkę pt. Trucizna, w której chwali się zatruciem wody w stanie Missouri. Ciekawostką jest to, że amerykański Departament Sprawiedliwości doszedł w 2009 roku do wniosku, iż Lewis „niemal na pewno” zatruł kapsułki Tylenolu, ale postawienie go w stan oskarżenia było i pozostaje niemożliwe z powodu braku odpowiedniego materiału dowodowego.

Inni na celowniku

Lewis nie był jedynym podejrzanym w tej sprawie. Przez pewien czas śledczy interesowali się Rogerem Arnoldem, który w 1983 roku zastrzelił właściciela baru, Johna Stanisha. Do morderstwa podobno doszło przez pomyłkę, ponieważ prawdziwym celem ataku był niejaki Marty Sinclair. Uważano, iż Arnold mógł mieć coś wspólnego z zatruciem Tylenolu w Chicago, ale nigdy niczego takiego nie udowodniono. Arnold zmarł w więzieniu w 2008 roku.

Inną podejrzaną była Laurie Dann, która w maju 1988 roku w dzielnicy Winnetka otruła kilka osób i wdała się w zbrojną konfrontację z policją. Jednak również w tym przypadku nie ustalono żadnych konkretnych powiązań tej osoby z zatrutym Tylenolem.

Po wydarzeniach w Chicago doszło do szeregu działań naśladowczych. Między innymi w Kalifornii pojawiły się pojemniki z Tylenolem zatrutym strychniną. Niemal pewne jest jednak to, że te późniejsze przypadki nie miały nic wspólnego z pierwotnym atakiem. W 1983 roku na prośbę FBI dziennikarz Chicago Tribune, Bob Greene, podał do publicznej wiadomości adres i dokładną lokalizację grobu najmłodszej z ofiar, 12-letniej Mary Kellerman. Istniała nadzieja, że morderca zostanie w ten sposób zwabiony i odwiedzi te miejsca, ale nigdy do tego nie doszło.

Ponadto policja w Chicago upubliczniła nagranie wideo ze sklepu Walgreens przy North Wells St., gdzie Paula Prince zakupiła pojemnik z zatrutym Tylenolem. Tuż obok niej stał jakiś brodaty mężczyzna, który miałby być ewentualnym podejrzanym. Niestety również ta poszlaka okazała się ślepym zaułkiem.

Wykrycie sprawcy chicagowskiej tragedii z każdym rokiem staje się coraz mniej prawdopodobne. Jest to jedna z największych nierozwiązanych zagadek amerykańskiej kryminalistyki.

Andrzej Heyduk


Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama