Od dłuższego czasu prezydent stanowczo opowiada się za reformą prawa imigracyjnego. Domaga się ułatwień dla robotników szukających zatrudnienia tam, gdzie Amerykanie pracować nie chcą, przy czym ma na myśli wyłącznie Meksykanów. Niecierpliwi się brakiem postępu w tym kierunku i gani tych, którzy własnym sumptem starają się przeciwdziałać imigranckiej nawale na Stany Zjednoczone.
Prezydent Meksyku, bo o nim mowa, ma takie wymagania jakby USA były jego wasalem. Swoje żale Vincente Fox powtórzył ponownie w ub. tygodniu w czasie pobytu na teksańskim rancho prezydenta Busha. Fox może gadać co chce. Zaskarbi sobie sympatię swego narodu, a opinią obywateli USA nie musi się przejmować, bo i tak nie ma nic do stracenia. Jednakże lider Stanów Zjednoczonych powinien brać pod uwagę życzenia większości Amerykanów, poważnie zaniepokojonych brakiem kontroli na granicy z Meksykiem, a nie tylko interesy świata korporacyjnego, zainteresowanego tanią siłą roboczą. Tym bardziej, że podejmując walkę ze światowym terroryzmem i mieniąc się prezydentem traktującym bezpieczeństwo narodu jako swój podstawowy obowiązek, powinien liczyć się z opinią FBI, które to ostrzegało, że terroryści mogą jeśli już tego nie zrobili przejść na stronę USA przez porowatą granicę z Meksykiem.
Bush zdaje się lekceważyć te ostrzeżenia, choć przed wyborami bez przerwy mówił o terrorystycznym zagrożeniu.
Postawa prezydenta przeczy temu, czym nas straszył przed listopadem.
Co gorsza, Bush zapewnił Foxa, że rozumie pretensje i zgodza się z jego opinią na temat ochotników z grupy pn. Minuteman, w której prezydent Meksyku widzi wyłącznie bandę niebezpiecznych rozrabiaczy. Grupa założona przez Chrisa Simcoxa rozpoczyna dziś patrole na granicy Arizony z Meksykiem.
Podczas gdy Foxowi nie można się dziwić zważywszy, że pieniądze wysyłane przez nielegalnych z USA do Meksyku stanowią drugi pod względem dochodów państwa "sektor przemysłu", to stanowisko Busha w tej sprawie oburza, lecz nie zaskakuje.
Jeśli chodzi o zapewnienie Amerykanom bezpieczeństwa, to jest to głównie zabawa w pozory, stosowane tak, by były jak najbardziej widoczne i działały na wyobraźnię. I tak, podczas gdy Amerykanów poddaje się szczegółowej kontroli przed wejściem do samolotu, to przez niekontrolowaną granicę z Meksykiem przeszły w ub. roku 3 miliony nielegalnych imigrantów, co jednak nie jest źródłem niepokoju Busha. Prezydent USA tłumaczył się nawet Foxowi, że gdyby mógł ulec jego naciskom, to zrobiłby to bez zastrzeżeń, jest jednak uzależniony od Kongresu. Nie byłaby to żadna przeszkoda, gdyby burzyli się demokraci. Ponieważ głosy podnieśli republikanie, to prezydent zdał sobie sprawę, że nic nie może zrobić. W tej sytuacji najlepszym wyjściem dla Foxa i Busha byłoby pozostawienie kwestii nielegalnych imigrantów i granic bez zmian.
Tu jednak prawdziwą przeszkodą okazali się Minuteman. Tak dużą, że rząd musiał wreszcie zareagować, choć nie czuł się w obowiązku zmienić swego postępowania nawet po licznych apelach Clarka Kenta Ervina, przyjaciela Busha zatrudnionego do wykrywania braków w programie bezpieczeństwa kraju.
Ervin potraktował swoje zajęcie poważnie i za to został bezceremonialnie zwolniony. Jako szef grupy kontrolnej w Departamencie Bezpieczeństwa Kraju, gdzie miał pod sobą 459 audytorów i inspektorów, do samego końca przedstawiał alarmujące raporty.
Zawiadamiał w nich, że federalny rząd nadal nie radzi sobie z problemem korzystania przez obcokrajowców ze skradzionych paszportów przy przekraczaniu amerykańskiej granicy, że codziennie do portów w USA zawijają statki z towarami, których nikt nie sprawdza, że program osadzania federalnych policjantów w samolotach jest w rozsypce. Ervin ganił swój departament za lekceważenie polecenia Kongresu w zakresie sporządzenia centralnej listy osób podejrzanych o terroryzm. Raporty Ervina nie robiły wrażenia. Sekretarz Dept. Bezpieczeństwa Kraju Tom Ridge, który zajmował to stanowisko do końca pierwszej kadencji Busha, spotkał się z Ervinem zaledwie 2 razy i tylko po to, żeby zganić go za szkodzenie rządowi poprzez wydawanie negatywnych raportów.
Ridge nie był zainteresowany szczegółami doniesień, ani możliwością uporania się z problemami. Dopiero naciski Kongresu sprawiły, że Ervina poproszono ażeby swoje zastrzeżenia przedstawił admirałowi Jamesowi Loy, szefowi Administracji Bezpieczeństwa Transportu. Podobnie jak Ridge, Loy spytał go: "dlaczego wynik inspekcji przedstawia w skali niedociągnięć, zamiast osiągnięć?"
Kierownictwo Dept. Bezpieczeństwa Kraju kładło nacisk na minimalizowanie problemów i wydawanie komunikatów prasowych z podkreśleniem własnych sukcesów. Największą uwagę poświęcało uprawianiu propagandy.
W przypadku granicy z Meksykiem nie pójdzie tak łatwo, ponieważ ochotników można oczernić, lecz nie można zwolnić, ani podporządkować życzeniom Białego Domu.
Nie mając innego wyjścia, dzień przed rozpoczęciem patroli Minuteman, administracja zawiadomiła, że jeszcze w tym roku Arizona dostanie dodatkowych 700 członków straży granicznej. Komunikat wyraźnie podkreślił, że ich zadaniem będzie pomoc w zatrzymywaniu nielegalnych imigrantów i potencjalnych terrorystów.
Elżbieta Glinka