Nie jest dla nikogo tajemnicą, że amerykańska poczta bywa obiektem przeróżnych, często niewybrednych żartów. Mówi się np. o tym, że list został wysłany przez snail mail, czyli pocztą ślimaczą. Drwiny dotyczą również faktu, iż U.S. Mail zawsze jest nieco z tyłu postępów technologicznych, które stosowane są powszechnie przez rywali typu Fedex czy UPS.
Jednak narzekania te są w znacznej mierze niesprawiedliwe. Amerykańska poczta, choć ma ogromne i chlubne tradycje, jest dziś dziwną organizacją hybrydową, co ją w znacznej mierze paraliżuje. Nie jest to ani prywatny biznes, ani agentura rządowa. Mimo to musi wykazywać się odpowiednimi wynikami ekonomicznymi, a za większość najważniejszych decyzji dotyczących jej działalności odpowiada Kongres, co samo w sobie jest receptą na katastrofę. Poczta od lat działa „na minusie”, ale nie jest w stanie samodzielnie się reformować, bo to leży w gestii polityków, którzy zwykle mają ważniejsze sprawy na głowie, takie jak wzajemne obrzucanie się wyzwiskami, jeżdżenie na wakacje na koszt podatników, itd. Poza tym w miarę oczywiste jest to, iż zapotrzebowanie na wysyłanie do kogokolwiek tradycyjnych listów, takich w kopercie, opatrzonych znaczkiem, znacznie spadło i będzie spadać nadal.
Jednak ani Fedex, ani UPS nie chcą słyszeć o podjęciu się misji dostarczania do milionów domów zwykłej korespondencji, gdyż jest to robota niewdzięczna, żmudna i wymagająca sporych nakładów finansowych. Poza tym amerykańska poczta wcale nie jest taka zła. Organizacja o nazwie Universal Postal Union publikuje co rok listę najlepszych serwisów pocztowych świata. Od lat na pierwszym miejscu tego rankingu znajduje się Szwajcaria, co mnie nie dziwi, gdyż Szwajcarzy nie mają nic innego do roboty, z wyjątkiem ukrywania majątków rosyjskich oligarchów. Dalsze miejsca na tej liście zajmują kolejno: Austria, Niemcy, Holandia, Japonia i Francja. Na siódmym miejscu znajdują się Stany Zjednoczone. Zaraz za nami są Wielka Brytania i Kanada. Miejsca na podium wprawdzie nie ma, ale siódmej lokaty nie należy się wstydzić.
Na liście tej nie ma ani Polski, ani też Litwy, o czym wspominam nie bez powodu. Przed ponadpółwieczem 12-letnia dziewczynka z polskiej miejscowości Kaczory napisała list do korespondencyjnej koleżanki mieszkającej na Litwie, wtedy oczywiście stanowiącej część ZSRR. Narzekała w nim na duże mrozy oraz na fakt, że do jej miejscowości przestały jeździć autobusy. Adresatką młodzieńczej epistoły była Genowefa Klonowska. Dziś pani Genowefa ma ponad 60 lat i właśnie doręczono jej list od polskiej Ewy. – Szczerze mówiąc, myślałam, że to jakiś żart, gdy listonosz dał mi ten list – powiedziała Klonowska.
Jednak to nie żart, lecz wynik heroicznych wysiłków litewskich pocztowców. Okazuje się bowiem, że list, wraz z 17 innymi, wypadł latem ubiegłego roku z otworu wentylacyjnego burzonego w Wilnie starego budynku poczty. Obecny właściciel tej nieruchomości, Jurgis Vilutis, postanowił powiadomić o znalezisku pocztę, mimo że doradzano mu, by listy po prostu wyrzucił do śmieci. Poczciarze przyjechali i listy zabrali, a następnie przystąpili do żmudnego zadania odnalezienia ich adresatów. Nie było to łatwe, gdyż po odzyskaniu przez Litwę niepodległości zmieniło się wiele nazw ulic. Zmieniła się też numeracja domów. W sumie po kilku miesiącach dociekań udało się doręczyć listy spóźnione o ponad 50 lat pięciorgu adresatom. W większości koperty dotarły do dzieci nieżyjących już osób. Jednak Genowefa Klonowska była wyjątkiem, tyle że nie pamięta ona żadnej Ewy z Polski. Podejrzewa, że napisała do niej kiedyś list na adres zaczerpnięty z tzw. klubu pen-pal, ale ponieważ nigdy nie dostała odpowiedzi, z polską dziewczynką nie zawiązała wymiany korespondencji.
Jedna z szefowych litewskiej poczty, Deimante Zebrauskaite, powiedziała, że dla niej konieczność doręczenia tych listów była moralnym obowiązkiem. Twierdzi również, że koperty zostały prawdopodobnie otwarte przez nieuczciwego pracownika poczty, szukającego w nich waluty, a następnie wyrzucone do otworu wentylacyjnego. Tak czy inaczej, litewskiej poczcie należy się medal za dociekliwość i upór. Kto wie, może nawet trzeba uplasować Litwinów gdzieś na czele wspomnianej klasyfikacji.
W sumie jednak ten polsko-litewski przykład nie jest odosobnionym zjawiskiem. W świecie kinematograficznej fikcji sporą popularnością cieszył się film pt. Cast Away z Tomem Hanksem w roli głównej. Jest to opowieść o pracowniku firmy Fedex, który w wyniku katastrofy lotniczej staje się na cztery lata rozbitkiem na bezludnej wyspie. Po powrocie do Stanów Zjednoczonych doręcza nieotwartą paczkę, którą przez wszystkie te lata skrupulatnie przechowywał. W życiu całkiem realnym zdarza się całkiem często, że gdzieś ktoś odkrywa zapomniane przesyłki, które są następnie dostarczane.
Być może nie wszyscy wiedzą, że znaczek umieszczony na kopercie, a kupiony przez nadawcę, to formalny kontrakt między U.S. Mail i klientem. Poczta przyjmując list zobowiązuje się do jego dostarczenia, niezależnie od okoliczności. Nie jest zatem ważne to, czy nastąpi to po dwóch dniach czy po 20 latach. Liczy się wykonanie zadania. Jestem nadal przekonany o tym, iż amerykańska poczta potrafi z powodzeniem wykonywać zobowiązania wynikające ze znaczkowego kontraktu z klientem. Jeśli jednak dostanę kiedyś z miesięcznym opóźnieniem zawiadomienie o tym, iż mam się natychmiast stawić w sądzie podatkowym, być może zmienię zdanie i przerzucę się na usługi poczty litewskiej.
Andrzej Heyduk