O wyzwaniach nadchodzącego roku szkolnego
Dwa dni w tygodniu w szkole, trzy dni w domu. Wymarzony scenariusz tygodnia nauki dziecka? Nie. Ale bardzo prawdopodobny w Chicago i na przedmieściach tej jesieni.
Pytania o kształt nauki jesienią zadają sobie wszyscy od ubiegłego roku szkolnego i nie są to pytania proste. Czy nauka w dotychczasowym, przedpandemicznym modelu, ma szansę na realizację choć w części w najbliższym roku szkolnym i jak ją zorganizować, żeby jak najmniej narazić dzieci i dorosłych na chorobę, wreszcie, a może przede wszystkim: czy dzieci powinny wrócić do przeorganizowanych szkół? I, jak to zwykle bywa, ile osób, tyle odpowiedzi. Poglądami na tę kwestię różnią się również instytucje, politycy i urzędnicy.
Różnie w różnych stanach
Na powrót dzieci do szkół i otwarcie ich jesienią w całym kraju naciskał prezydent Donald Trump, grożąc stanom wstrzymaniem dotacji na edukację. Wiadomo jednak, że dzieci nie wrócą do szkół na mocy federalnego nakazu. Trudną decyzję podejmować będą lokalnie gubernatorzy. A ci wzięli już sprawy w swoje ręce: do szkół nie wrócą jesienią dzieci w Kalifornii, początek roku został również przełożony w Arizonie. Wiele stanów zaplanowało nauczanie stacjonarne połączone ze zdalnym. W Illinois gubernator Pritzker w porozumieniu ze ISBE (Illinois State Board of Education), IBHE (Illinois Board of Higher Education) i ICCB (Illinois Community College Board) ogłosił wytyczne obowiązujące wszystkie dystrykty szkolne w Illinois. Gubernator wskazuje, że szkoły muszą zapewnić uczniom i nauczycielom możliwość dystansowania społecznego. Plan zakłada również zakaz zgromadzeń większych niż 50 osób w jednym pomieszczeniu, a na szkoły nakłada obowiązek przeprowadzania badania przesiewowego temperatury. Wszyscy uczniowie, nauczyciele i personel szkół w Illinois mają otrzymać maski, w sumie 2,5 mln sztuk, których noszenie będzie obowiązkowe. Wytyczne koncentrują się na zachowaniu zdrowia i bezpieczeństwa studentów, nauczycieli i rodzin i są punktem wyjścia dla przygotowania planów przez szkoły i dystrykty. Bo przygotowanie szczegółowych planów otwarcia szkół Pritzker pozostawił dystryktom. A te są na różnych etapach.
Misterne plany
W piątek 17 lipca plan nauczania w szkołach zarządzanych przez chicagowskie kuratorium oświaty CPS (Chicago Public Schools) ogłosiły Janice Jackson, szefowa CPS oraz burmistrz Lori Lightfoot. Kuratorium zaproponowało nauczanie hybrydowe, czyli kombinację zajęć stacjonarnych i nauczania zdalnego, niejako wymuszone przez założenia komisji i gubernatora. Plan zakłada, że jednorazowo w budynkach szkolnych przebywać będzie 50 proc. uczniów. Dzieci będą łączone w klasy piętnastoosobowe. Każdy z uczniów spędzi fizycznie w szkole dwa dni, pozostałe trzy będzie uczyć się z domu. Żeby zapewnić warunki dystansowania społecznego, dzieci zostaną podzielone na dwie grupy: połowa będzie uczestniczyć w zajęciach w poniedziałki i wtorki, połowa – w czwartki i piątki. Środa będzie dniem, w którym dzieci będą uczestniczyć w zajęciach zdalnych, a w szkołach będzie się wtedy odbywać gruntowne czyszczenie i sprzątanie. Taki podział i plan dotyczą dzieci od przedszkola do 10. klasy. Większość licealistów natomiast nadal będzie uczyć się w domach w pełnym wymiarze godzin, z wyjątkiem uczniów, którzy wymagają dodatkowego wsparcia: akademickiego, społecznego lub emocjonalnego oraz uczniów, którzy uczestniczą w zajęciach niedostępnych z domu. Nauczaniem w budynkach szkolnych objęci zostaną również uczniowie w programie edukacji specjalnej. Rodzice mogą zrezygnować z nauczania osobistego na rzecz nauczania zdalnego bez dodatkowych warunków w postaci choroby dziecka zwiększającej ryzyko zachorowania na koronawirusa.
Podobny model zaproponował Dystrykt 81 w Schiller Park. Jedyną różnicą jest to, że dzieci – według planu – miałyby uczestniczyć w lekcjach stacjonarnie 3,5 godziny, 1,5 godziny natomiast mają uczyć się przez Internet. Gorzej będzie również z transportem do szkoły – pojemność autobusów szkolnych została uszczuplona o 50 proc. ze względu na zasadę dystansowania społecznego, wprowadzono również nowe warunki kwalifikacji do przejazdu autobusem szkolnym. Lidia Sobotko, mama szóstoklasisty, uważa, że propozycja dystryktu jest niedorzeczna. „Proszę spróbować zorganizować pracę, jeśli w środku dnia trzeba odebrać dziecko ze szkoły, bo w przeciwieństwie do poprzedniego roku nie przysługuje mu już autobus, i przeprowadzić bądź przewieźć je do domu, żeby dalej uczyło się w domu, przez Internet” – mówi. „To bardzo utrudnia nie tylko naukę, ale i życie zawodowe – nie sposób planować, nie sposób pracować”. Pani Sobotko, wraz z innymi rodzicami z dystryktu próbowała interweniować w sprawie planu nauczania dzieci. „Dystrykt uważa, że jest to opcja najbezpieczniejsza” – opowiada. „Ja natomiast uważam, że dzieci powinny wrócić normalnie do szkół i uczyć się w grupie rówieśników” – dodaje.
Zdrowie najmniejszych, zdrowie zagrożonych
Powrót dzieci do szkół rekomendowała również Amerykańska Akademia Pediatryczna (The American Academy of Pediatrics) – według niej celem na ten rok powinna być „fizyczna obecność dzieci w szkołach”. Wskazówki Akademii podkreślają negatywny wpływ na dzieci od czasu zamknięcia szkoły. Więcej czasu poza szkołą może prowadzić do izolacji społecznej, nadużyć i nieleczonych zaburzeń zdrowia psychicznego. Dzieci doświadczają również braku bezpieczeństwa żywnościowego i mniejszej aktywności fizycznej, a zamykanie szkół może pogłębić nierówności rasowe i społeczne. „To było pierwsze stanowisko akademii, do której i ja należę” – mówi nam doktor Marian Ołpiński, lekarz pediatra, propagator wiedzy o koronawirusie, prowadzący na Facebooku popularną stronę „Pandemia-Koronawirus”. „Kilka dni później oświadczenie zostało stonowane. Organizacja powiedziała: ‘nie może być tak, że wszyscy muszą pójść niezależnie od warunków’. Wtedy, kiedy jest to możliwe – tak. Ale kiedy nie jest to możliwe i mniejszą szkodą będzie nauka zdalna – trzeba uczyć zdalnie” – mówi doktor Ołpiński. I tak zdaniem doktora być powinno – ostateczną decyzję o nauczaniu powinni podjąć nie prezydent, nie stan, nie szkoła, a rodzice, którzy jako jedyni są w stanie rozważyć wszystkie indywidualne aspekty sytuacji dziecka.
Możliwość podjęcia decyzji wykorzysta pani Maria. Jej córka – według planu – ma w sierpniu rozpocząć naukę w szkole w Dystrykcie 111 w Burbank. Niezależnie od warunków, jakie zaproponuje szkoła, córka pani Marii, 6 – latka, będzie uczyć się w domu. Dziewczynka mieszka nie tylko z rodzicami, ale i dziadkami, którzy mają choroby towarzyszące. „Moim zdaniem ryzyko dla babci i dziadka jest wysokie. Ważąc argumenty uznałam, że mniejsza szkoda stanie się dziecku, jeśli będzie uczyć się w domu, niż dziadkom, którzy zachorują na koronawirusa” –mówi Maria. Ale decyzja pani Marii jest decyzją, którą podejmie niewielu rodziców. W internetowej ankiecie, którą przeprowadziliśmy na facebookowej stronie ,,Dziennika Związkowego” na pytanie: „Czy wyślesz jesienią dzieci do szkoły?” zdecydowana większość, bo aż 75 proc. głosujących deklaruje, że ich dzieci wrócą do placówek.
Część rodziców jest w stanie zgodzić się na ustępstwa. „Dzieci powinny wrócić do szkoły, tak jest ustawione całe życie rodzinne i społeczne” – mówi pan Jacek, tata siedmiolatka i czternastolatki uczących się w Niles. „Ale jeśli będzie podobna sytuacja, jak na Florydzie albo w Kalifornii, i wróci trend wzrostowy, to trzeba dzieci przetrzymać w domu, to jest kwestia kilku miesięcy, bo za chwilę będą szczepionki” – mówi. „Dla rodziców pracujących, takich jak my, moja żona i ja, to będzie organizacyjna tragedia. Ale już lepsza taka ‘tragedia’ niż choroba, która wiele razy zaskakiwała i mimo wszystko, jest jeszcze słabo znana” – dodaje.
Szkodliwy mit
Rodzice prócz organizacyjnych kłopotów podnoszą temat masek, w których dzieci muszą obowiązkowo przebywać w szkole. Internet zalała fala filmów krytykujących ten nakaz gubernatora. Doktor Ołpiński nie zostawia na autorach tych materiałów suchej nitki. „Liczba mitów na temat masek jest zatrważająca. Są to same bzdury” – mówi. „Przez maski da się oddychać. Wiele chorób, choćby w Azji, udało się wyhamować właśnie dzięki zastosowaniu masek. Maski noszą lekarze, pielęgniarki, instrumentariuszki, wszyscy oni w sekundę obalają mit, że maski mogą szkodzić” – tłumaczy. Wiadomo, że maski nie stanowią stuprocentowej ochrony i – jak mówi doktor – nikt o tym nie przekonuje. Ale wirus jest maleńki – jego średnica jest 1000 razy mniejsza niż średnica włosa. „Biorąc pod uwagę badania, które mówią, że ważna jest ilość przyjętego do organizmu wirusa, wniosek jest prosty – maski trzeba nosić i zakładać dzieciom, jeśli nie ma przeciwwskazań. Chronimy nimi innych, inni chronią nas” – apeluje lekarz. W kwestii samego otwarcia szkół doktor Ołpiński jest ostrożny. „Mamy już przykłady ze świata, że to może się nie powieść” – mówi i przywołuje przykład Izraela, gdzie wygaszono prawie do zera falę koronawirusa i otwarto kraj ponownie. Ale wirus powrócił, a największymi w tej chwili ogniskami choroby są szkoły. „To daje do myślenia i uważam, że powinniśmy z tego doświadczenia skorzystać, a przynajmniej brać je pod uwagę” – nalega doktor.
Veto
Zdecydowane zdanie na temat powrotu uczniów do szkół ma związek zawodowy chicagowskich nauczycieli (Chicago Teachers Union, CTU). Kuratorium oświatowe nie poradzi sobie z zabezpieczeniem uczniów i personelu szkół przed zakażeniem koronawirusem – uważa związek i dlatego chce, żeby zajęcia szkolne jesienią były prowadzone zdalnie. W środę związek przeprowadził protest samochodowy pod siedzibą obradującej właśnie komisji edukacji. Wiceprzewodnicząca związku Stacy Davis Gates powiedziała w środę, że oficjele troszczą się bardziej o „zabezpieczenie bezpieczeństwa barowiczom i entuzjastom fitnessu niż dzieciom w szkołach”, bo przepisy obowiązujące właścicieli barów i siłowni są bardziej restrykcyjne niż te dotyczące szkół, gdzie dzieci mają uczyć się w grupach 15-osobowych. „Są punkty zapalne na mapie, zamknięte są place zabaw, restauracje pod dachem. A my mimo to mówimy o otwarciu szkół w tej chwili?” – pytała retorycznie Gates.
„Nie zazdroszczę ani edukatorom, ani decyzjom, bo jest to bardzo trudna sprawa” – mówi doktor Ołpiński. „To prawda, że dzieci chorują rzadziej i łagodniej – poza nielicznymi przypadkami, kiedy mają zespół zapalany wielonarządowy. Ale mimo tego, że na szczęście roznoszą chorobę słabo, to jednak roznoszą. A ktoś musi te dzieci uczyć – będą to czasem dorośli z chorobami współistniejącymi” – mówi. „Z drugiej strony, wiadomo, że szkoła jest również po to, żeby zajmować się dziećmi, kiedy rodzice pracują i bez uruchomienia szkoły, ciężko będzie nam wrócić do stanu sprzed pandemii”.
Wątek ten poruszył w czwartek, 23 lipca, w czasie konferencji prasowej w Białym Domu prezydent Donald Trump, który zadeklarował również przeznaczenie środków pomocowych na rzecz edukacji dzieci, które nie mogą podjąć nauki w swoich dotychczasowych dystryktach. Prezydent złagodził ton i zastrzegł, że decyzje dotyczące poszczególnych dystryktów i szkół należy do gubernatorów.
Pewna niepewność
W tej chwili niepewne są wszystkie plany nakreślone przez okręgi szkolne. Trzeba pamiętać, że sytuacja jest dynamiczna i plany szkół są jedynie planami. Wszystkie one, misternie snute, mogą runąć w jednej chwili, jeśli Illinois dołączy do długiej już listy stanów, w których liczba zachorowań gwałtownie wzrośnie. Wtedy znów, jak wiosną, najważniejszym przymiotem szkół naszych dzieci może okazać się elastyczność i umiejętność szybkiego zorganizowania pracy zdalnej dla wszystkich naszych pociech, a naszą – rodziców, cechą, umiejętność omijania kłód rzucanych pod nogi.
Katarzyna Korza
[email protected]