Wyciągam wnioski
Sobotni bieg maratoński w Krakowie miał okazać się wielkim sukcesem tak pod względem frekwencji, jak i wyników na europejskim poziomie. Sukces był jednak połowiczny. Błędy organizacyjne wypaczyły rezultaty. Dyrektor 4.Cracovia Maraton Robert Korzeniowski wyciągnął wnioski.
Jednym z poważniejszych niedociągnięć było złe oznakowanie trasy, w wyniku czego zwycięzca, Piotr Gładki pokonał dystans o około 2 kilometry dłuższy.
Mistrz olimpijski, świata i Europy w chodzie Robert Korzeniowski zasłynął w okresie zawodniczej kariery, a potem jako organizator lekkoatletycznych imprez z perfekcjonizmu. Po sobotnich wpadkach był zdruzgotany. Gdy ochłonął, w rozmowie z PAP powiedział:
"Niestety, przedwcześnie cieszyłem się, gdy w gronie ponad 1600 uczestników (metę osiągnęło 1591) wystartowałem do rundy na Błoniach, by symbolicznie, jak zazwyczaj, rozpocząć zawody. Kolorowy tłum, poranne przekomarzanie się w deszczu - wyjdzie słońce, czy spadnie śnieg, serdeczna, cudowna atmosfera. Poczucie uczestnictwa w wielkim sportowym święcie. Tak można opisać nastrój.
- A jednak ta sielanka miała zostać zakłócona już za niespełna 2 godziny. Nie zdawałem sobie sprawy, że podlegli mi kierownicy poszczególnych odcinków organizacyjnych, ci sami którzy od lat ze mną współpracowali, zawiodą w tak tragiczny sposób. Biorę za nich naturalnie pełną odpowiedzialność. W końcu wciąż obowiązuje zasada - ufaj, ale sprawdź. Ja uwierzyłem, lecz nie wszystko sprawdziłem.
- Dziś wiem już, że nie miała miejsca planowana wcześniej odprawa sędziów, którzy działali nie tylko w strugach przelotnego deszczu, ale zarazem jakby we mgle. Najważniejszy sędzia, który miał poprzedzać peleton i pilotować właściwą trasą, po prostu nie wsiadł do samochodu. Później ponosiliśmy już tylko konsekwencje zaistniałej sytuacji.
- Dzielni wolontariusze w chłodzie i gradzie nie zawsze zachowywali właściwą czujność, pozostawiając niektóre odcinki trasy praktycznie bez zabezpieczenia. Można było postawić w newralgicznych punktach więcej barier nie licząc wyłącznie na ludzką czujność. Wiem o tym już po fakcie. Pani sędzia, która wdała się w dyskusję z prowadzącym peleton zespołem policjantów, gdyby miała wsparcie w koledze przewidzianym na prowadzenie czołówki, z pewnością nie byłaby poddana żadnej presji a rezultat jej działań nie budziłby kontrowersji. Zresztą jak się okazało po zawodach, nie ona źle wskazała trasę, lecz właśnie tracący czujność wolontariusze, którzy zniknęli ze znajdującego się tuż za jej pozycją newralgicznego nawrotu.
- Wnioski zostały wyciągnięte i trzeba patrzeć w przyszłość. Należy zadbać by uczestnicy Cracovia Maraton nie borykali się z problemem odebrania rzeczy po zawodach czekając na odnalezienie foliowego worka z numerem. Aż dziw bierze, że znów zawiedli ludzie, którzy w poprzednich edycjach odpowiadali za to samo.
- Szczerze powiem miałem tuż po Cracovia Maraton moment, gdy chciałem wycofać się z kolejnej organizacji. Jednakże, gdy zaczęły do mnie docierać sygnały o absolutnie fantastycznym organizowaniu się ludzi biegnących i im kibicującym na trasie sięgającej aż Nowej Huty, gdy nawet skrzywdzony Piotr Gładki nalegał, by nie odpuszczać i dążyć nawet do podniesienia rangi imprezy do mistrzostw Polski, bo błędy które popełniliśmy są naprawialne i mogą tylko służyć za niezłą, choć trudną lekcję, powiedziałem sobie: jeśli Kraków zaufa mi na przyszłość, to jest o co walczyć. 10 tysięcy osób na starcie Cracovia Maraton to nie jest mrzonka. To realne w perspektywie 10 lat.
- Któż wierzył w moje przyszłe cztery złote medale olimpijskie, gdy sędzia w Barcelonie pokazał mi czerwoną kartkę? Dziś sam sobie daję ostrzeżenie mając przekonanie, że wyciągnięte wnioski staną się podstawą przyszłego sukcesu" - zakończył dyrektor generalny Cracovia Maraton Robert Korzeniowski.