Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
poniedziałek, 23 grudnia 2024 00:17
Reklama KD Market

O Pisaniu Bestsellerów

Janusz Leon Wiśniewski rybak dalekomorski, doktor informatyki i doktor habilitowany chemii (program komputerowy jego autorstwa stosuje większość najważniejszych firm chemicznych w świecie), profesor Pomorskiej Akademii Pedagogicznej w Słupsku. Mieszka i pracuje we Frankfurcie nad Menem. Na swojej stronie internetowej napisał: "Panie, pomóż mi być takim człowiekiem, za jakiego bierze mnie mój pies..."

To wszystko można znaleźć na okładce pierwszej powieści Janusza Wiśniewskiego, bestsellera "S?motność w sieci" (2001). Po niej wydał zbiór opowiadań "Zespoły napięć" (2002), "Martynę" (2003) i "Los powtórzony" (2004). Książki te były jedną z głównych atrakcji grudniowego kiermaszu polskiej książki, na którym Wiśniewski podpisywał swoje bestsellery i rozmawiał z czytelnikami. W dniu, kiedy przyjechał do Chicago, "Los powtórzony" otrzymał nagrodę polskich księgarzy Witryna 2004 jako najciekawsza książka roku. Rywalizowały z nią prace Tomasza Lisa, Leszka Kołakowskiego i Wiesławy Grocholi. Z Dziennikiem Związkowym pisarz rozmawiał wprost po przyjeździe z lotniska.

O "Samotności"
Ta książka jest nieprawdopodobnym fenomenem, który mnie do dzisiaj dziwi, mimo że minęły już trzy lata. Po pierwsze to był mój debiut literacki. Absolutny debiut; pomiędzy pracą maturalną z polskiego a "Samotnością w sieci" nie napisałem nic, co można by nazwać beletrystyką. Po drugie nie mam nic wspólnego z tym, co można by nazwać wykształceniem humanistycznym. Jestem doktorem fizyki, doktorem informatyki i doktorem habilitowanym chemii. Nigdy nie uczyłem się pisać. Pisałem ładne wypracowania w szkole; szkole wyjątkowej, w której język polski nie był niczym istotnym byłem w technikum rybołówstwa morskiego. Stąd w mojej biografii ten element rybaka dalekomorskiego.

Nic w moim życiu nie sprzyjało temu, że napiszę książkę, która w pewnym sensie stała się kultowa, która nikogo nie zostawia obojętnym. Ludzie są wobec tej książki albo bardzo krytyczni, albo po prostu ją uwielbiają i zachwycają się nią. Ci krytyczni są dla mnie ważniejsi, bo to znaczy, że książka wywołała w nich różne emocje; najgorzej, jak książka przechodzi bez echa, nie piszą o niej ani źle, ani dobrze.

Krytyczni są głównie mężczyźni, bo wydaje im się, że ja manipuluję ich emocjami, i nagle twardy facet wstydzi się, bo go żona zastaje nad książką, płaczącego. Nie mogą się pogodzić z tym, że "jakiś obcy gość napisał książkę, która mnie doprowadza do łez, bo wyciąga to, o czym mi się wydawało, że dawno zapomniałem".

"S?motność w sieci" jest głównie o emocjach, ale taki był mój cel. Wprowadziłem tam elementy nauki. Jest ich bardzo dużo, z najróżniejszych nauk, i wszystkie są prawdziwe, bo ja nie przestaję być profesorem po godzinach. Tej książki sprzedano już około 150 tys. egzemplarzy. A w Polsce książka, która sprzedaje się w granicach 15 tysięcy, to już jest bestseller.

Ale nie chodzi tylko o liczbę. Każda książka w Polsce ma coś, co mają radioaktywne pierwiastki chemiczne ja to nazywam czasem połowicznego rozpadu. Po pewnym czasie (najczęściej po 23 miesiącach), popularność książki spada. Natomiast "Samotność w sieci" wraca falami; nieustannie się pojawia na listach bestsellerów, mimo że ja praktycznie promocji wielkiej jej nie robię mieszkam sobie spokojnie we Frankfurcie nad Menem, zjawiam się w Polsce bardzo rzadko, na jakieś ważne wydarzenia typu: targi, wywiad telewizyjny, kiedy wydawnictwo niemalże mnie zobowiązuje.

Ta książka wraca, bo o niej sobie ludzie mówią. Ona zmienia ludzkie losy. Znam kilka przypadków, kiedy po niej rozstały się pary, kiedy śluby zostały odwołane. Czasem jest odwrotnie kobieta, która źle traktowała swojego mężczyznę i nie widziała w nim nikogo ważnego, interesującego, nagle odkrywa w nim cechy Jakuba. Nawet powstał ter min "jakubizacji" partnerów. Ta książka spowodowała, że w moim życiu pojawiła się "druga szyna". Napisałem ją , bo mi było smutno.

Mieszkam w Niemczech, ale z Polską wciąż utrzymuję kontakty. Jestem profesorem polskiej uczelni, Pomorskiej Akademii Pedagogicznej. W 1997 roku ogromnym wysiłkiem, kosztem czasu swojego i swojej rodziny co bardzo negatywnie wpłynęło na wiele rzeczy pracując w Niemczech dla wielkiej korporacji, zrobiłem w Polsce, na polskiej uczelni, habilitację.

Nie musiałem jej robić. Nie potrzebowałem jej. Nie dostałem ani jednego euro, jednej marki więcej za to, że ją zrobiłem. Robiłem to dla własnej satysfakcji, dlatego że chciałem badania, nad którymi pracowałem w Niemczech wiele lat, ukoronować tytułem naukowym. To było kiedyś moje marzenie, dawno w Polsce, żeby być profesorem. A żeby być profesorem, tym nominowanym przez prezydenta, trzeba zrobić habilitację.

Po habilitacji odczułem ogromną pustkę. Bo nic się w moim życiu nie zmieniło. Tak bardzo ją chciałem mieć, osiągnąłem ten szczyt, pobyłem sobie na nim pięć minut... Amerykańskie Towarzystwo Psychiatryczne taka alfa i omega psychiatrii na świecie ma jednostkę chorobową, która się nazywa postsuccess deppression. To mają alpiniści, którzy dążą do czegoś i osiągają to, a potem ogarnia ich jakiś smutek.

Rok po habilitacji miałem takę fazę smutku i nagle sobie zdałem sprawę, że ja ciągle piszę o tym co wiem, a nic o tym co czuję. Ciągle prace naukowe, dwa magisteria, doktorat, habilitacja, artykuły naukowe, programy komputerowe, kongresy, głównie w Stanach Zjednoczonych” Poczułem, że zostawiam po sobie rzecz z tej chemii informatycznej” pewnie ważną, ale dotyczącą może stu ludzi na świecie specjalistów, którzy się tym zajmują. A to świata wcale nie uszczęśliwia. Nagle pusto mi się zrobiło. Miałem na dodatek problemy rodzinne, związane z nieakceptacją faktu, że ja tak dużo pracuję, a nie jestem w domu (workaholicy mają takie problemy). I w fazie takiego smutku zacząłem pisać.

Wydało mi się, że to taka rozmowa z sobą. Jaki psychoterapeuta ma otwarty gabinet o dwunastej w nocy? Pewnie żaden, a poza tym trzeba im płacić. Natomiast ja zacząłem pisać. Postanowiłem, że nie będzie to żaden pamiętnik, blog jak się to teraz nazywa, tylko coś z historii, które przeżyłem. To było dokładnie w listopadzie 1998 roku. Zacząłem spisywać historie, układałem je w fabułę, ale nie miałem planu wydania książki. Uważałem, że nie potrafię, bo nie jestem z tej branży. Po prostu drążyła mnie myśl, żeby pisać, i pewnego dnia wydrążyła otwór; siadłem przy komputerze i zacząłem pisać.

Weszła moja młodsza córka. "Tatuś, co robisz?" Mówię: "A, piszę książkę". Pobiegła do mamy, mówi: "Tata znowu zwariował". Rodzina uważała, że mam kolejny pomysł (najpierw habilitacja, a teraz książka), potraktowała to jako żart i przeszła nad tym do porządku dziennego. A ja sobie pisałem. W wolnych chwilach, wieczorami, przez dwa lata.

Jeśli się książka dzieje w samolocie, to pisałem ją w samolocie. Jeśli dzieje się w Nowym Orleanie, to była pisana w Nowym Orleanie, jeśli w Dublinie, to w Dublinie, jeśli w sprawie operacji szpiku jest wymieniana Tulane Clinic, to byłem na kampusie Tulane Clinic, a jeśli w Paryżu, to w hotelu Bousquett, małym hoteliku blisko Pól Marsowych i Wieży Eiffela. Wielu ludzi jeździ teraz odwiedzić ten hotel i mieszka tam.

To było pisane w tych miejscach i dlatego książka jest tak strasznie prawdziwa. Uważam, że w książkach najważniejsze jest opowiadanie historii. Nie mogłem skupić się na formie książki, na języku, bo wydawało mi się, że słabo go znam. To nieprawda wielu ludzi uważa, że to jest dobrze warsztatowo napisana książka, ale mnie się wydawało inaczej.

"Samotność" wychodzi z szuflady
W grudniu 1998, kiedy już pół książki istniało, któregoś wieczoru w biurze napiłem się trochę więcej czerwonego wina i w tym "winnym stanie" wysłałem fragment książki... materiału nie nazywałem tego wtedy nawet książką do Leszka Bugajskiego, krytyka literackiego w Polsce. Pan Leszek Bugajski, czego wtedy nie wiedziałem, doradzał wówczas literacko gazecie, która nazywa się Playboy. Posłałem mu ten fragment, żeby ocenił, czy to w ogóle ma sens, czy to nie jest grafomania. Następnego dnia, jak wytrzeźwiałem, żałowałem, że to zrobiłem. Nie wierzyłem, że on odpowie. A on po trzech tygodniach napisał, że mu się to bardzo podoba, i zapytał, czy się zgodzę, żeby fragment tej książki opublikował polski Playboy. Przekonywał mnie, że Playboy to nie jest zła gazeta. W Playboyu w Ameryce zaczynali Salmon Rushdie i Stephen King, w Polsce Gretkowska, Pilch, Stasiuk... Więc to jest miejsce, gdzie się robi literaturę.

Zresztą w Polsce w tamtym czasie, w 1999 roku, nie było miejsca, gdzie można było opublikować kawałki prozy popularnej. Były "damskie" gazety, a jedyną "męską" był tak naprawdę Playboy. Długo się zastanawiałem i zgodziłem się. Fragment "Samotności w sieci" pt. "Kontakt" ukazał się w kwietniowym numerze 2000 roku. Trochę się wstydziłem kolegów, że ja do naukowych czasopism, a tu moja proza w Playboyu. I z Wiśniewskiego zrobił się Wisniewsky, zmieniłem kolejność imion i byłem Leon Janusz Wisniewsky.

Leszek Bugajski zaczął mnie intensywnie namawiać, żebym to wyciągnął z szuflady i zaczął wysyłać do wydawnictw. Długo się wahałem, ale w końcu mnie przekonał. Jak mnie się do czegoś przekona, to ja robię z tego rodzaj priorytetu życiowego. Więc nocami, po pracy, "handybindowałem" te swoje manuskrypty, wkładałem w koperty, naklejałem znaczki i z Frankfurtu rozsyłałem do wydawnictw według alfabetycznej listy, którą znalazłem w internecie. Przy "c" znalazłem "Czarne", wydawnictwo Andrzeja Stasiuka, a wysłałem też między innymi do Prószyńskiego. Pierwszą osobą, która tę książkę postanowiła wydać, był Stasiuk.

Oni są małym wydawnictwem niszowym, wydają zupełnie inną literaturę. Więc postanowili to wydać w koedycji z Prószyńskim. Ryzyko podzielili na pół. Jak mówi Stasiuk, to była ich najlepsza inwestycja. Przyniosła im największe zyski, mimo że dzielą je na połowę z Prószyńskim. Dzięki pieniądzom, które zarobili na niej i z tego jestem bardzo dumny udaje się w Polsce wydawać innych autorów: bałkańskich, ukraińskich”

Książka zaczęła żyć swoim życiem. Stała się popularna i zacząłem dostawać emaile. Jako chyba pierwszy polski autor zaryzykowałem, podając adres emailowy na okładce. Sądzę, że gdyby żeromski miał adres emailowy, to by do niego pisali, do Byrona pewnie też. Kiedy zaczęły przychodzić, wiedziałem, że książka jest czytana. Najpierw było kilka, potem przychodziły setki emaili. Teraz, po trzech latach, zrobiło się ich 16,500 od ludzi, którzy czytają tę książkę, za swoje pieniądze łączą się z internetem i piszą do mnie, co czują. Niektóre są jednozdaniowe, typu "Nienawidzę pana".

Książka dotyczy internetu, więc było właściwe, żeby autor miał adres emailowy. Stronę internetową miałem już wcześniej, ale potem zacząłem o niej informować. Do czasu napisania książki miałem tę stronę dwa lata i dwa tysiące wizyt. Trzy lata później mam ich 246 tysięcy. Zaczęły się dziać z tą książką różne rzeczy. Zaczęto o niej pisać w mediach. Jest czytana w radiu. Zaczęto ją cytować, umieszczać jej fragmenty na blogach, będzie nakręcony film od lutego rusza produkcja, finansowana przez polską telewizję.

Miłość internetowa

To rodzaj fascynacji osobą, która jest jakby po drugiej stronie ekranu, ale w rzeczywistości bardzo daleko. Przecież można się fascynować przez rozmowę. To nie jest moja historia. Ona jest biograficzna, ale nie autobiograficzna. Znam elementy tej historii. Znam kobietę, która podjęła tę decyzję. Ta, którą opisałem, jest pewnie nie ta. Sfabularyzowałem to wszystko. Dodałem do cech tej kobiety cechy innych kobiet, o których słyszałem, że podobne historie przeżyły. Dlatego Ona nie ma imienia, bo nie jest jedną kobietą.

Wielu ludzi pyta mnie jak Ona ma na imię? Ona jest bezimienna, bo jest takim puzzlem, złożonym z wielu kobiet, z wielu różnych cech. Nie chciałem, żeby identyfikowano tę kobietę jednym imieniem. Chciałem, żeby ludzie mogli się sami z nią identyfikować.

Jakub też ma cechy wielu mężczyzn. Tak dobrych mężczyzn jak Jakub, naprawdę nie ma. Tak wrażliwych, tak inteligentnych, takich co jak się mają spóźnić 10 minut, to wcześniej przyjdą powiedzieć, że się spóźnią. Mężczyźni mi zarzucają, że strasznie podniosłem im poprzeczkę. Wiele kobiet doszukuje się w swoich partnerach cech głównego bohatera, których nie znajdują i są bardzo sfrustrowane.

świat polskiej książki
Dzięki tej książce zaistniałem w polskim świecie księgarskim, i to bardzo mocno. Nie ma osoby w Polsce, która nie zna "Samotności w sieci", czy ją lubi, czy nie lubi. Jest ta książka niezwykle popularna. Może nie będzie się pamiętało mojego imienia czy nazwiska, ale na pewno będzie się pamiętało tytuł.

Ta książka wypełniła pewną niszę. To był początek popularyzacji internetu, który nagle przestał być kojarzony tylko z miejscem, gdzie są informacje, gdzie są hakerzy, a w którym nagle pojawiły się elementy społeczne, socjologiczne, emocje. Ludzie się zaczęli w internecie spotykać, i nie dość że się spotykali, to wywoływali w sobie emocje, zakochiwali się. Nagle powstały czaty miejsca, gdzie się ludzie spotykają i mówią ogromnie szybko, ogromnie intensywnie o emocjach.

W tym momencie pojawiła się moja książka. Jako pierwszy opisałem taką parę. Pokazałem, jak te emocje się w internecie przeżywa. Dostaję emaile pełne pretensji: "Pan ukradł mi książkę". "Pan opisał to, co chciałem napisać, a teraz nie napiszę, bo to będzie tylko kopia".

Następne książki

Ta książka zwróciła na mnie uwagę. Wydawnictwo, które zrobiło na niej ogromne pieniądze, zwróciło się do mnie, żebym pisał następne. Taki pomysł miałem długo przed "Samotnością w sieci". Historie opisane w "Zespołach napięć" to opowiadania o kobietach. Tym, co te opwiadania łączy, mimo że dzieją się w różnych epokach i dotyczą różnych kobiet, jest menstruacja stąd tytuł, od pms.

Miała się nazywać "Menstruacje", ale uznano, że to tytuł zbyt szokujący. Wtedy zmieniłem go na "Zespoły napięć". To opowiadania o kobietach, ale najwięcej dowiedzą się z nich o sobie mężczyźni, jeśli je przeczytają.

Ta książka też była popularna też weszła na listę bestsellerów, ale nie tak popularna, jak "Samotność". Zresztą opowiadania się czyta o wiele trudniej. W powieści ludzie mają czas przywiązać się do bohatera. Zanim się zdążą przywiązać w opowiadaniu, ono się kończy. Po "Zespołach napięć" pojawił się nowy eksperyment literacki "Martyna". Pisana wspólnie, interaktywnie, z innymi osobami. Wybrałem te, których zakończenia wydały mi się najlepsze. Były organizowane czaty na ten temat, były listy mailingowe. Losy głównej bohaterki były kreowane interaktywnie w internecie przez wielu ludzi. W Ameryce to się nazywa internet literature.

No i wreszcie, trzy lata po "Samotności", napisałem "Los powtórzony". Bohater "Samotności" przenosi się odrzutowcami z miejsca na miejsce, nie ma problemów finansowych, jest strasznie wykształcony, odbywa się to w kosmopolitycznym świecie. "Los powtórzony" to powieść, która się dzieje "tu i teraz", we współczesnej Polsce. Jest to też historia miłosna, internet też gra tam pewną rolę, ale drugorzędną. To historia o poświęceniu i miłości. O tym, jak daleko ludzie się poświęcają, aby przeżywać miłość, i czy czasem poświęcanie się dla kogoś nie jest sednem miłości. To saga rodzinna. Ja tę historię znam historię pięciu braci, górali z Biczyc koło Nowego Sącza, wychowanych przez samotną matkę, bo ojciec zginął w wyniku prześladowań stalinowskich. Czterej wyjeżdżają z domu to naukowiec, żołnierz w Giżycku, listonosz w Nowym Sączu, cwaniaczek, który zakłada w łodzi firmę ochroniarską różne charaktery.

Główny bohater, Marcin, zostaje w domu z matką, która dostaje wylewu i jest sparaliżowana. Przez osiem lat z niezwykłym poświęceniem opiekuje się matką. Rezygnuje z własnego życia osobistego, żeby zajmować się matką. Książka zaczyna się, kiedy matka umiera. Jest stypa i spotykam braci. Zaczynam snuć ich losy, pokazywać różne charaktery. Marcin nagle odkrywa, że jest strasznie samotny. Kiedy żyła matka, nie zauważał tej samotności. Przypadkiem poznaje przez internet kobietę. Oboje interesują się końmi. Z tego buduje się związek, buduje się miłość.

Nie zdradzę, co się dalej dzieje, ale głównie zastanawiam się tak jak w "Samotności" nad tym, jakie są granice poświęcenia. Czy najważniejszym dla czego żyjemy, jest miłość? Wychodzi na to, że tak. Jak bardzo ludzie są samotni? Jak sobie z tą samotnością radzą? Jakie decyzje podejmować? Co jest w życiu ważniejsze? Pokazuję to na przykładzie kilku braci. Ta książka pokazuje, co dzieje się we współczesnej Polsce. Dlatego odniosła taki ogromny sukces. A dziś została ukoronowana Witryną 2004.

Wielu ludzi zarzuca mi, że to nie jest takie emocjonalne jak "Samotność w sieci". Wiedziałem, że tak będzie. Czytelnicy spodziewali się jakiejś "Samotności 2", tych samych wzruszeń, tych łez, tego rzucania książką o ścianę, pretensji do autora. Ta książka jest bardziej wyważona. "Samotność" była pisana bardzo emocjonalnie; nigdy jej nie przeczytałem, muszę się przyznać. Nigdy. Myślałem przez dwa lata, że wrócę do niej i będę chciał coś zmienić. Czytałem tylko fragmenty, które wskazał mi korektor jako fałszywe.

Natomiast "Los powtórzony" był pisany bardzo autocenzuralnie. Fragmenty leżały w szufladzie, potem do nich wracałem, bo nie chciałem przesadzić z emocjami. Pisanie o miłości jest strasznie trudnym zadaniem. Jak chodzenie po linie. Po jednej stronie szczerzy zęby kicz, a po drugiej melodramat w najlepszym wypadku. Bo miłość jest sama w sobie melodramatyczna. Te odciski ust, to czekanie na taksówkę pięć minut, które wydają się wiecznością, te romantyczne kwiaty, ta ciągła obawa, że się nie spełni oczekiwań”

Ludzie chcą się zakochać, żeby ten melodramat przeżywać. Ale jak się pisze o miłości zbyt melodramatycznie, to autor zaraz słyszy zarzuty, że jest Mniszkówną” to jest strasznie trudne, szczególnie dla mnie chemika i informatyka. Ale okazuje się, że się obroniłem.

Pisarstwo i nauka
Pisanie nigdy nie będzie dla mnie ważniejsze od nauki. To jest zawsze drugi tor, robię to w pośpiechu, w weekendy.

Jestem takim” pisarzem po godzinach. A właściwie autorem po godzinach. Uważam, że na słowo "pisarz" trzeba sobie załużyć. I że trzeba być przygotowanym zawodowo. Trzeba mieć takie marzenie, a ja takiego marzenia nie miałem, to mi się po prostu w życiu pojawiło. Może za kilka, za kilkanaście lat, będę mógł się tak nazywać. Na razie nazywam siebie autorem. świat literacki w Polsce ma mi dużo za złe że zamiast kupować ich książki, ludzie kupują moje. Im się wydaje, że i tak jestem bogaty, bo mieszkam w Niemczech, i to jest racja. Pracuję dla dużej korporacji i pisanie nie było mi potrzebne ze względów finansowych. Nawet nie czytałem umowy wydawniczej, którą podpisałem. Na początku pieniądze, które za to pisanie przychodziły, były dla mnie zupełnie nieistotne.

Gdybym przestał pisać, nic by się w moim życiu nie zmieniło. Miałbym ten sam samochód i żyłbym nie gorzej. Może nie miałbym na pewne ekstrawagancje. Teraz ma to znaczenie, bo pozwala mi spotykać nieprawdopodobnych ludzi, których bym nigdy nie spotkał, i robić nieprawdopodobne rzeczy. Piszę felietony do "Pani". Dawniej nikt by się do mnie o to nie zwrócił. A teraz mam swoją kolumnę, gdzie mogę opowiadać historie, dla których wielu ludzi kupuje to pismo. Mam felieton w radiu w Polsce. To się nazywa "Cztery pory roku", jest bardzo popularne słyszą to w każdej stodole. Opowiadam naukowo o emocjach, o tym, dlaczego mężczyźni zdradzają, jak pożądają mężczyźni, jaka w nich jest chemia, dlaczego tak się dzieje; takie męskie spojrzenie na wiele spraw. Jako chemik zajmuję się molekułami emocji. To pretekst, żeby opowiedzieć o tym, dlaczego ludzie się zakochują, dlaczego się to zakochanie kończy, jaka chemia się u nich pojawia. To jest ostatnio bardzo modne i można to zmierzyć.

"Los powtórzony" zmienił moje życie w sensie dostępu do ludzi. Nagle mogę coś opowiedzieć i wiem, że ludzie mnie wysłuchają.

Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama