Koszykarze Toronto Raptors nie obronią mistrzostwa NBA. W piątek w siódmym, decydującym meczu półfinału konferencji ulegli Boston Celtics 87:92. O prymat na Wschodzie „Celtowie” powalczą z Miami Heat.
Raptors, którzy przed rokiem dość niespodziewanie po raz pierwszy triumfowali w rozgrywkach, w rywalizacji z Celtcis od początku byli w odwrocie, ale imponowali walecznością. W serii play-off przegrywali 0-2 i 2-3, by po dramatycznym i rozstrzygniętym w drugiej dogrywce spotkaniu numer sześć doprowadzić do remisu 3-3.
Decydująca batalia była wyrównana i zmienna jak cała seria. W pierwszej kwarcie ekipa z Bostonu odskoczyła na 12 punktów (19:7), ale jednym ją… przegrała. Przez większość drugiej prowadzili Raptors, ale na przerwę zespoły schodziły przy wyniku 50:46 dla „Celtów”, którzy niewielką przewagę oddali później jeszcze tylko na moment pod koniec trzeciej odsłony. W ostatniej koszykarze 44-letniego trenera Brada Stevensa już kontrolowali sytuację, prowadząc nawet różnicą 10 „oczek”.
Ich liderem był Jayson Tatum, który uzyskał 29 pkt, miał 12 zbiórek i siedem asyst. Jaylen Brown dodał 21 pkt i osiem zbiórek.
Fred VanVleet z 20 pkt był najskuteczniejszy w szeregach pokonanych, a 16 pkt zdobył Kyle Lowry.
Obie drużyny, wyraźne zmęczone długim szóstym spotkaniem, zagrały na niskim procencie skuteczności rzutów, w okolicach 41 proc. Gracze z Bostonu mieli problemy nawet z wolnymi (56 proc.), ale za to skutecznie bronili, wymuszając na rywalach aż 18 strat.
„Żeby osiągnąć coś wielkiego, odnieść duży sukces trzeba się napracować. Nasze zmagania z Raptors świetnie to obrazują” – przyznał Tatum.
Trener Stevens wybiegł już myślami do czekających jego zespół meczów z Miami Heat. „Musimy być gotowi na całkiem inną koszykówkę. Heat to dość wyjątkowa ekipa, mocno różniąca się od Raptors” – ocenił
Wśród przegranych nie było rozdzierania szat. „Spotkały się dwa świetne teamy, a dalej przejść mógł tylko jeden. To była szalenie wyrównania rywalizacja, ale czapki z głów przed Celtics. Mają szansę pokonać też Heat i zameldować się w wielkim finale” – zaznaczył Lowry.
Ciekawostkę stanowi fakt, że czterech zawodników „Celtów”: Tatum, Brown, Kemba Walker i Marcus Smart występowało w drużynie narodowej USA, która dokładnie rok wcześniej – 11 września 2019 – w ćwierćfinale mistrzostw świata przegrała z Francją, by ostatecznie zająć w turnieju w Chinach siódmą lokatę, co było wielkim rozczarowaniem. 12 miesięcy później zameldowali się w czołowej czwórce NBA.
„Ten rok nas zahartował, rozwinęliśmy się też jako zespół. Poza tym często decydujące są ambicja, determinacja, odporność psychiczna. A tych elementów próżno szukać w arkuszu statystyk…” – podkreślił Brown.
Na Zachodzie blisko finału wciąż są Los Angeles Clippers, ale pierwszą szansę awansu zmarnowali w piątek, przegrywając piąte spotkanie z Denver Nuggets 105:111. O sukcesie rywali w głównej mierze zdecydowała wygrana przez nich 38:25 ostatnia kwarta.
Wśród prowadzących w serii play-off 3-2 Clippers dobrze zaprezentowali się liderzy – Kawhi Leonard zdobył 36 punktów, a Paul George dodał 26, ale tym razem nie mogli liczyć na wielkie wsparcie zawodników drugoplanowych.
Dla Nuggets 25 punktów uzyskał Jamal Murray, a serbski środkowy Nikola Jokic uzbierał 22 i miał 14 zbiórek.
„Pewnie to zwycięstwo niewiele zmieniło i większość nadal nas skreśla. Nam to pasuje, bo najważniejsze, że my nie rezygnujemy” – przyznał trener Nuggets Michael Malone.
„Świadomość, że porażka kończy ich przygodę i wynikająca z tego determinacja chyba okazały się kluczowe” – ocenił George.
Szósty mecz w tej parze – w niedzielę.
(PAP)