Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
piątek, 22 listopada 2024 19:48
Reklama KD Market

Z cyklu polonijne sukcesy. Uciekł medycynie, ale pomaga…

Z cyklu polonijne sukcesy. Uciekł medycynie, ale pomaga…

Albert Dyduch, z wykształcenia ekonomista i psycholog biznesu, syn lekarzy, który rozpoczął swoją emigracyjną historię od walki o przetrwanie w nieznanym Chicago. Wiedział, że musi wytyczyć swoją odrębną drogę. Stał się dla klientów Albert Dyduch Farmers Insurance ikoną pomocy w życiowych kryzysach. Z nostalgią wraca na krakowski rynek i nie wstydzi się zamiłowania do gadżetów.

Tatiana Kotasińska: Pochodzi Pan z rodziny medyków. Pana ojciec, prof. dr hab. Antoni Dyduch, to uznany pediatra, wykładowca na Uniwersytecie Śląskim. Mama i brat to stomatolodzy. Jak się Panu udało wymknąć medycynie i wyjechać z kraju?

Albert Dyduch: – Było bardzo trudno dokonać wyboru wbrew całej rodzinie, ale zawsze pasjonował mnie marketing i w końcu postanowiłem robić to, co kocham. Rodzice byli w szoku, gdy nagle zniknąłem za oceanem i nie było mnie w święta, bo ponownie zobaczyli mnie dopiero po 3 latach. 

Czy to wymagało odwagi od syna lekarzy, aby wsiąść w samolot i wylądować w Chicago, gdzie nikt na lotnisku nie czekał?

– To było trochę szaleństwo, nie miałem tutaj rodziny i nie znałem kompletnie nikogo. Ale bez ryzyka nic się w biznesie nie osiągnie, ono jest wpisane w biznes i lepiej się z nim oswajać. Pożyczyłem od kolegi pieniądze na bilet, bo rodzice nie chcieli wspierać tego pomysłu. Gospodarka polska była w zupełnie innym miejscu w 2003 roku, a ja dopiero co skończyłem studia i chciałem robić coś sensownego. 

Co było najtrudniejsze na początku?

– Przeżyć. Miałem kilkaset dolarów w kieszeni, za które kupiłem samochód, który zaraz się zepsuł. Ale na cudownym Jackowie znalazłem osoby, które mi pomogły… Tak poznałem moją amerykańską babcię – panią Felicję Gawron. 

Z lotniska prosto na Jackowo?

– Tak, bo już wiedziałem o tej stacji benzynowej, na której ważą się losy emigrantów. Ta stacja jest teraz u mnie ubezpieczona!

Co wydarzyło się dalej?

– Próbowałem wszystkiego. Sprzątałem budynki, byłem na budowie, aż wreszcie dotarłem do konkretnych ofert pracy i wybrałem firmę ubezpieczeniową Farmers.

Taki początek bolał, czy był wpisany w Pana plan biznesowy wymyślony jeszcze w Polsce?

– Domyślałem się, że jak przyjeżdża się na wizie studenckiej będzie trudno, ale nie mówię, że wszystko brałem na klatę. W domu przecież nie uczyli mnie rozwalać ścian na budowie…

Żeby wreszcie znaleźć się w biznesie, co najbardziej Pana kręciło i pchało do wymarzonej wizji kariery?

– Możliwości, stawianie sobie celów, osiąganie ich i cieszenie się tym na końcu… Bo gdy latami obserwowałem,  jak odpowiedzialna i trudna jest praca mojego ojca, skutecznie zniechęciłem się do opcji zostania lekarzem.

Czy odpowiedzialność w biznesie jest mniejsza?

– W pewnym sensie tak, bo ojciec wielokrotnie ratował ludzkie życie i jedna decyzja czy kilka sekund decydowało o życiu małego dziecka. Natomiast marketing i zarządzanie daje możliwość spokojniejszego spełniania się, wytyczania projektów i dążenia do nich. 

Ukończył Pan Akademię Ekonomiczną i Górnośląską Szkołę Handlową. Jaki te studia miały wpływ na stworzenie oddziału firmy ubezpieczeniowej?

– Ubezpieczenia to trochę wynik przypadku, który jednak przemyślałem. Natomiast same studia miały duży wpływ, między innymi dlatego, że prężnie działałem w samorządzie studenckim i tam zasmakowałem, czym może być biznes. Organizowaliśmy tak zwaną Akademię Sukcesu, czyli spotkania z biznesmenami rangi Zbigniewa Niemczyckiego czy Ireny Eris. Już od pierwszego roku miałem styczność z polskimi gigantami biznesowymi, a to bardzo oddziałuje i rodzi wewnętrzny ,,drive”. 

Nie było biznesmena w Pana rodzinie, ale rodzina lekarzy dała podstawy do sukcesu?

– Rodzice byli zapracowani, więc musiałem sobie radzić od dziecka. Za czasów komuny dzieci musiały sobie radzić same we wszystkich domach. To właśnie z domu wyniosłem świetne i niepowtarzalne jakości.

Co drugi z kierunku studiów  psychologia biznesu  realnie wniósł do Pańskiej wiedzy o zarządzaniu firmą?

– Nauczyłem się kontaktu z człowiekiem, przewidywania, reakcji, myślenia strategicznego… Bardzo mi to pomaga.

Jesteście w ścisłej czołówce agentów Farmers w Illinois. Lubi Pan te wszystkie statuetki, kocha osiągać cele?

– Statuetki przychodzą same po tym, jak ja i główne biuro wytyczamy cele do osiągnięcia.

To niespotykane, że biuro ubezpieczeniowe jest tak nowocześnie urządzone. Czuć tu wyraźny powiew Europy. 

– W to wnętrze zainwestowałem bardzo dużo i teraz pracuje się przyjemnie, a klienci wiedzą, że za chwilę nie znikniemy. Przez rok był tu plac budowy, zrywane ściany. Wystrój wnętrz przypłynął naprawdę z Europy. Wierzę, że Farmers to firma warta najlepszej oprawy.

Waszą dewizą jest świetny customer service. Klienci zapewniają: „Mili, inteligentni, cierpliwi, szczerze interesujący się człowiekiem. Te cechy są już znane na amerykańskim rynku usług, dlaczego Wam to tak zaprocentowało?

– Mówimy ludzkim językiem do klienta, staramy się wejść w jego świat i znaleźć rozwiązanie, bo to klient powinien być zadowolony. Myślę, że Polacy to doceniają, bo to bardzo różne od tego, czego doświadczyliśmy w dawnej Polsce. W firmie jest rzeczywiście klimat rodzinny, a klienci przywiązują się do nas na lata. 

Narzeczona Ewelina Szuberska przekonuje, że jest Pan swoistym autorytetem dla wielu. Klienci przychodzą tu po pomoc w życiowych trudnościach. Jak do tego doszło?

– Zawsze lubiłem doradzać i pomagać, już na studiach regularnie zbieraliśmy na domy dziecka, a w sercu marzę o fundacji oferującej równe szanse na rozwój zdolnej i potrzebującej młodzieży… Teraz tylko używam swojej wiedzy i doradzam, gdy ludzie pytają o rzeczy zupełnie niezwiązane z ubezpieczeniami, typu imigracja, kredyty, nieruchomości.   

Drzemie w Panu ten psycholog biznesu? Czuje się Pan nim?

– Myślę, że naprawdę potrafię zrozumieć ludzi, zagłębić się w ich problemy i szczerze obchodzą mnie ich sprawy.

Zjawiskowa Ewelina opowiedziała mi o mężczyźnie jakby z innej epoki: niezawodny, konkretny, zaradny, dba o swoich ludzi. Czy to cechy nabyte czy wyniesione z domu?

– Ojciec zawsze uczył mnie: „Jak coś mówisz, to to zrób, dotrzymuj słowa”. Zdecydowanie dał mi dobre podstawy do dorosłego życia, a to dla faceta jest ważne. 

Ale lubi Pan wszelkie nowinki technologiczne, elektronikę, gadżety. Jak Pan myśli, dlaczego Kuba Wojewódzki jeździ samochodem o odblaskowym kolorze?

– Myślę, że Kuba lubi szybką jazdę i lubi się wyróżniać!

Ale psychologowie pastwią się nad skłonnością współczesnych mężczyzn do gadżetów, mówią, że to jest kompensacja albo niedojrzałość.

– Gdybym jeździł szybkim samochodem i byłoby to moje jedyne zajęcie życiowe to byłbym niedojrzały. Ja traktuje to jako zabawę i powiew nowoczesności. Bardzo źle się dzieje z ludźmi, którzy w ogóle nie pozwalają sobie na przyjemności. Trzeba umieć siebie nagradzać. 

Podobno zainstalował Pan w firmie robota, który kiedyś przestraszył starszą Panią…

– Jeździł sobie tu taki jeden i pilnował porządku. To się trochę sprawdzało i dawało nam dużo radości.

Robi Pan wrażenie skromnego, niemówiącego za dużo, ale wiedzącego, co chce biznesmena. Czy Albert Dyduch bywa spontaniczny?

– Dziewczyny w firmie zawsze przypominają mi, że to nie wychodzi na zdrowie. Gdy kiedyś, tu w biurze, zacząłem wysoko skakać z radości, tak skręciłem nogę, że miałem ją w gipsie przez 2 miesiące!

 Proszę mnie przekonać, że firma ubezpieczeniowa jest ciekawą formą biznesu.

– W Stanach Zjednoczonych jest to jedna z najpotężniejszych gałęzi gospodarki, mająca wpływ na nasze życie. Potrzebujemy ubezpieczenia, gdy posiadamy dom, firmę, auto, motocykl, łódkę lub nawet pustą działkę. Sprzedajemy produkt niematerialny, którego nie trzeba składować i obrabiać. Wystarczy dobrze dobrać do klienta i można go sprzedać zdalnie. To jest wielki potencjał marketingowy, a zarazem łatwa i ciekawa operacja biznesowa. Jeśli żyjąc w Stanach, lubisz coś robić i poświęcisz się temu całkowicie, masz duże szanse na zarobienie pieniędzy.

Niedługo minie 15 lat istnienia Waszej agencji i zbliżacie się do liczby 15 tysięcy klientów. To świetne wyniki samodzielnej agencji ubezpieczeniowej. Czy żałował Pan kiedykolwiek, że nie pozostał w Polsce?

– Miewałem myśli o tym, jak wyglądałoby moje życie w Polsce. Jednak Stany dają niesamowite możliwości dla kogoś, kto ma cele i uparcie do nich dąży. Nie było takich możliwości w Polsce, gdy kończyłem studia. Kocham jednak Europę, lubię tam wracać… Zawsze chętnie posiedziałbym na Krakowskim Rynku i zjadł polskie lody. 

Jest Pan postrzegany jako świetny szef, który zna swoich ludzi, pomaga i troszczy się. Czy stworzył Pan własny model zarządzania?

– Tak, to mój model i wiem, że niecodzienny. Wielokrotnie wspierałem pracowników nawet w sprawach osobistych, negocjacjach przy kupnie domu, auta. Robię to bezinteresownie, bo przekonałem się, że karma wraca. Moje pracownice zostają po godzinach, jak potrzeba, umieją sobie poradzić w każdej sytuacji, nawet kryzysowej. Ewelina jest ogromną pomocą i mogę na nią liczyć. 

Jak wyglądały pierwsze lata po odejściu od poprzedniego szefa już na swoje?

– To była praca po kilkanaście godzin przez 7 dni w tygodniu. Jak długo siedziałem w biurze, ktoś przejeżdżał i wstępował. Pamiętam, jak w nocy drukowałem kartkę kierowcy ciężarówki, który w nocy utknął na wadze oraz klientom, którzy mieli problem z policją. Pierwsze karty kredytowe wyczerpałem na remont biura. Inwestowałem do momentu, aż zacząłem się bać, że nie będę miał co jeść.

Czym się różni Farmers Insurance od innych gigantów ubezpieczeniowych?

– Na pewno troszczymy się o klienta w najtrudniejszych przypadkach, nawet wtedy, gdy inne ubezpieczenia odpuszczają. Czyli gdy jest ktoś ranny, potrącony, ma całkowitą pomoc ze strony Farmers. Człowieka się nie zostawia – to jest naszą dewizą. Farmers ma pełen zespół prawników, którzy negocjują ugody, a ofiara wypadku ma spokojną głowę. Nie wszyscy zdajemy sobie sprawę z tego, co się dzieje, gdy po wypadku nie możemy pracować, bo wjechał w nas ktoś z tanim ubezpieczeniem. 

Mężczyzna osiąga sukces w biznesie, ludzie go szanują i darzą zaufaniem… Można czuć się człowiekiem spełnionym?

– Częściowo tak, bo zawsze stawiam sobie nowe cele i wyzwania. Już jesteśmy jedną z trzech najlepszych agencji Framers w kraju, ale tych najciekawszych planów biznesowych na przyszłość nie mogę zdradzić. Generalnie chciałbym wprowadzić biznes na taki poziom, abym mógł skoncentrować się tylko na jego rozwoju. 

Jak rodzice teraz patrzą na tamtą decyzję wyjazdu syna?

– Po latach są bardzo dumni, wiedzą, że to była dobra decyzja. Wiedzą, że udało mi się wybrać swoją odrębną drogę i iść nią zupełnie samodzielnie.

Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiała: Tatiana Kotasińska

Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama