Dochód ze sprzedaży książek – na Ukrainę
Długo wyczekiwane spotkanie – bo plany kilka razy pokrzyżowała pandemia koronawirusa – wreszcie doszło do skutku w niedzielę 13 marca. W Art Gallery Kafe w Wood Dale z czytelnikami, przyjaciółmi i bliskimi spotkał się Grzegorz Dziedzic, autor literackiego debiutu „Żadnych bogów, żadnych panów”, dziennikarz, terapeuta. Przez dwie godziny opowiadał o tym, jak doszło do napisania książki, o jej bohaterach, o życiu w Chicago w poprzednim stuleciu i całkiem nowoczesnych już planach autora na przyszłość. Odpowiadał też na pytania czytelników. Spotkanie ciekawie prowadziła Magda Marczewska – głos znany słuchaczom Radia WPNA 103.1 FM, a prywatnie żona Grzegorza Dziedzica.
Spotkanie rozpoczęło się od przeczytania przez autora pierwszego rozdziału książki. To zachęta dla tych, którzy jej jeszcze nie czytali. Warto wspomnieć, że podczas tego wieczoru można było nabyć „Żadnych bogów, żadnych panów”, zdobyć autograf autora i pomóc ogarniętej wojną Ukrainie. Cały dochód z tej sprzedaży Grzegorz i Magda przeznaczyli bowiem na pomoc Ukrainie, a konkretnie na wsparcie funduszu Stowarzyszenia Pomocy Osobom Niepełnosprawnym Bez Barier. W niedzielę w AGK udało się zebrać 1620 dolarów!
„Żadnych bogów, żadnych panów” to – jak mówi autor – czarny kryminał retro-historyczny. Książka została wydana w listopadzie 2021 roku przez wydawnictwo Papierowy Księżyc. Akcja dzieje się w polskim Chicago, przez dwa tygodnie na przełomie maja i czerwca w 1918 roku, ale nie oczekujcie tutaj opisów popularnego „Jackowa”, czyli znanej prawie wszystkim polskiej dzielnicy w Wietrznym Mieście czy Trójkąta Polonijnego u zbiegu ulic Ashland, Division i Milwaukee. Akcja książki dzieje się na południu miasta, w dzielnicach The Bush i Back of The Yards, gęsto zaludnionych wtedy przez imigrantów z Europy, którzy stanowili podstawę siły roboczej w rzeźniach, stalowniach i szwalniach.
– Co mnie podkusiło, żeby tę książkę napisać? Przyznam się, że w życiu przeczytałem może z 10 kryminałów. Nie jest to absolutnie mój ulubiony gatunek. Ale wybrałem tą konwencję, ponieważ obecnie jest to jeden z najpopularniejszych gatunków, szczególnie w Polsce. Kryminały się dobrze czytają. Ciężko jest opowiadać o historii tak, żeby nie nudzić – rozpoczął tytułem wstępu Grzegorz Dziedzic.
I w tym miejscu należy wspomnieć o wybitnym znawcy historii chicagowskiej Polonii i historii Chicago. To profesor Dominik Pacyga. Niestety nie mógł przyjść na niedzielne spotkanie.
– Dostałem kontakt do profesora od znajomego. Zgodził się ze mną spotkać. Spotkaliśmy się w pewnej knajpie w Chicago. Mam taką tendencję, że zdarza mi się, że niechcący powiem coś głupiego. Jak usiedliśmy wtedy z profesorem Pacygą, to powiedziałem mu tak: „Panie profesorze, bo ja chciałbym napisać książkę historyczną o Chicago, ale wie pan, taką nie nudną” – wspominał podczas spotkania Dziedzic.
Warto dodać, że Dominik Pacyga jest autorem wielu książek historycznych o Chicago. Ale na szczęście ma poczucie humoru i dlatego został konsultantem historycznym powieści Dziedzica i bardzo skrupulatnie recenzował każdy jej fragment. Książka uzupełniła historię Polonii – historię, której zapewne nie zna większość Polaków nawet od dawna mieszkających w USA. Jak wspomniał podczas niedzielnego spotkania sam autor, to on także chciał, żeby to Chicago było głównym bohaterem tej książki. Ci, którzy już ją przeczytali wiedzą, że to się udało.
– Wszystkie nazwy ulic w książce są precyzyjne. Jeśli weźmiecie teraz do ręki tę książkę i pojedziecie na Bush, to dokładnie tak to wygląda. Pojeździliśmy sobie trochę po tych ulicach, pochodziliśmy po tych dzielnicach – wspominała proces powstawania książki Magda Marczewska.
W niedzielę 17 lipca o 2 pm będzie szansa na spotkanie z Grzegorzem Dziedzicem w Bibliotece Publicznej w Niles (6960 W Oakton St.). Wstęp wolny.
Sam autor przyznał jej rację, ale ostrzegł przed samodzielnymi wycieczkami w ten rejon śladami książki. – Nie tylko dlatego, że są to teraz mało bezpieczne dzielnice. Wiele z nazw ulic już nie istnieje. Korzystałem ze starych map. Sprawdzałem topografię wielokrotnie z profesorem Pacygą, który kilka razy wytknął mi błędy – dodał Grzegorz Dziedzic.
W książce też znajdziemy sporo ponglishu, czyli mieszanki języka polskiego i angielskiego, którym w Chicago od wieków posługują się imigranci. Grzegorz Dziedzic korzystał także z archiwum „Dziennika Związkowego”, aby jak najwierniej oddać ducha tamtych czasów. Przyznał, że to właśnie archiwum gazety zainspirowało go do napisania retro-kryminału. „Dziennik Związkowy” ukazuje się nieprzerwanie od 1908 roku i jego strony są nieocenionym źródłem wiedzy na temat codziennego życia – nie tylko Polonii w Chicago.
A co zaskoczyło autora podczas przygotowań do pisania „Żadnych bogów, żadnych panów”? – Najbardziej zaskakująca była skala polskości w Chicago w tamtych czasach – mówi Grzegorz. – Mówi się, że Chicago to jest największe polskie miasto poza Polską, większe od Warszawy nawet. Co jest bzdurą. Natomiast w tamtych czasach to rzeczywiście było bardzo polskie miasto. Polaków w porównaniu do liczby która mieszka tutaj teraz, było o wiele wiele więcej. Teraz Polonia bardzo się rozproszyła. Wtedy ci ludzie mieszkali, można powiedzieć „na kupie”, swój ze swoim.
Książka nie tylko jest zapisem historycznym. Pamiętajmy, że to kryminał, który opowiada pewną historię, miejscami krwawą i brutalną.
– Ta książka jest mroczna, bo ona miała być mroczna. Przyznam się, że jak ją już napisałem i patrzyłem na nią, to pomyślałem: Jezus Maria, ona jest za mroczna! Ale tak naprawdę… myślę, że to jest też taka część mnie, ta mroczna. Każdy człowiek ciągnie za sobą cień. Ja tego cienia myślę dosyć dużo w tej książce włożyłem – podsumowuje Grzegorz Dziedzic. I z uśmiechem dodaje: – Ten mechanizm psychologiczny nazywa się sublimacją. Zamiast zostać gangsterem albo mordercą napisałem książkę!
Bardzo dobrą wiadomością jest fakt, że powstaje druga część, której akcja dzieje się w 1921 roku i już w północnych rejonach miasta – na Trójkącie Polonijnym. Musimy jednak jeszcze trochę na nią poczekać.
Podczas spotkania był czas by zadać autorowi kilka pytań, z czego skorzystało kilka osób. Po zakończonej części oficjalnej ustawiła się też spora kolejka po autograf.
– Czy ty masz jakąś swoją ulubioną postać w tej książce, albo czy się z którąś z tych postaci identyfikujesz? – zapytała na zakończenie spotkania Magda Marczewska.
– Teodor Rucki! To jestem taki ja, który przestaje się bać. Lubię, jak jest porządek, jak ludzie przestrzegają prawa, są dla siebie dobrzy. Wiem, że jestem idealistą. Jakbym tego wszystkie nie miał i tą ciemną moją naturę wydobył na wierzch, to we mnie jest dużo z Ruckiego. Miałem dużo satysfakcji z chodzeniem przez Chicago z Teodorem Ruckim podczas powstawania tej książki. To była duża przygoda, żeby się czasem w niego wcielić w swojej głowie. – podsumował Grzegorz Dziedzic.
Ewa Malcher
Zdjęcia: Peter Serocki