Jak w szkolnej, nowej rzeczywistości, odnajdują się dzieci i rodzice
Ponad milion uczniów z prawie dwóch milionów w Illinois uczy się zdalnie – tak wynika z danych Illinois State Board of Education. Około pół miliona dzieci uczy się w modelach mieszanych – przez część dnia nauki lub część dni w tygodniu. Nauka stacjonarna dotyczy nadal stosunkowo niewielkiej grupy dzieci – w szkolnych salach uczy się ich 158 216.
Co ciekawe, różne formy nauczania są wynikiem tych samych przepisów wydanych przez gubernatora J.B. Pritzkera w porozumieniu z ISBE (Illinois State Board of Education), IBHE (Illinois Board of Higher Education) i ICCB (Illinois Community College Board). Władze ogłosiły przepisy obowiązujące wszystkie dystrykty szkolne w Illinois i wskazywały, że szkoły muszą zapewnić uczniom i nauczycielom możliwość dystansowania społecznego. Plan zakładał również zakaz zgromadzeń większych niż 50 osób w jednym pomieszczeniu, a na szkoły nakłada obowiązek przeprowadzania badania przesiewowego temperatury. W szkołach obowiązuje również noszenie masek.
Przygotowanie szczegółowych planów otwarcia szkół Pritzker pozostawił poszczególnym kuratoriom oświatowym. Pomiędzy wydaniem powyższych przepisów a datą rozpoczęcia roku szkolnego (różne terminy w różnych szkołach), dystrykty szkolne i lokalne rady edukacji głowiły się nad optymalnymi rozwiązaniami dla swoich placówek. Z samej różnorodności w warunkach lokalowych wyniknęło ogromne zróżnicowanie pomiędzy planami nauczania dzieci. Niektóre dzieci, mieszkające kilka ulic od siebie, uczą się w różnych godzinach i różnych trybach.
Nauczanie w pełni zdalne zaproponowały swoim uczniom chicagowskie szkoły publiczne (Chicago Public Schools, CPS), których kurator deklaruje, że jest szansa na powrót do nauki stacjonarnej na początku listopada. Trudno ocenić, na ile ta obietnica jest realna, bowiem nie jest tajemnicą, że ruchy kuratorium są nie tylko bacznie obserwowane, ale i blokowane przez związek zawodowy nauczycieli (Chicago Teachers Union, CTU). Pytani o pracę w nowych warunkach nauczyciele o polskich korzeniach nie chcą wypowiadać się oficjalnie. Anonimowo deklarują, że robią, co mogą, żeby dzieciom umożliwić naukę na dobrym poziomie. Przyznają również, że pracy jest więcej niż wtedy, gdy uczą w szkołach – nauka online wiąże się z przygotowaniem często nowych materiałów, które utrzymują uwagę i ciekawość dziecka przed ekranem.
W lipcu pisaliśmy, że – jeśli chodzi o kształt edukacji jesienią – pewna jest jedynie niepewność, bo sytuacja jest ciągle jest dynamiczna. „(…) Najważniejszym przymiotem szkół naszych dzieci może okazać się elastyczność i umiejętność szybkiego zorganizowania pracy zdalnej dla wszystkich naszych pociech, a naszą – rodziców, cechą, umiejętność omijania kłód rzucanych pod nogi”.
Czy faktycznie tak jest? W wielu dystryktach na przedmieściach Chicago dzieci uczą się już od 5 tygodni – zapytaliśmy rodziców, Polaków mieszkających w aglomeracji Chicago, jak radzą sobie z nową rzeczywistością edukacyjną.
Monika, mama 8-letniego Leona i 5,5-letniego Elliota
Nie chciałam edukacji zdalnej, przez komputer, dla moich dzieci, więc rozpoczęliśmy homeschooling. Zaczęliśmy dopiero w ubiegłym tygodniu, ponieważ czekałam na książki prawie 4 tygodnie. Zamówiłam zestawy do nauki dla dzieci – synowie są w 2. klasie i zerówce, i uczymy się w domu.
Robię to pierwszy raz, więc na razie metodą prób i błędów dochodzimy do optymalnego grafiku. Nie mam doświadczenia pedagogicznego, ale w Illinois łatwo rozpocząć homeschooling. Administracyjnie nie trzeba tego nigdzie zgłaszać, informuje się wyłącznie szkołę, do której dziecko miało chodzić.
Jeśli chodzi o materiały do nauki, to źródeł i wszelkich pomocy jest w Internecie mnóstwo. Zasięgnęłam też pomocy doświadczonych mam, które uczą w domu – poradziły mi, jak się za to zabrać i jakie materiały kupić. Moje dzieci są jeszcze małe, więc nie boję się, że nie nauczę ich tego, czego uczyłyby się w szkole. Odpowiedzialność spoczywa na mnie i mężu, stan edukacji domowej nie „sprawdza”. Jeśli będziemy chcieli wrócić do szkoły publicznej, dzieci zostaną poddane testom poziomującym.
Beata, mama uczennicy 1. klasy liceum i studentki, nauczycielka w polskiej i amerykańskiej szkole
Uczę od pięciu tygodni. Zajęcia w budynku szkolnym odbywają się tylko od rana do południa, a po lunchu, który dzieci już jedzą w domu, dzieci mają spotkania na zoom z nauczycielami muzyki, wychowania fizycznego, plastyki i języka hiszpańskiego. Jak dotychczas nikt nie zachorował na COVID-19. Mieliśmy dzieci, które źle się czuły i zostały wysłane do domu, ale nikt nie miał kwarantanny. Ja pracuję z najmłodszymi dziećmi w tym roku i mamy dzieci na dwie zmiany po 2 godziny. Muszę przyznać, że nawet te maluchy noszą maski i są posłuszne. Codziennie mierzymy dzieciom temperaturę, często dezynfekujemy ręce. Wychodzimy na zewnątrz na tak zwane przerwy od maseczek. Moi koledzy nauczyciele zgodnie twierdzą, że lepiej jest uczyć dzieci w budynku szkolnym niż przez Internet, natomiast szkoła w maskach jest wykonalna. I ja osobiście – jako nauczyciel i jako rodzic – jestem za tym, żeby zajęcia odbywały się w budynku szkolnym. Życzę moim córkom, które są w domu i mają lekcje online, żeby jak najszybciej poszły do szkoły.
Angelina Kozmial, mama 5-letniej Emilii
Moja córka ma 5 lat i chodzi do zerówki w John W. Garvy Elementary School, która działa w ramach Chicago Public Schools. Uczy się zdalnie, pracujemy na sprzęcie domowym.
Pierwszy tydzień minął dzieciom na nauce włączania i wyłączania głosu. W drugim tygodniu, kiedy pani zaczęła uczyć dzieci literek, dzieci trenowały włączanie i wyłączanie dźwięku. Od tego tygodnia zaczęliśmy naukę w mniejszych grupach i to się sprawdza lepiej, bo nauka powoli idzie do przodu – przynajmniej każde dziecko jest w stanie powtórzyć literkę.
Emilka chodziła do przedszkola. Nie znała angielskiego, ale mieliśmy dobry kontakt z nauczycielką. Nie było żadnych problemów. Teraz widzę, że jej umiejętności się cofają.
Emilka chce wrócić do dzieci, do klasy. Ja też wolałabym, żeby ona uczyła się na miejscu.
Dotychczas pracowałam w domu, jestem księgową. Teraz, przy takim trybie szkolnym w zasadzie nie mam szans na to, żeby pracować.
Iwona, mama dwóch córek: Kariny, która rozpoczęła naukę w 1. klasie i Wiktorii, która uczy się w 6. klasie
Wiktoria, moja starsza córka, jest w miarę samodzielna i radzi sobie z właściwie wszystkimi aspektami nauki zdalnej. Karina, która rozpoczyna naukę w szkole podstawowej ma, jak każde dziecko, problemy z koncentracją. Nie służy jej nauka w jej pokoju, kuszą zabawki, zabawa i swoboda i ciężko mi wytłumaczyć jej, że jednak musi usiąść i pracować.
Dziewczynki uczą się w Dystrykcie 54 w Schaumburgu, chodzą również do Polskiej Szkoły im. Orła Białego w Hoffman Estates.
Czy jestem zadowolona z obecnej sytuacji? Nie. Chciałabym, żeby dzieci wróciły do szkoły. Ze względu na nie – uważam, że dzieci uczą się efektywniej ze szkoły, ale również ze względu na to, że to nasze podatki finansują szkołę i czuję po prostu, że w tej chwili szkoła nie daje tyle, ile w czasie nauki osobistej. Natomiast podoba mi się to, że nauczyciele są zaangażowani, podoba mi się to, że moje dzieci są uczone przez nauczycieli samodzielności, nawet przez Internet. Martwię się jednak o tegoroczne wyniki.
Chciałabym również pracować w dawnym trybie – pracuję w domu, ale praca przy dzieciach nie jest tak efektywna.
Dla mnie niezrozumiałe jest to, że poza szkołą dzieci się spotykają na osiedlu, na placu zabaw, w domach. Trudne jest wytłumaczenie dziecku, że nie mogą być w szkole.
U nas jest również YMCA, które proponuje opiekę nad dziećmi w czasie nauki zdalnej. Owszem, są tam odstępy zapewnione i obowiązkowe maski, ale to kosztuje 800 dolarów od jednego dziecka. Czym różni się to od szkoły? Dlaczego taka forma opieki jest dozwolona, a szkoła nie? Jak się płaci, to dzieci się nie zarażają, a w szkołach publicznych się zarażą?
Kasia Plewa, mama 6-letniego Maksa i 8-letniej Darii
Moje dzieci uczą się w District 28 w Northbrook, w Westmoor School. Nasz dystrykt jest jednym z niewielu, które otworzyły szkoły na naukę osobistą. Od 24 sierpnia dzieci uczą się w godz. 8:35-3:30. 77 proc. dzieci chodzi do szkoły codziennie, 22 proc. uczy się wyłącznie zdalnie i 1 proc. dzieci zostało wypisanych z dystryktu.
Teraz zaczęliśmy 5. tydzień nauki i jak na razie jest dobrze, choć co do wielu rzeczy mam wątpliwości: dzieci muszą być w maskach w klasie cały czas, każde dziecko ma swoje biurko i każde siedzi zwrócone w tym samym kierunku w odległości 6 stóp jedno od drugiego. Jeśli chcą ściągnąć maskę, muszą postawić pleksę na swoim biurku. Przerwy – ta długa, rekreacyjna, przerwy na snacks, physical education i lunch – wszystko to odbywa się na polu, jeśli naturalnie pozwala pogoda. To oznacza, że dzieci przynajmniej 4 razy dziennie przebywają na zewnątrz. Każda szkoła ma 3 wielkie namioty na zewnątrz i tam dzieci siedzą na matach. Zajęcia dodatkowe, takie jak hiszpański, plastyka i muzyka są nauczane przez Zoom.
Mój pierwszoklasista nie za bardzo lubi chodzić do szkoły. Na początku bardzo był podekscytowany. Ale teraz musi mieć maskę i dzieci praktycznie nie mogą ze sobą się bawić w klasie, na zewnątrz muszą trzymać odległość od siebie. Z każdym dniem jest coraz gorzej, bo narzeka, że tylko siedzą i się uczą cały czas.
Moja córka w 3 klasie bardziej lubi szkołę, bo się cieszy, że może widzieć koleżanki cały dzień i przynajmniej nie jest sama w pokoju przed ekranem tak, jak to było wiosną.
Bardzo ciężko znaleźć równowagę w tym wszystkim. Zastanawiamy się nad wypisaniem dzieci ze szkoły i znalezieniem im opieki na 2-3 godziny dziennie. Jeśli restrykcje zostaną zaostrzone, zdecydowanie wypiszemy dzieci ze szkoły.
Barbara, mama 4-letniego Oliviera i 6-letniego Jonathana
Mój starszy syn jest w pierwszej klasie w District 62 i uczy się online. W następną środę wraca do szkoły. Mój młodszy syn chodzi do preschool, również online, stacjonarnie rozpocznie naukę 13 października.
Nauka online to jest jedna wielka porażka. Dzieci nie mogą usiedzieć w jednym miejscu i cały czas tylko rozmawiają o różnych rzeczach na Zoom. Nauczycielka się stara, ale niestety dzieci (a także rodzice) nie współpracują z nią. Mój mąż pracuje z domu. Ja musiałam się zwolnić z pracy, ponieważ nie było innego wyjścia.
Obserwuję sytuację i widzę, że różnego rodzaju protesty nic nie dają. Myślę, że najlepsze, co w tej sytuacji powinniśmy zrobić, to przestać narzekać i jakoś zacząć współpracować z nauczycielami.
Zwłaszcza, że widzę, jaka zmiana jest w dzieciach. Mój starszy syn na początku był zadowolony. Teraz na siłę go trzeba sadzać, żeby coś robił. Kiedyś lubił czytać, teraz mu się nie chce. Ale ja się mu nie dziwię. Dorosłemu trudno wysiedzieć od 9 do 3:30, a co dopiero dziecku…
Wioletta Pietrzak, właścicielka polskiego przedszkola i nauczycielka w polskiej szkole, mama 13-letniego Fabiana i 6-letniej Zoe
Moje dzieci uczą się w dystrykcie 46. Moja córka jest w zasadzie na początku edukacji, więc cały czas jej właściwie asystuję: jesteśmy z nauczycielką na Zoomie do 11, później do 2 pm robimy zadania. Ponieważ mam taką możliwość, zabieram córkę do pracy. Sadzam ją w niewielkiej odległości od siebie i… uczymy się.
Na tę sytuację mam kilka perspektyw. Mam dziecko nastoletnie i małe, w pracy jestem zobowiązana dochować przepisów stanowych i jestem odpowiedzialna za inne dzieci, podobnie w polskiej szkole, w której uczę. Dla mnie jest to niezrozumiałe, dlaczego młodsze dzieci mogą przebywać w placówkach takich, jak przedszkole, a młodsze klasy szkoły podstawowej muszą już uczyć się w domu. Jaka jest różnica między dziećmi? Powiedziałabym nawet, że młodszym dzieciom trudniej jest zachowywać dystans i zasady higieny – to jest w zasadzie praca wyłącznie dorosłych.
Moja córka jest generalnie bardzo pogodnym dzieckiem. Od niedawna bywa płaczliwa: denerwuje ją to, że nie zna kolegów, denerwuje ją to, że pani czasem jej nie słyszy i w związku z tym – nie odpowiada. Kiedy zaczyna się jej edukacja, ma już podcięte skrzydła – to jest dla mnie smutne. Jestem nauczycielką i wiem, z czym to się je, więc jej pomagam. Doceniam również tę możliwość, że mogę dzieci zabrać do pracy. Współczuję natomiast mamom, które są bezradne w obliczu trudności szkolnych dzieci, wynikających z ,,nowych” czasów, jakie nastały.
Barbara, mama 6-letniego Jakuba
Jakub chodził do publicznego przedszkola 5 dni w tygodniu od 8.30 do 2.30 pm. Uwielbiał je. Jest jedynakiem. W maju zauważyłam, że ma objawy zniechęcenia, nie chciał jeść, bawić się, nic go nie interesowało oprócz leżenia i oglądania bajek. Nieustanny smutek i rozgoryczenie o wszystko.
Zapisaliśmy go do szkoły prywatnej, katolickiej. Jest odmieniony. Cieszy że musi wstawać do szkoły, ubierać się i wychodzić z domu! Codziennie długa kolejka samochodów przed szkołą, maseczka, mierzenie temperatury, pytanie o zdrowie – co dzień. W szkole dzieci zachowują odległość pomiędzy sobą na odległość ramion, do ubikacji wychodzą pojedynczo, na zabawy tylko w swojej grupie. Zawsze w maseczkach w budynku, ale na zabawy na zewnątrz maseczki są ściągane, bo nauczyciele tak wymyślają zabawy, aby dzieci nie zbliżały się do siebie ( frisby, skakanki, tenis, paletki). Nie dotyczy to tylko gimnastyki, ale jakichkolwiek przerw lub zajęć na boisku. Każdy ma swoja ławkę oddaloną od innej z każdej strony nie mniej niż 6 stóp. Przekąski i lunch zjada przy swojej ławce.
Mój syn nie rozumie pewnych rzeczy np: dlaczego pani musi ubrać rękawiczki, żeby pomóc mu zawiązać sznurówkę, albo dlaczego ciągle musi chować swoje rzeczy, bo jest „clean up time” trzy razy na dzień, kiedy panie dezynfekują biurka i krzesła. Nie wszystko potrafię mu wytłumaczyć. Jednak wiele rzeczy pochwalam: nareszcie rodzicie nie wysyłają, lekko zakatarzonych lub przeziębionych dzieci do szkoły! Snack i lunch zjedzone – bo nie ma czasu na pogaduchy. W poprzednim roku nigdy nie zdążył, bo rozmawiał z kolegami. Nawyk sprzątania swoich rzeczy przenosi się do domu i nie muszę uczyć tego tylko ja. Nagle okazało się, że można uczyć dzieci innych sportów niż piłka nożna lub baseball. W szkole jest czysto. Cierpliwość u 6-latka to słowo, które nie istnieje, a jednak oczekiwanie na swoją kolej przed szkołą i po szkole po prostu uczy cierpliwości.
Agnieszka Markowska, mama 14-letniego Gabriela i 7-letniego Juliana
Mam dwóch synów: młodszy jest w 2 klasie, starszy – w ósmej. Mieszkamy w Wheaton, chłopcy uczą się w tutejszym dystrykcie nr 200. Młodszy od 9:00 am do 1:00 pm uczy się „in person”, a starszy uczy się online. Zajęcia u młodszego syna zostały skrócone o długą przerwę, lunch, muzykę i plastykę. Z tym, że muzyka i plastyka są raz w tygodniu. Natomiast jest to praca samodzielna. No i jest też wf – ale w zasadzie nie wiem, jak to udokumentować. Nie namawiam syna do wykonywania tych ćwiczeń, bo jest bardzo aktywny, ma treningi. Jesteśmy w stanie to jakoś pogodzić.
Mój młodszy syn znajduje się w szkole bardzo dobrze, nie narzeka na ograniczenia, na maskę, nie ma z nim żadnego kłopotu.
Starszy syn też nie ma większych trudności. Uczy się, wykonuje zadania. Niestety, nie działa gra na instrumencie w systemie internetowym. Twierdzi, że nie musi się strzyc, bo nie idzie do szkoły. Tęskni trochę do kolegów i towarzystwa, ale nie widzę wielkich problemów.
Jeśli chodzi o warunki do nauki, mają spokojne, ciche miejsce dla dzieci, trochę wsparcia, trochę nauki samodzielności, trochę nadzoru. To wystarcza.
Jeśli chodzi o moją pracę, nic się nie zmieniło. Mieszkamy od szkoły dwa kroki. Starszy syn ma już 14 lat, więc chłopcy chwilę mogą zostać sami. Gdyby mój młodszy syn uczył się w domu, musiałabym pewnie z pracy zrezygnować i byłam na to gotowa.
Wioletta Perchlicka, mama czworga dzieci
Moje dzieci maja 16, 13, 7 i 3 lata. Starsze radzą sobie same z obowiązkami, przełączaniem się z Zooma na Zoom i ogarnianiem prac domowych. Jeśli chodzi o młodsze dzieci, wszystko jest na mojej głowie. Rano o 8 muszę zalogować córkę na Zoom, o 8:30 syna. Jego usadziłam sobie w jadalni, ją w salonie, żeby na długo nie spuszczać ich z oka, a pomóc obydwojgu. Pilnuję córki przez całe zajęcia, żeby sobie nie włączyła np. YouTube, bo jest raczej mało zainteresowana tą formą zajęć, przy okazji nasłuchuję, czy syn jeszcze się nie znudził i nie odszedł od swojego komputera. Większość materiału, jaki on przerabia, jakby do niego nie docierał. Kiedy przychodzi do odrabiania lekcji, on nie wie, o co chodzi. Bardziej niż słuchać nauczycielki, woli zaglądać, czy ktoś coś na czacie napisał albo coś sobie rysować na kartce. Córka kończy po około 45 minutach i co drugi dzień ma kolejne 15 minut w małej grupie. Po zakończeniu jej zajęć, pilnuje syna i 2 dni w tygodniu, kiedy ma inne przedmioty, pomagam, a córce daje wtedy tablet lub wysyłam na podwórko, żeby mu nie przeszkadzała.
Z początku było ciężko to ogarnąć, problemy z Internetem, z Zoomem, ale teraz stało się rutyną. Nie powiem, że przyjemną, ale pogodziłam się z tym. Przykre jest, że pierwszy rok mojej córki wygląda właśnie tak, wyobrażam sobie, jaką radość miałaby z tańców i zabawy z dziećmi w szkole, osobiście, nie przez ekran iPada.
Pozostałe dzieci też bardzo chciałyby wrócić do szkoły, ja widzę, że stały się bardzo wycofane. Starszy syn i córka siedzą praktycznie cały dzień w swoich pokojach, robią lekcje i siedzą w komputerach. Część ich kolegów nie może wychodzić z domów, ponieważ ich rodzice nie chcą ich na wirusa narażać. Z kolei ci, którzy mogliby wyjść, spędzają dużo czasu na nauce.
Druga połowa dnia praktycznie w całości mija na odrabianiu zadań. Moja trzylatka ma zadania w formie gier i zabaw, do tego też siadam z nią ja, i znowu odbywa się to na tablecie.
Ja w tej całej sytuacji czuję, że spadło wszystko na mnie. Szukanie prac domowych na kilku stronach, aplikacjach itd., i ta presja, czy wszystko znalazłam i czy jest zrobione, czy znowu będzie „missing”. Do tego obawiam się o ich zdrowie fizyczne i psychiczne, o wzroku nie wspominając. Uważam, że potrzebują kontaktu z rówieśnikami i wyjścia do szkoły.
Gosia Zabłotna, mama 13-letniego Beniamina i 9-letniej Sary
Moje dzieci uczą się Dystrykcie 15 w Rolling Meadows – miały pójść do szkoły i uczyć się stacjonarnie. Na dosłownie tydzień przed rozpoczęciem roku okazało się, że tak się nie stanie. Uczą się w domu, natomiast wiem już, kiedy wrócą do szkoły. Wszystko na tę chwilę wygląda w miarę dobrze. Córka jest w 4. klasie, a syn jest w 8. klasie, czyli w 2 klasie junior high.
Porównując ten okres, kiedy nie mogli chodzić do szkoły na wiosnę i teraz, teraz jest zdecydowanie lepiej. Mogę bez wahania powiedzieć, że nasz dystrykt i szkoła stanęły na wysokości zadania. Moje dzieci czują się komfortowo i „dają radę” w szkole. Nauczanie przez Internet przebiega bardzo sprawnie, łącznie z graniem na skrzypcach. Mój syn gra czwarty rok i nie wyobrażałam sobie, że może lekcje muzyki przeprowadzić tak, jak prowadzi je nauczyciel mojego dziecka.
Na wiosnę byłam zawiedziona tym, że dzieci były pozostawione samym sobie i rodzicom, było fatalnie. W tej chwili jest zupełnie inaczej.
Myślę, że po powrocie do szkół, moje dzieci większości rzeczy będą uczyć się na komputerach. Dopiero teraz, w czasie nauki dzieci w domu, zobaczyłam jak wiele robią w nowoczesny sposób. Cała edukacja już dawno jest skoncentrowana na komputerach.
Być może spokojnie podchodzę do tej kwestii, ponieważ mam możliwość pracy z domu. Może w innych warunkach byłoby mi trudniej, gdybym musiała zapewnić dziecku opiekę przez cały czas nauki, zdaję sobie sprawę, że ludzie mają bardzo trudne sytuacje związane właśnie z nauką przez Internet, szczególnie młodszych dzieci. U nas jest dobrze.
Monika, mama trzech chłopców: 7-klasisty, ucznia Pre-K ze specjalnymi potrzebami edukacyjnymi i dwulatka
Mam 2 synów w dystrykcie 62. Nauka moich dzieci odbywa się zdalnie. W przyszłym tygodniu dzieci mają zacząć wracać do szkół zgodnie z deklaracją rodziców. U nas jest to pół na pół. Połowa dzieci będzie uczyć się zdalnie, połowa stacjonarnie.
W klasie przedszkolnej, u młodszego syna, jest 10 dzieci. Jedno uczy się z miejsca w parku dystryktowym, reszta z domu. Każdemu dziecku przez 100 proc. czasu asystuje rodzic. Nie pracuję, nie mogłabym w tym trybie nauki. Szkoła trwa od 9-3.30. W przerwie między Zoomami rozwiązujemy zadania. Praca z dziećmi, które mają kłopoty z koncentracja, trwa długo.
Starszy syn jest bardziej niezależny. Doglądam tylko, żeby na czas wysyłał zadania i zbytnio nie nadużywał komunikatorów. 2 razy w tygodniu młodszy syn jeździ na terapię do budynku szkoły. Każda sesja trwa godzinę.
Nie wszystkie dzieci, które uczą się w klasie syna radzą sobie z tą wirtualną rzeczywistością. Nie zawsze chcą odpowiadać na pytania, często płaczą, część z nich w ogóle na pytania nie odpowiada. W grupach przedszkolnych, ich świat zbudowany był obrazem, teraz to świat komunikatów werbalnych, które nie są zrozumiałe dla wszystkich dzieci.
Edukacja specjalna jest trudna, wymagająca od rodziców 100 proc. wsparcia dla dzieci. One ani na minutę nie zostają same. Edukacja specjalna powinna mieć priorytet w powrocie do szkół. Tam dzieci otoczone są przez grono specjalistów, terapeutów. Naturalnie, w związku z tym, ze część ma kłopoty zdrowotne, do szkół wrócić nie mogą. To jest olbrzymia tragedia wielu rodzin. Rodzice, z którymi rozmawiam, dzielą się swoimi niepokojami, że te pół roku bez szkolnej rutyny, socjalizacji, wyrządziło wielkie szkody.
W przypadku mojego syna zauważyłam spory regres. Brak dostępu do struktur szkolnych, terapii osobistej, odbił się wielkim piętnem.
Aneta Karwowski – mama 4-klasisty Gabriela i dwulatka
Mój syn ma nauczanie hybrydowe w dystrykcie 101 w Batavia. Był bardzo podekscytowany powrotem do szkoły, nawet w masce. Szkoła, do której chodzi, podchodzi do całej sytuacji bardzo pozytywnie – czyli jak najmniej stresu dla dzieci i rodziców. Nawet sposób, w jaki zredagowane są maile, jest naprawdę bardzo pomocny i pozytywny. Nikomu nie jest łatwo. Nauczyciele są świadomi tego, że dzieci mają zaległości, ale starają się bardzo ,aby je nadrobić pomimo podwójnej pracy w związku z nauczaniem hybrydowym – muszą jednocześnie zajmować się dziećmi w klasie i dziećmi, które w tym dniu mają zdalne nauczanie. Ja osobiście bardzo lubię szkołę, do której chodzi mój syn, ponieważ tutaj dobro dziecka jest stawiane na 1. miejscu. To naprawdę czuć. Rozumiem, że szkoła musi podporządkować się decyzji dystryktu z wieloma rzeczami. Oczywiście, wolałabym, żeby mój syn chodził do szkoły cały tydzień i żeby wszystko wróciło do normy. Nie będę mówić, co myślę o całym tym zamieszaniu, po prostu szkoda mi dzieci. Współczuje rodzicom, którzy mają tylko remote learning, bo z tym nie jest łatwo. Zwłaszcza, jeśli ma się małe dzieci i pracę na etat. Poza tym, nie ma co się oszukiwać – nauczanie in-person ma naprawdę większą moc. Dzieci są znudzone siedzeniem przed chromebookiem kilka godzin. Mam nadzieję, że to się zmieni, bo będziemy mieli duży problem w przyszłości.Mój syn utrzymuje entuzjastyczne podejście do szkoły, chociaż oczywiście wolałby chodzić codziennie. Nie wiem, jakby wyglądała sytuacja, gdyby był na wcześniejszym etapie edukacji i musiał szkołę polubić. On swoją uwielbia od dawna.
Katarzyna Korza