Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
środa, 25 grudnia 2024 00:18
Reklama KD Market

Efekt domina

Kiedy prezydent Bush wymienił antysyryjskie demonstracje w Libanie jako pozytywny efekt własnej, radykalnej polityki bliskowschodniej rozpoczętej inwazją na Irak, w Bejrucie trwał potężny prosyryjski protest, z udziałem pół miliona ludzi.


Przemawiając do zagranicznych dyplomatów, Bush nie wspomniał o wydarzeniu, które komplikuje prostolinijne podejście do problemów przedstawianych Amerykanom  i przyjmowanych przez większość za dobrą monetę  według scenariusza westernu: przyszedł sprawiedliwy twardziel i zrobił porządek z motłochem. Co gorsza takie prościuchne wersje powtarzają media, dając społeczeństwu sztuczne podstawy do radości z "demokracji" rozpowszechnianej przez Busha na Bliskim Wschodzie.


Zachwyty nad "cedrową rewolucją" wspierają fotografiami studenckiej młodzieży z dziewczynami jak z magazynów, w przeciwieństwie do ponurych uczestników demonstracji prosyryjskiej. łatwiej odczuwa się sympatię do wydekoltowanej brunetki z uśmiechem Julii Roberts, niż do faceta z zaciśniętą pięścią.


W czasie wtorkowego wystąpienia w National Defense University w Waszyngtonie Bush wysunął żądanie: "wszystkie syryjskie siły wojskowe i personel wywiadu muszą ustąpić przed wyborami w Libanie, ażeby te wybory były wolne i sprawiedliwe". I jest to kolejny przykład postępowania według przysłowia "co wolno wojewodzie..."


Tu i ówdzie padają absurdalne sugestie, że "cedrowi rewolucjoniści" zapragnęli demokratycznych wyborów zachęceni tym, co miało miejsce w Iraku. Czy naprawdę ktoś przy zdrowych zmysłach może przypuszczać, że znajdzie się naród pochwalający "demokratyzację" metodą Busha?


Przeprowadzenie wyborów w Iraku było możliwe wyłącznie dzięki silnie obstawionym przez amerykańskich żołnierzy punktów wyborczych. Jeśli można nazwać je sukcesem, to był to sukces dobrze zorganizowanego wojska i szyitów. Jakie korzyści wyciągnie z tych wyborów Ameryka?


Niewielkie, albo żadne. Jeśli sprawy potoczą się dalej w tym samym kierunku co obecnie, to dojdzie do rozszerzenia szyickich wpływów na cały region. Szyiccy zwycięzcy wyborów bezzwłocznie oświadczyli, że zaprowadzą w Iraku prawo islamskie.
Abdul Aziz alHakim lider irackiej Partii Szyickiej, w rozmowie z francuskim dziennikiem Le Monde na pytanie o ustanowienie stałych baz amerykańskich w Iraku odpowiedział: " Nikt nie życzy sobie obcych baz na naszych ziemiach. Rezolucja Rady Bezpieczeństwa ONZ jest jasna: rząd iracki zadecyduje o dacie wycofania amerykańskich wojsk. Im szybciej tym lepiej!"


Jakby na to nie patrzeć, obecność amerykańskich wojsk sprzyja umocnieniu władzy szyitów. Czyżby przechytrzyli Busha i jego doradców?
Kiedy ayatollah Sustani naciskał na wybory pod koniec stycznia, wiedział dokładnie, że przesunięcie tego terminu da czas sunnitom na wylizanie się z ran po walkach w Felludża i Mosulu. Przeprowadzenie głosowania w terminie było gwarancją, że sunnici nie zdążą się zorganizować. Strategia szyitów przyniosła oczekiwany skutek.


Organizator środowej demonstracji w Bejrucie, Hezbollah (Partia Boga), przedstawiana w USA i przez Izrael jako organizacja terrorystyczna, powstała w 1982 roku w czasie inwazji Izraela na Liban. Wspomagana finansowo i uzbrojona przez Teheran rozpoczęła wojnę podjazdową z izraelskimi siłami zbrojnymi, okupującymi terytoria libańskie. Równocześnie, mniej znane, lecz związane z Hezbollah grupy zaczęły atakować przedstawicieli obcych misji. W 1983 roku, w samobójczym ataku na siedzibę amerykańskich marines w Bejrucie zginęło 241 żołnierzy.


W 1985 Hezbollah deklarowała wolę ustanowienia w Libanie republiki islamskiej na wzór Iranu. Walczyła z rywalizującymi z nią ugrupowaniami do końca wojny domowej w 1990 roku, po czym przekształciła się częściowo w organizację społeczną, niosącą pomoc szyitom.


Obecny szef Hezbollah Hassan Nasrallah objął to stanowisko w 1992 roku po Sheiku Abbas alMusawi, który został zgładzony przez Izraelczyków.
Hezbollah wzięła udział w pierwszych po wojnie wyborach parlamentarnych, tym samym porzucając myśl o utworzeniu państwa islamskiego.


Przetrzymała izraelską kampanię bombardowań w 1993 i 1996 roku, zyskując uznanie wielu państw jako pełnoprawna organizacja zbrojnego oporu. W olbrzymim stopniu przyczyniła się do zakończenia izraelskiej okupacji w Libanie w 2000 roku.


Rząd libański prosił Syrię o pomoc wkrótce po wybuchu wojny domowej. Inaczej niż Amerykanie w Iraku, Syryjczycy odegrali rolę sił pokojowych bez zrównywania z ziemią całych miast i zabijania tysięcy cywilów.
Teraz, kiedy nastąpiło umocnienie irackich szyitów, związanych silnie z irańskimi imamami, szyicka Hezbollah dostrzega własne szanse na uzyskanie przewagi politycznej w Libanie.


Dziś jesteśmy świadkami powstawania szyickiego bloku geopolitycznego, przed czym ostrzegał król Jordanii Abdullah, zignorowany przez waszyngtońskich "siewców demokracji" tak samo, jak każdy inny głos rozsądku.
Kiedy prezydent Bush mówi: "Libańczycy mają prawo decydować o własnej przyszłości, wolni od dominacji obcej siły", to może mieć pewność, że siła, o której myślą szyici, to nie Syria, lecz Stany Zjednoczone i Izrael.

Tym bardziej, że zaraz po zapowiedzi prezydenta Assada o wycofaniu wojsk syryjskich z Libanu, znany libański przywódca opozycji poprzysiągł, że Liban nigdy nie będzie bazą dla wrogów Syrii i nie zawrze układu pokojowego z Izraelem, jeśli Syria nie zrobi tego samego.


Izrael ewakuował wojska z większości libańskiego terytorium w 2000 roku, lecz nadal okupuje małą enklawę znaną jako farmy Shebaa. Syria ma wobec Izraela daleko większe roszczenia. Czeka na zwrot Wzgórz Golan, zajętych przez Izrael w 1967 roku. Dopóki kwestie te nie zostaną uporządkowane i nie dojdzie do arabskoizraelskiego pokoju, Syria nadal będzie miała dużo do powiedzenia w polityce Libanu.


W programie BBC, na pytanie, czy syryjscy agenci zostaną wycofani z Libanu, syryjski ambasador w Londynie odpowiedział: a co z agentami CIA, wywiadem francuskim i izraelskim Mossadem? Tym samym dał do zrozumienia, że Syria nie ma obowiązku podporządkować się życzeniom państw, które sieją zamęt w tym regionie. Jeszcze bardziej dobitnie sformułował tę samą myśl Hassan Nasrallah w czasie wtorkowej demonstracji: "Przyszli do nas (Amerykanie) w przeszłości i zostali pokonani, pokonamy ich ponownie".


Swoje "osiągnięcia" na Bliskim Wschodzie prezydent lubi porównywać do efektu domina, na zasadzie jedno państwo pchnie drugie do demokratycznych zmian, po czym następne i tak dalej. Ma w tym sporo racji. Efekt jest już widoczny, ale odwrotny od zamierzonego. Szyici rządzą w Iranie, wygrali w Iraku i umacniają się w Libanie. Jeśli zwyciężą w nadchodzących wyborach, bez pomocy sił zbrojnych USA, to kim będą dla Waszyngtonu: terrorystami czy demokratami?


Elżbieta Glinka

Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama