Dla Amerykanów obchodzony w czwarty czwartek listopada Thanksgiving Day, Dzień Dziękczynienia często nazwany także świętem indyka, to najbardziej rodzinne święto w ciągu roku. Zazwyczaj przy suto zastawionym stole z pieczonym indykiem w roli głównej gromadzą się całe, często wielopokoleniowe rodziny, których członkowie niekiedy pokonują tysiące mil, żeby zasiąść do wspólnej kolacji, którą rozpoczyna dziękczynienie Panu Bogu za wszelkie dobro, jakie nich w ciągu roku spłynęło.
Przygotowania do celebracji tego święta w amerykańskich domostwach trwają już kilka dni wcześniej. Powszechny jest rytuał przygotowywania wielobarwnych dekoracji, którymi zdobione są domy i świąteczne stoły. Czy jako Polacy wrastamy w tę czterowiekową tradycję rodzinnych spotkań, żeby z tej okazji upiększać swoje domy i dziękować za wszystko, co dobrego nas w ciągu roku spotkało i czego udało się dokonać? Wiele wskazuje na to, że faktycznie nie tylko staramy się kultywować tradycję spożywania pieczonego ptaka, ale również przygotowania całej otoczki wokół tego wydarzenia.
Dobrym przykładem potwierdzającym to stwierdzenie są dwie polonijne organizacje – Klubu Przyjaciół Ziemi Ropczyckiej i Towarzystwo Dolnośląskie, których członkowie, a szczególnie panie od kilkunastu lat kultywują koleżeńskie spotkania poświęcone wspólnemu wyrobowi różnego rodzaju stroików świątecznych, pieczeniu ciasteczek i innych łakoci oraz dzieleniu się przepisami kulinarnymi dotyczącymi przygotowania głównego dania, jakim od czterech wieków jest pieczony indyk.
– Jeżeli chodzi o nasze klubowe przygotowania do Dnia Dziękczynienia, a pragnę w tym miejscu dodać, że także do tych typowo polskich świąt, jakimi w naszej kulturze i religii są Boże Narodzenie i Wielkanoc, to na tydzień lub dwa wcześniej staramy się wspólnie robić okolicznościowe stroiki, które ozdobią nasze stoły i będą ciekawymi prezentami z okazji świąt, a często posłużą jako bardzo oryginalne karty z życzeniami i zaproszenia. Pomimo, że Dzień Dziękczynienia nie ma większych historycznych i kulturowych związków z naszymi polskimi tradycjami, to jest jednak bardzo sympatyczną i miłą okazją do rodzinnej celebracji, a więc staramy się to święto chętnie kultywować, podobnie zresztą jak Halloween. Niestety, w tym roku ze względu na obowiązujące ograniczenia związane z pandemią musiałyśmy zrezygnować z szerszej formy naszych klubowych spotkań z tej okazji na rzecz kilku bardziej zamkniętych, ograniczonych jedynie do uczestnictwa w kręgu domowników i najbliższych znajomych – powiedziała prezes Towarzystwa Dolnośląskiego Łucja Mirowska-Kopeć, która 14 listopada przez parę godzin pod okiem sąsiadki Lei Huertas wraz z córką Karoliną Marinescu, mamą oraz Małgorzatą Siepierską i Barbarą Ciślak wycinały z różnokolorowych materiałów i papierów, a później malowały i kleiły najróżniejsze indyczo podobne stroiki. Nie zabrakło przy tym wspólnego śpiewania, opowiadania anegdotek i najzwyczajniejszych babskich pogaduszek okraszonych grzańcem lub szklaneczką „czegoś” mocniejszego, nad czym chętnie czuwał prezes Ziemi Ropczyckiej Jan Kopeć.
I ja tam byłem, z ciekawością i nie pierwszy już raz wszystkiemu się przyglądałem. W takich momentach we wspomnieniach chętnie wracam na rodzinną, wielkopolską wieś, gdzie dziesiątki lat temu mamy, siostry, ciocie i babcie w okresie po Bożym Narodzeniu spotkały się na wieczorach darcia gęsiego pierza. Uciechy i zabawy było przy tym co niemiara, szczególnie dla młodych mężczyzn, którym tylko psikusy były w głowach. Sporo było muzyki i tańca, ale o tym napiszę przy innej okazji.
Tekst i zdjęcia: Andrzej Baraniak
Reklama