Sąd Najwyższy USA ma być z definicji ciałem apolitycznym i obiektywnym. Naczelnym zadaniem tego organu jest decydowanie o tym, czy dany spór prawny nie stanowi naruszenia konstytucji. W praktyce jednak w miarę oczywiste jest to, iż każdy z dziewięciu sędziów ma własne przekonania polityczne, które determinują w pewnej mierze decyzje prawne. Stąd zawsze mówi się o sędziach liberalnych oraz konserwatywnych. Ostatnio jednak doszło do wydarzeń, które są tak kontrowersyjne, że podważają wiarygodność sądu...
Kuriozalne wiadomości
Nie tak dawno temu Donald Trump zabiegał w Sądzie Najwyższym o zablokowanie przekazania setek dokumentów komisji badającej wydarzenia z 6 stycznia ubiegłego roku. Wniosek byłego prezydenta został oddalony głosami wszystkich sędziów, z wyjątkiem jednego – Clarence’a Thomasa. Wtedy nie wzbudziło to szczególnych kontrowersji, jako że Thomas znany jest od lat jako najbardziej konserwatywny sędzia najwyższego amerykańskiego organu władzy sądowniczej. Jednak przed kilkoma tygodniami dziennik The Washington Post opublikował kilkadziesiąt wiadomości, jakie po wyborach w 2020 roku wysłała do ówczesnego szefa sztabu Białego Domu, Marka Meadowsa, żona Clarence’a Thomasa, Virginia.
Pani Thomas, znana powszechnie jako Ginni, w swoich przesłaniach do Meadowsa zachęcała go do niedopuszczenia do objęcia władzy przez Joe Bidena. Twierdziła, że wybory zostały sfałszowane, a iż fałsz ten został w jakiś sposób sprokurowany przez od dawna nieżyjącego prezydenta Wenezueli, Hugo Chaveza. W jednej ze swoich kuriozalnych wiadomości żona sędziego Sądu Najwyższego stwierdza nawet, iż cała „kryminalna rodzina Bidenów” została aresztowana i znajduje się w drodze do więzienia w bazie Guantanamo Bay na Kubie. Nie miało to oczywiście żadnego związku z rzeczywistością. Ponadto Ginni wielokrotnie zachęcała Meadowsa do korzystania z usług Sidney Powell, prawniczki, której skrajnie ekstremalne poglądy zniechęciły nawet samego Donalda Trumpa.
Oczywiste jest to, że Virginia Thomas, podobnie jak wszyscy obywatele Stanów Zjednoczonych, ma prawo do wyrażania swoich poglądów, niezależnie od tego, czy są kontrowersyjne, czy nie. Problem w tym konkretnym przypadku polega na tym, że kilka fragmentów jej listów do Meadowsa zawiera stwierdzenia typu: „po rozmowie z moim najlepszym przyjacielem, jestem jeszcze bardziej zdeterminowana, by unieważnić wyniki wyborów”.
Ponieważ sędzia Thomas często mówi o swojej żonie jako o swojej „najlepszej przyjaciółce”, można domniemywać, iż Ginni rozmawiała z mężem o swoim działaniu na rzecz zmiany wyników wyborów prezydenckich. A skoro tak, powstaje niezwykle ważne pytanie – czy sędzia Clarence Thomas sprzeciwił się przekazaniu wspomnianych dokumentów komisji Kongresu dlatego, iż wiedział, że materiały te zawierały informacje niekorzystne dla jego żony? Jeśli tak istotnie było, oznaczałoby to, że istnieje bulwersująca zależność postanowień sędziego od jego życia prywatnego.
Na granicy skandalu
W wyniku tych rewelacji, które zdaniem wielu ekspertów i prawników graniczą ze skandalem, niektórzy politycy domagają się, by Thomas podał się do dymisji. Taka możliwość niemal na pewno nie wchodzi w rachubę, jednak niektórzy uważają, że powinien on przynajmniej wykluczyć się dobrowolnie z jakiegokolwiek udziału w sprawach dotyczących pracy komisji Kongresu oraz ewentualnych sporów prawnych, jakie mogą się zrodzić po wyborach prezydenckich w 2024 roku.
Jest jeszcze dodatkowy problem. Clarence Thomas wiedział doskonale o tym, iż jego żona działała na rzecz Donalda Trumpa i że wzięła nawet udział w zgromadzeniu 6 stycznia, które poprzedziło atak na budynek Kapitolu. Mimo to nigdy nie wyjawił tego faktu i nadal brał udział w obradach dotyczących dramatycznych wydarzeń, jakie w tym dniu miały miejsce. Teoretycznie nie jest to sprzeczne z zasadami działania Sądu Najwyższego, którego członkowie nie są podlegli żadnym przepisom etycznym. Jednak ugruntowana od lat tradycja jest taka, że jeśli dany sędzia jest w taki czy inny sposób zamieszany w sprawę, o której się dyskutuje, sam się wyklucza z obrad. Sędzia Thomas niczego takiego nie zrobił.
Wydarzenia ostatnich dni stawiają przewodniczącego Sądu Najwyższego, Johna Robertsa, w dość kłopotliwej sytuacji. W ubiegłym roku opublikował on w dzienniku The Wall Street Journal istotny artykuł dotyczący podobnych kwestii. Zwracał w nim uwagę na to, że 131 sędziów sądów federalnych ferowało ostatnio wyroki w sprawach dotyczących firm, w których posiadali udziały, co jest sprzeczne z zasadami etyki. Roberts podkreślił, że zasady te nie dotyczą wprawdzie jego własnego gremium, ale dodał: „Wszyscy sędziowie są zobowiązani do przestrzegania odpowiednich zasad moralnych, gdyż jest to nieodzowny warunek utrzymania publicznego zaufania w stosunku do sądów. Każdy sędzia musi przykładać do tego rodzaju spraw szczególną wagę”.
Niezależnie od dalszego rozwoju wypadków nic nie zmieni faktu, iż sprawa sędziego Thomasa jest pod wieloma względami bezprecedensowa, gdyż nigdy przedtem w historii Sądu Najwyższego nie miała miejsca. O ile wszyscy doskonale wiedzą o tym, iż w życiu prywatnym sędziowie Sądu Najwyższego mają zwykle dość jasno sprecyzowane poglądy polityczne, ich niepisanym obowiązkiem jest pozostawianie tych poglądów w domu, przed rozpatrywaniem jakichkolwiek spraw.
Wprawdzie w praktyce jest to prawie niemożliwe, ale w przypadku sędziego Thomasa jego życie osobiste nagle stało się częścią jego decyzji prawnych. Dla wielu ekspertów jest to niezwykle niepokojące. Ewentualna rezygnacja sędziego Thomasa, do której niemal na pewno nie dojdzie – chyba że z powodów zdrowotnych – byłaby szokującym wydarzeniem. Dałaby też prezydentowi Bidenowi szansę na zmniejszenie w pewnym stopniu dominacji konserwatystów w Sądzie Najwyższym, uformowanym tak w dużej mierze za rządów jego poprzednika.
Andrzej Heyduk