W powiecie Cook – drugim najliczniejszym w Stanach Zjednoczonych – co roku rejestrowanych jest ponad 16 tys. zgonów. Ponad 5,5 tysięcy przypadków wymaga dalszej analizy i trafia do Biura Lekarza Sądowego powiatu Cook (Cook County Medical Examiner’s Office, MEO). Wśród kilkunastu lekarzy, którzy wykonują setki, a nawet tysiące autopsji rocznie, jest urodzona w Polsce lekarz, dr Marta Helenowski. O swojej pracy na pograniczu lekarza i detektywa, ciekawej drodze kariery i oswojeniu z prosektorium oraz śmiercią rozmawiała z Joanną Marszałek.
Joanna Marszałek: Jest Pani lekarzem, który nie przyjmuje pacjentów w tradycyjnym znaczeniu. Wyjaśnijmy zatem, czym zajmuje się medycyna sądowa.
Dr Marta Helenowski: Medycyna sądowa to branża medycyny, która jest specjalizacją patomorfologii i zajmuje się ustalaniem przyczyny i sposobu śmierci danej osoby. Szuka odpowiedzi na pytania, jakie były warunki śmierci, czy była ona przypadkowa, naturalna, zabójstwo, a może samobójstwo? Łączy pracę w prosektorium z autopsją, czyli sekcją zwłok i toksykologią. Pobieramy krew i inne płyny z ludzkiego ciała, aby sprawdzić, czy jakieś substancje, np. trucizny czy narkotyki, mogły przyczynić się do śmierci. Ale autopsja to tak naprawdę dopiero początek dochodzenia. Mamy wiele innych metod i testów, które mogą pomóc w diagnozie przyczyny śmierci, np. radiologia, testy wirusowe i mikrobiologiczne. Nasi śledczy współpracują z policją, strażą pożarną i innymi instytucjami, które pomagają nam w ustaleniu właściwego powodu śmierci i udokumentowaniu okoliczności. Następnie to wszystko opisujemy i sporządzamy raporty.
Pracuje Pani w Biurze Lekarza Sądowego powiatu Cook już 10 lat. Jak się Pani tu znalazła?
– Kończyłam studia przygotowujące do medycyny (pre-med) na Uniwersytecie Illinois w Chicago (UIC). Moja mama namawiała mnie, żebym pojechała do Polski na studia medyczne. Pochodzę z Puszczykowa niedaleko Poznania, więc wróciłam w rodzinne strony na studia medyczne w języku angielskim. Gdy pojechałam do Polski, dużo wspomnień wróciło, bo Poznań to miasto, w którym się wychowałam, chodziłam do szkoły. Dużo też pamiętałam, ponieważ wyjechałam z Polski w wieku 11 lat, zaraz po stanie wojennym, w 1984 roku. Miałam nawet jeszcze koleżanki ze szkoły, które mnie pamiętały i w czasie studiów odnowiłyśmy przyjaźnie. Od początku studiów patomorfologia miała bardzo duży impakt na moją decyzję co do późniejszego wyboru rezydentury. Lubiłam teksty o chorobach, pracę z mikroskopem. Gdy po 5 latach wróciłam do Stanów, zaliczyłam dodatkowe kursy (tzw. electives) w szpitalach z różnych dziedzin medycyny, m.in. patomorfologii, chirurgii, ginekologii. Po egzaminach dostałam się na rezydenturę – najpierw w Cook County Hospital, potem na Uniwersytecie Illinois.
Zdecydowałam, że będę startować na specjalistyczne praktyki, tzw. fellowship, do Biura Lekarza Sądowego. Po ukończeniu rocznego fellowship zostałam zatrudniona jako Assistant Medical Examiner. Miałam rok przerwy, kiedy chciałam spróbować pracować prywatnie, ale jednak stwierdziłam, że chcę tu wrócić. Jeżeli chodzi o moją specjalizację, tu jest najlepiej.
Czym się różni lekarz medycyny sądowej od koronera?
– To dwa różne systemy, w których wykonywana jest ta sama praca. Różnica jest bardziej polityczna. Koroner to osoba, która niekoniecznie jest lekarzem i jest wybierana w głosowaniu. Koroner może zatrudniać później lekarzy sądowych, którzy wykonują autopsje i informują o ich wynikach. W stanie Illinois tylko Chicago i powiat Cook ma system Biura Lekarza Sądowego (Medical Examiner Office). Wszystkie inne powiaty w Illinois pracują w systemie koronera. W powiecie Cook też kiedyś był koroner, ale zmieniono to w 1976 r., kiedy uznano, że lepiej, aby na czele tego systemu stał lekarz. Mamy więc jedną szefową, Chief Medical Examiner i pracujemy pod jej kierownictwem jako asystenci.
Wizyta w prosektorium dla wielu studentów medycyny jest dość stresująca. Czy Pani od razu złapała bakcyla?
– Sądzę, że praca w prosektorium to najważniejsza część naszej pracy, bo trzeba być z nią na tyle oswojonym, żeby widzieć, co jest naturalne, a co nie. Jak w każdej branży medycyny, doświadczenie jest bardzo pomocne. Wytrenowanie oka, żeby było wiadomo, co widzimy i jak to opisać, wymaga czasu.
Autopsja, praca w prosektorium interesowały mnie już podczas rezydentury. Oczywiście warunki były trochę inne, bo to było w szpitalu. Ale jak przychodziły osoby z Medical Examiner’s Office, to często byłam na ich wykładach. To zaczęło mnie wciągać. Pierwotnie myślałam, że będę pracować w szpitalu w branży patomorfologii chirurgicznej.
Zawsze chciała Pani zostać lekarzem?
– Na początku weterynarzem. Był też okres, kiedy chciałam zostać stomatologiem. Byłam nawet asystentką na studiach, żeby startować na stomatologię, ale jednak nigdy nie byłam do końca przekonana, żeby zostać lekarzem rodzinnym. Bardziej intrygowały mnie chirurgiczne sprawy. Bardzo lubiłam oglądać i asystować w różnych procedurach na sali chirurgicznej.
Jak wygląda pani typowy dzień pracy?
– Najpierw sprawdzam przydzielone mi przypadki, analizuję dokumentację, okoliczności, oglądam prześwietlenia, różne raporty i wtedy schodzę na dół ze swojego biura do prosektorium. Autopsje najczęściej zaczynam od najcięższej sprawy albo takiej, w którą zaangażowana jest policja. Potem opisuję to wszystko. Po południu dyskutujemy o swoich przypadkach na zebraniu, dzielimy się pytaniami i wątpliwościami. Później kończę papierkowe sprawy. Czasem rozmawiam przez telefon z rodziną ofiary. Czasami ktoś ma pytania dotyczące raportu, okoliczności śmierci itd. Są dni, kiedy idę do sądu zeznawać przed sędzią i ławą przysięgłych. Czasami jestem w sądzie nawet parę razy w miesiącu. Wówczas muszę dobrze przeanalizować wszystkie dokumenty: raporty, zdjęcia. Są też dni, kiedy mamy prezentacje dla lekarzy rezydentów – zarówno tych, którzy odbywają u nas fellowship, jak i odwiedzających.
Kiedy ciało trafia do Medical Examiner’s Office? Rodziny polskich imigrantów mogą być zdezorientowane co do procedur po śmierci bliskiej osoby.
– Ciało trafia tutaj w przypadkach, kiedy zmarły nie ma bliskiej rodziny – w fachowej terminologii nazywamy to next of kin – czyli kogoś, kto mógłby zająć się pogrzebem, w przypadkach, kiedy istnieje podejrzenie, że śmierć nie była naturalna lub kiedy nie było szpitalnych procedur, aby ustalić przyczynę śmierci. Dotyczy to niektórych wypadków samochodowych, zabójstw, samobójstw, znalezionych nieznanych szczątków. W przypadku polskich imigrantów często interweniuje polski konsulat. Czasem rodzina chce, żeby zwłoki lub prochy zmarłej osoby wysłać stąd do Polski.
Wyniki sekcji zwłok czasami podawane są nazajutrz, a czasami ustalenie przyczyny śmierci trwa nawet kilka tygodni. Od czego to zależy?
– Nierzadko musimy czekać na wyniki toksykologii, których przygotowanie zajmuje tygodnie, nawet miesiące. Niekiedy czekamy też na raporty policyjne, straży pożarnej – w sprawach, które jeszcze są na etapie dochodzenia. Zależy też, ile mamy przypadków. Populacja powiatu Cook wynosi ponad 5 milionów, a nad przypadkami, które do nas trafiają, pracuje tylko 14 osób. Mamy więc dużo pracy, ale wszyscy dają z siebie wszystko.
Czy są jakieś przypadki zgonów, które zapadły Pani w pamięć?
– Jak zawsze w medycynie są przypadki, które się później pamięta. Najczęściej to sprawy dotyczące dzieci, które na przykład były zamordowane albo nękane. To ciężkie przypadki nie tylko dla mnie, ale dla wszystkich, którzy tu pracują.
Obcuje Pani ze śmiercią na co dzień. Czy to nie jest przygnębiające?
– Ja to trochę inaczej traktuję. Kiedy jesteś wyszkolonym lekarzem medycyny sądowej i wykonujesz autopsję w prosektorium, traktujesz to bardziej jak dochodzenie – nie tylko medyczne, ale takie trochę detektywistyczne. Dochodzenie do tego, co mogło się stać, może być bardzo interesujące. W Cook County jest – niestety – tyle różnych przypadków, że zawsze przydarzy się coś interesującego. Jesteśmy też ostatnimi lekarzami, którzy badają danego człowieka i moim zdaniem – bardzo ważnymi, ponieważ często pomagamy rodzinom i bliskim zrozumieć, co przytrafiło się zmarłej osobie. Nikt inny, tylko my, możemy opisać to, co się stało. To daje satysfakcję i poczucie, że robimy coś ważnego i potrzebnego.
Czy można oswoić się z ciągłym widokiem martwych ciał?
– Kiedy obserwowałam pierwszą autopsję w Polsce w prosektorium, też się zastanawiałam, jak ten lekarz może po czymś takim iść do domu i zjeść obiad. Później zaczęło mnie to bardziej interesować. Tak naprawdę, w pewnych przypadkach, dopóki nie otworzy się tych zwłok, to nie wiadomo, co się stało i to właśnie jest interesujące. Do widoku ciał trzeba się przyzwyczaić. To jest po prostu bardzo specjalistyczna branża.
Czym jeszcze powinien charakteryzować się dobry lekarz medycyny sądowej?
– Trzeba mieć dużo zdrowego rozsądku i umieć patrzeć na całość sprawy, a nie tylko jej poszczególne części. Trzeba widzieć szerszy obraz, a jednocześnie detale mikroskopowe. To balans, którego trzeba się nauczyć. Ważne jest, aby pamiętać, że mamy do czynienia z ludzkimi przypadkami, a ludzie są w różnych sytuacjach i każdy przypadek jest inny, nie wszystko pod linijkę.
Czy trzeba mieć też stalowe nerwy?
– Czasami, na pewno podczas procesów sądowych. Niektóre sprawy są ciężkie, a przesłuchania trwają długo i trzeba się na to nastawić. Ale ogólnie sądzę, że jeżeli ktoś lubi anatomię, patomorfologię i ciekawe przypadki, z którymi zawsze mamy do czynienia w mieście takim, jak Chicago, to jest to bardzo interesująca praca.
Świetnie mówi Pani po polsku. Czy język polski przydaje się Pani w pracy?
– Tak, czasami pomagam przy tłumaczeniu, czasami dzwonią ludzie z Polski i chcieliby z kimś porozmawiać na temat danego przypadku. Te osoby później skierowane do polskiego konsulatu, ale zawsze próbuję pomóc, jak tylko mogę.
Wspomniała Pani, że branża medycyny sądowej zmaga się z niedoborem pracowników.
– Brakuje osób do pracy w tej dziedzinie – nie tylko w naszym biurze, ale również w innych. Jest nas w tej chwili 14 osób, ale powinno być 18. Mało lekarzy w Stanach decyduje się na medycynę sądową po rezydenturze z patomorfologii. Różne są tego przyczyny – nie każdy interesuje się takim tematem. Wielu lekarzy wybiera opcję pracy w szpitalach jako patomorfolog chirurgiczny (surgical pathology), w laboratoriach albo w innych branżach klinicznych. Próbujemy to zmienić, zachęcić studentów medycyny, informować o opcji pracy w takiej branży.
Dużo polonijnej młodzieży decyduje się na medycynę. Jak zachęciłaby ją Pani, żeby pójść w gałąź medycyny sądowej?
– W Stanach Zjednoczonych jest bardzo dużo pracy dla lekarzy medycyny sądowej, natomiast mało jest lekarzy. Nasze National Association of Medical Examiners próbuje to trochę zmienić, w tym na szczeblu rządowym, wspierając i podkreślając znaczenie i konieczność wykonywania autopsji. W każdym stanie są bardzo dobre prace w tej branży, więc gdziekolwiek ktoś chciałby mieszkać, znajdzie świetne możliwości. To praca, która może być mniej stresująca niż w szpitalu, gdzie dużo się dzieje i wszystko musi być szybko. To nieco inny tryb życia, można powiedzieć bardziej stabilny i trochę bardziej na luzie. Pracodawcy liczą się z tym, że jest to ciężka praca w prosektorium, dlatego nie musimy być ciągle na dyżurze, jak to bywa w szpitalach.
Jakie kroki powinni podjąć studenci medycyny, którzy interesują się tym tematem?
– Jeżeli szkoła daje na to pozwolenie, studenci medycyny mogą iść do prosektorium – u koronera lub Medical Examiner. Można poobserwować, np. przez tydzień albo nawet dwa dni i zobaczyć, jaka to praca i na czym polega. Na rezydenturze można ukierunkować się na branżę patomorfologii. Medycyna sądowa (forensic medicine) zawsze jest taka trochę schowana, bo mało ludzi się nią interesuje. Niektórzy nawet nie mają pojęcia o różnych możliwościach, tylko dlatego, że nigdy nie mieli żadnych informacji.
Jak odreagowuje Pani stres, jeśli już się go trochę nazbiera?
– Od paru lat uprawiam jogę, spaceruję, spędzam czas z rodziną. Kiedy wracam do domuy, to już nie robię nic związanego z pracą. Mam duże wsparcie od męża, mamy i córki. Naprawdę lubię swoją pracę i ogólnie jestem bardzo zadowolona.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała: Joanna Marszałek[email protected]